niedziela, 29 grudnia 2013

ONE SHOTY "Marry Christmas" (Larry)


Tytuł: Marry Christmas
Paring: Larry Stylinson
Wyrazy: 2682
Strony: 8
Części: 1
Gatunek: Bromance, AU – nie istnieje zespół One Direction.




3 tygodnie do Świąt    

Zamrugałem powiekami, wiercąc się pod ciepłym kocem i naciągając go na siebie wyżej. Musiałem zasnąć na dłużej, ponieważ za oknem było już ciemno. Ziewnąłem przeciągle i powoli podniosłem się z kanapy. Poszedłem do kuchni i usiadłem przy stole, cicho wzdychając. Mimo mojej ulubionej pory roku, czułem się źle. Jeszcze nigdy nie byłem tak samotny, jak teraz. W szkole jeszcze dawałem radę, na co dzień widywałem się ze znajomymi i nie odczuwałem braku rodziny, aż tak mocno. Jednak teraz, podczas przerwy świątecznej, uzmysłowiłem sobie, że nie miałem nikogo blisko siebie. Moje plany o spędzeniu wspólnej wigilii wśród krewnych  legły w gruzach, gdy dowiedziałem się o zamieciach, panujących niemal w całej Anglii. Wszystkie loty i pociągi zostały więc odwołane na czas świąt. Jasne, miałem przyjaciół – Liam i Eleanor byli wspaniałymi towarzyszami, jednak im udało się wyjechać wcześniej, skazując mnie na taką udrękę.
                Posiedziałem jeszcze chwilę, po czym postanowiłem wybrać się na spacer do mojego ulubionego miejsca. Miałem nadzieje, że poprawi mi to jakoś ten okropny humor. Powędrowałem do przedpokoju, ubrałem zimowe buty, ciepły płaszcz, owinąłem się szalikiem i naciągnąłem na uszy wełnianą czapkę do kompletu. Na dworze było mroźno, ale znośnie. Spora warstwa śniegu skrzypiała charakterystycznie pod moimi nogami. Bardzo lubiłem ten dźwięk, tak samo jak kolorowe lampki, choinki i bombki. Święta były dla mnie czymś naprawdę cudownym. W tym czasie ludzie zapominali o kłótniach i problemach, cieszyli się sobą nawzajem i nie przejmowali tym, co będzie jutro. Żyli chwilą, czyli tak jak powinni żyć cały czas.
                Wszedłem do Central Parku, a moje oczy od razu rozwarły się szerzej. Na każdym drzewie wisiały lampki, uliczne lampy były ładnie przyozdobione, a na końcu uliczki stała duża, piękna choinka. Na moją twarz wpełznął szeroki uśmiech. Uwielbiałem choinki najbardziej, mógłbym patrzeć na nie każdego dnia i nadal by mi się nie znudziły.
Podszedłem bliżej i usiadłem na jednej z licznych ławek, stojących dookoła drzewa. Domyślam się, że wyglądałem jak małe dziecko, które pierwszy raz widziało coś takiego z bliska. Byłem naprawdę podekscytowany, ale chwilowa euforia szybko minęła, kiedy przypomniałem sobie o spędzeniu samotnie świąt. Nie mogłem sobie tego wyobrazić. Przy stole zabraknie tak wielu osób, na których mi zależało i nie potrafiłem nic z tym zrobić.
Nagle, moje przemyślenia przerwało ciche chrząknięcie, więc moje oczy szybko powędrowały do osoby, która wydała z siebie charakterystyczny dźwięk. Przede mną stał dość wysoki chłopak, spod jego czapki wystawały loczki,  policzki miał lekko zaczerwienione od zimna, a oczy niesamowicie zielone. Spojrzałem na niego pytająco, nie mogąc zahamować delikatnego uśmiechu. Wyglądał tak niemożliwie słodko.

                -Przepraszam, ale usiadłeś chyba nie w tym miejscu, co trzeba.
                -Słucham? – zapytałem, nie rozumiejąc przekazu jego słów.
                -To moja ławka. – powiedział bez skrupułów, wpatrując się we mnie wyczekująco. Był bezczelny, ale jego ton głosu był tak miły, że nie potrafiłem się denerwować.
                -Umm… wydaje mi się, że nie jest podpisana.
                -Owszem, nie jest, ale to ja zawsze na niej przesiaduje.
                -Obok jest jeszcze dużo miejsca. – odparłem swobodnie, chcąc trochę załagodzić sytuację.
                -Zawsze przesiaduję tu sam. – powiedział, a ja mogłem wyczuć w jego głosie smutek.
                -Mam sobie pójść?
                -Nie! To nie miało tak zabrzmieć… znaczy, nie wyganiam Cię. Chodzi o to, że nie wiem, czy chciałbyś, abym się przysiadł. – powiedział nieco zakłopotany, a kąciki moich ust uniosły się wyżej.
                -Nie mam nic przeciwko, abyś tu usiadł. – odparłem, a chłopak delikatnie się uśmiechnął. Niepewnie postawił kilka kroków i usiadł obok, zostawiając między nami kilka centymetrów przerwy.
                -Przepraszam, jeśli zabrzmiałem jak chytre pięcioletnie dziecko.
                -Uh, nie szkodzi.
                -Naprawdę, moje zachowanie było nie na miejscu. Powinienem po prostu usiąść na inne ławce.
                -Jest w porządku. Nie przejmuj się. – powiedziałem spokojnie, spoglądając na niego. Jego policzki były lekko zaróżowiałe od panującego mrozu.
                -Nawet się nie przedstawiłem… jestem Harry, Harry Styles. – wyciągnął ku mnie dłoń, odzianą w czarną rękawiczkę.
                -Louis Tomlinson, miło mi poznać. – odparłem, uścisnąwszy delikatnie rękę chłopaka.
                -Mieszkasz tu? W Londynie?
                -Tak, ale pochodzę z Doncaster, a Ty?
                -Urodziłem się w Holmes Chapel.
                -Dlaczego akurat Londyn? – zapytał, po chwili ciszy.
                -Umm… razem z moim przyjacielem Johnem szukaliśmy miejsca, gdzie będziemy mogli rozwijać nasze pasje i nie wydać kupe forsy na mieszkanie. Londyn był dość blisko, więc jakoś tak samo wyszło.
                -Rozumiem, że z nim mieszkasz?
                -Nie. Nie przyjaźnię się już z Johnem.
                -Ou… okej.
                -A Ty dlaczego wybrałeś Londyn?
                -Chciałem uciec od miejsca, gdzie wszyscy wszystkich znają. Miałem dość plotek… i w sumie od zawsze pragnąłem zamieszkać w Londynie.
                -Wspaniałe miejsce, prawda? Choćby to. – wskazałem brodą na dużą, świecącą choinkę.
                -Zdecydowanie. Na dodatek uwielbiam Święta, więc ten park podbił moje serce.
                -Też je lubię, ale niestety w tym roku spędzę je sam.
                -Och, dlaczego?
                -Odwołano wszystkie samoloty z powodu zamieci, a mój ledwo żyjący samochód nie dałby rady.
                -Rozumiem, przykro mi.
                -A Ty nie wyjeżdżasz do rodziny?
                -Nie.
                -Z jakiego powodu?
                -Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a moja siostra spędza Święta z rodziną swojego chłopaka.
                -Przepraszam. – powiedziałem wstrząśnięty.
                -Dlaczego? Zwykłe pytanie, jak każde inne.
                -Om… tak. W każdym razie bardzo mi przykro z powodu Twoich rodziców. – skinął głową, dając mi znak, że zrozumiał, a ja zmieniłem minimalnie pozycję, ponieważ mój tyłek zaczynał cierpnąć.
                Siedzieliśmy kilkanaście minut w ciszy, napawając się świąteczną atmosferą. Ludzie przechodzili przez park z torbami pełnych zakupów, aby szybciej dostać się na daną ulicę. Dzieci biegały dookoła choinki, podśpiewując piosenki, opowiadające o Świętach, śmiejąc się i dobrze bawiąc. Wszystko wyglądało tak normalnie, a zarazem pięknie… jak z bajki.
                -Ugh… co się stało z Johnem, jeśli mogę wiedzieć? – zapytał nagle Harry, cichym i lekko zachrypniętym głosem.
                -On… on po prostu wyjechał.
                -Dokąd?
                -Uznał, że mieszkanie ze mną wcale nie jest takie fajne, więc spakował swoje rzeczy i wyjechał do Nowego Jorku.
                -Pokłóciliście się?
                -Nie. John poznał pewną dziewczynę. Ona… była troszkę dziwna.
                -To znaczy?
                -Do tej pory uważam, że nie była w jego typie. Była wulgarna i niegrzeczna, lecz on w niej widział anioła. Często śmiała się ze mnie w jego towarzystwie oraz wytykała moje wady. On po jakimś czasie zaczął robić to samo, aż pewnego dnia miałem tego dość i powiedziałem mu, co o niej myślę.
                -To jednak się pokłóciliście…
                -Nie. On tylko skinął głową. Był smutny. Tak jakby czuł to samo, co ja.
                -Nic z tym nie zrobił?
                -Nie jestem pewien. Przez kilka dni nie wychodził z domu, ale słyszałem raz, jak rozmawiał z nią przez telefon. Krzyczał, a po kilku godzinach ona przyszła. Miała do mnie pretensje, że John przeze mnie świruje i gada głupoty. Prawdopodobnie on wtedy chciał z nią zerwać.
                -Ale?
                -Ale po tygodniu pożegnali się ze mną, trzymając za ręce i jadąc razem na lotnisko.
                -Mhm… dziwne.
                -Tak. Trudno… jego życie, jego problem. To było już dwa lata temu.
                -Odzywał się do Ciebie?
                -Wysyła mi zawsze kartki na urodziny i Wielkanoc.
                -A na Boże Narodzenie?
                -Wtedy mam urodziny.
                -W Święta? Ale fajnie. – powiedział, uśmiechając się.
                -Dwa święta w jeden dzień, dwa razy więcej prezentów. – zaśmiałem się cicho, a Harry po chwili mi zawtórował.
                -Tak w ogóle, ile masz lat?
                -21, a Ty?
                -19.
                -Od kiedy mieszkasz w Londynie?
                -Od roku. Wcześniej Gemma nie pozwoliła mi wyjechać. Gemma to właśnie moja siostra.
                -A, okej. – odparłem. –Wiesz, ja będę się już zbierał. Zimno się robi.
                -Mogę Cię odprowadzić… jeśli chcesz? – zapytał, a moje serce z niewiadomego powodu zaczęło bić trochę szybciej.
                -Pewnie, będzie mi miło. – powiedziałem, a uśmiech nie chciał opuścić mojej twarzy.
Wstaliśmy i ruszyliśmy spacerkiem w stronę mojego osiedla. Długo rozmawialiśmy o naszych zainteresowaniach, dzieciństwie i szkole. Dowiedziałem się, że Harry chodzi do szkoły muzycznej, zawsze o tym marzył. W podstawówce jednak miał problemy, bo nie chciał uczęszczać na lekcje. Uważał, że to strata czasu i uciekał do lasu, gdzie śpiewał lub po prostu leżał na trawie. W gimnazjum w końcu zrozumiał idee chodzenia do szkoły i pilnie się uczył. Zapewniał, że miał same piątki, ale kto to wie. Opowiedział mi również o swojej siostrze, która zawsze o niego dbała, a po stracie rodziców opiekowała się z nim jak matka. Był jej bardzo wdzięczny, mówił o niej z taką miłością i uwielbieniem, że uśmiech sam wkradał mi się na usta.
                Po piętnastu minutach spaceru doszliśmy do mojego małego domu. Wczoraj zawiesiłam lampki dookoła okien i teraz prezentował się bardzo przytulnie i świątecznie.

                -Może wjedziesz? – zaproponowałem, zatrzymując się przed drzwiami.
                -Nie chcę robić kłopotu.
                -Jakiego kłopotu? – zapytałem z uśmiechem. –Zapraszam.
                -Dobrze, z chęcią. – odparł, wchodząc za mną do ciepłego pomieszczenia.
Pozbyliśmy się zimowych ubrań, po czym oprowadziłem kolegę po niewielkim mieszkaniu.
                -Napijesz się czegoś? – zapytałem, kiedy weszliśmy do kuchni połączonej z salonem.
                -Mhm, poproszę herbaty.
                -Jakiej? Mam zieloną, zwykłą, cytrynową i malinowo-żurawinową.
                -Poproszę cytrynową. – skinąłem głową, po czym zrobiłem dwie herbaty – cytrynową i malinowo-żurawinową. Usiedliśmy wygodnie w salonie, popijając powoli ciepłe napoje. Rozmawialiśmy jeszcze trochę, po czym postanowiliśmy włączyć jakiś film. Akurat na ITV1 leciał film pt. „Love actually”, więc zostawiliśmy i pogrążyliśmy się w historii bohaterów.
                Wieczór minął mi bardzo miło w towarzystwie Harry’ego. Po obejrzeniu filmu znowu długo rozmawialiśmy, trochę żartowaliśmy i dużo się śmialiśmy. Chłopak zostawił mi swój numer telefonu i powiedział, że jeśli tylko będzie mi się nudzić, mam mu dać znać. Bardzo się ucieszyłem na ten gest, bo w ciągu, zaledwie, kilku godzin zdążyłem obdarzyć go wielką sympatią.
Styles był naprawdę pozytywną osobą. Mimo przykrości, jakie go spotkały, promieniował radością i miał niesamowite poczucie humoru. Na dodatek, wydawał się być dość błyskotliwym człowiekiem, co dodawało mu uroku.  Jego loczki i słodkie dołeczki w policzkach, kiedy się uśmiechał, sprawiały, że wyglądał oszałamiająco, a duże, zielone oczy czyniły go jeszcze bardziej przystojnym. 

2 tygodnie do Świąt

                Tydzień minął niespodziewanie szybko, ale jakże przyjemnie. Słuchałem w kółko świątecznych piosenek, upiekłem pierniczki i udało mi się spotkać dwa razy z Harrym. Najpierw zaprosił mnie do siebie, gdzie oglądaliśmy filmy, rozmawialiśmy i jedliśmy popcorn. Następnym razem, poszliśmy na długi spacer, który podsumowaliśmy czekoladowym cappuccino w przytulnej kawiarni. Harry na pożegnanie obdarował mnie czułym pocałunkiem w policzek, który wywołał w mojej głowie totalny chaos. Czas przy nim płynął tak szybko i przyjemnie, że mógłbym to robić całe życie. Każda chwila spędzona z nim była wartościowa i naprawdę byłem wdzięczny losu, że pozwolił mi spotkać kogoś takiego.
Tydzień do Świąt
                Dni mijały coraz szybciej, a Wigilia zbliżała się niemiłosiernie. Sam nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Czy było warto robić dwanaście potraw dla jednej osoby? Czy w ogóle warto było obchodzić Święta samotnie?
                Zamiast myśleć o niezbyt przyjemnych rzeczach, wziąłem się za sprzątanie domu. Wyprałem wszystkie brudne ubrania, zrobiłem porządku w szafie oraz zmieniłem pościel. Odkurzyłem całe mieszkanie, po czym umyłem podłogi na mokro. Po tym wszystkim zdecydowanie musiałem odpocząć, więc położyłem się na kanapie w salonie, a moje powieki same się zamknęły.
                Obudziły mnie ciche wibracje, dochodzące od mojego telefonu. Otworzyłem leniwie oczy i zorientowałem się, że na dworze było już ciemno. Po chwili, moje oczy zatrzymały się na telefonie, który nadal bzyczał, więc szybko wziąłem go do ręki i odebrałem.

                -Halo?
                -Cześć, tu Harry.
                -O, hej. Co u Ciebie?
                -W porządku… chyba.
                -To znaczy?
                -Moglibyśmy się spotkać?
                -Jasne, kiedy?
                -Wpadniesz do mnie?
                -Teraz?
                -Jeśli to żaden kłopot.
                -Nie, oczywiście, zaraz u Ciebie będę.
                -Świetnie, do zobaczenia.
                -Pa, Haz. – pożegnałem się, po czym wstałem i porządnie się rozciągnąłem. Poczochrałem trochę moje włosy, aby nie było widać, że spałem, po czym udałem się do przedpokoju. Ubrałem się ciepło i wyszedłem z domu, kierując się prosto w stronę mieszkania Harry’ego.
                Zapukałem kilka razy, a po dosłownie trzech sekundach zostałem wpuszczony do środka. Zdjąłem płaszcz i buty i poszedłem za przyjacielem do kuchni, gdzie zastałem przygotowany dla mnie kubek gorącej herbaty. Usiedliśmy przy stole, a ja patrzyłem na chłopaka i mógłbym przysiąc, że był czymś zdenerwowany. 

                -Coś się stało? – zapytałem w końcu.
                -Nie. To znaczy… ugh…
                -Tak?
                -Chodzi mi o to, że niedługo są Święta… oraz Twoje urodziny.
                -Owszem.
                -Oboje spędzamy je samotnie.
                -Tak.
                -Nie chciałbyś… nie, to głupie.
                -No powiedz, Haz.
                -Nie chciałbyś spędzić ich ze mną? – zapytał niepewnie, ściszając głos z każdym słowem. Odłożyłem ciepły kubek na stół lekko zaskoczony, ale jakże ucieszony. Kąciki moich ust powędrowały wysoko i zrobiło mi się przyjemnie ciepło.
                -Chciałbym. Chciałbym spędzić z Tobą Święta.
                -Wiem, że znamy się zaledwie kilkanaście dni, ale pomyślałem, że mogłoby być miło.
                -Dobrz, Haz. Spokojnie. – zaśmiałem się cicho.
                -Po prostu czuję się dziwnie. – jęknął.
                -Dlaczego?
                -Znamy się dwa tygodnie, a czuję jakbym spędził z Tobą dwa lata. Czuję się przy Tobie swobodnie i jest naprawdę bardzo miło, kiedy jesteś blisko. – moje serce pędziło, jak chiński pociąg, a w brzuchu rozszalało się stado motylków. Nie rozumiałem dokładnie, dlaczego tak się działo, ale moje policzki płonęły i nie umiałem tego zatrzymać. Wstałem powoli i podszedł do Harry’ego, chwyciłem jego dłoń i dałem mu do zrozumienia, aby wstał, po czym mocno go przytuliłem.
                -Bardzo się cieszę, że Cię poznałem, Curly. – powiedziałem w jego ramię, a po chwili poczułem, jak jego ramiona mocniej mnie objęły. Poczułem się tak niesamowicie dobrze i bezpiecznie, że mógłbym zostać w tej pozycji zdecydowanie o wiele dłużej.
                -Ja też. –odparł cicho. Po około minucie odsunąłem się od chłopaka, lecz nie przestaliśmy się przytulać. Patrzyliśmy na siebie z delikatnymi uśmiechami na twarzy, a moje serce biło coraz szybciej.
                -Jesteś taki piękny. – usłyszałem nagle i zdałem sobie sprawę, że ten głos dochodził z mojego gardła. Moje policzki stały się pewnie bordowe, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
Harry spojrzał na mnie lekko zaskoczony, lecz po chwili zachichotał. Jego dłoń spoczęła na moim policzki, delikatnie gładząc moją skórę. Chłopak zaczął się powoli nachylać w moją stronę, a ja poczułem ucisk w podbrzuszu. Kiedy dzieliły nas już tylko centymetry, przymknąłem powieki, a po chwili poczułem na sobie miękkie wargi Hazzy.

24. grudnia, 0 dni do Świąt

                Razem z Harrym ustaliliśmy, że Wigilia odbędzie się u mnie w domu. Moje mieszkanie było trochę większe, a poza tym odbyłem już porządki. Wczoraj zrobiłem ostatnie zakupy, więc moja lodówka ledwo się domykała.
Przed chwilą, przynieśliśmy z chłopakiem żywą choinkę z targu, niedaleko mojego osiedla. Ustawiliśmy ją w stojaku i ustroiliśmy w lampki, łańcuchy i bombki. Była idealna. Nie obyło się oczywiście bez żartów, wygłupiania i kilku słodkich pocałunków, które powoli stawały się miłą codziennością. Czułem, że moje życie nabierało smaku i kolorów.
                Umówiliśmy się z Harrym na godzinę czwartą, żeby wszystko uszykować i zacząć o siedemnastej. Wziąłem prysznic, ubrałem czarne jeansy, jasno-szarą koszulę i krótki czarny krawat. Użyłem moich ulubionych perfum i uznałem, że wyglądałem całkiem przyzwoicie.
Uszykowany, nakryłem do stołu i trochę go udekorowałem. Podłączyłem lampki w choince i puściłem cicho kolędy. Po kilku minutach usłyszałem dzwonek do drzwi, więc poszedłem jak najszybciej je otworzyć. Przywitałem się z Harrym szybkim pocałunkiem w policzek i poczekałem chwilę, aż się rozbierze. Wyglądał oszałamiająco. Miał czarne rurki, białą koszulę, muszkę i marynarkę.
                -Ładnie wyglądasz. – skomentował, a ja się uśmiechnąłem.
                -Ty ładniej. – podsumowałem, obdarowując go czułym pocałunkiem, tym razem w usta.
                Poszliśmy do kuchni i zaczęliśmy stawiać na stół wszystkie potrawy. Kiedy wszystko było już gotowe, przyciemniłem trochę regulatorem światła, aby była milsza atmosfera. Poczęstowaliśmy się opłatkiem, po czym stanęliśmy naprzeciwko siebie, a ja nagle stałem się niezwykle uczuciowy.
                -Haz… -chrząknąłem cicho. -Życzę Ci dużo zdrowia, szczęścia i miłości. Chciałbym, aby wszystkie Twoje marzenia się spełniły i żebyś nigdy się nie poddawał. Jesteś cudowny. Uwielbiam spędzać z Tobą każdą chwilę i cieszę się, kiedy Cię widzę… i wesołych Świąt. – powiedziałem, a na końcu nerwowo się zaśmiałem.
                -Och… Louis, również życzę Ci dużo zdrowia, szczęścia i miłości. Jesteś niesamowicie zdolny i wierzę, że Twoje marzenia spełnią się, a Ty zawsze dojdziesz do celu i dasz sobie radę. To Ty jesteś cudowny… uwielbiam na Ciebie patrzeć, jak się śmiejesz. Jestem niesamowicie szczęśliwy, kiedy zdaje sobie sprawę, że uśmiechasz się dzięki mnie. To dla mnie wiele znaczy. Wesołych Świąt, Boo. – powiedział, a ja poczułem w gardle dużą gulę.
                -Kocham Cię. – powiedziałem cicho, a po chwili poczułem, jak Harry mnie przytula.
                -Ja Ciebie też kocham, Lou. – odparł, a ja szeroko się uśmiechnąłem. Odsunęliśmy się od siebie, a po chwili wtopiliśmy w siebie nasze usta. Muskały się czule o siebie, lecz tym razem zapragnęliśmy czegoś więcej. Język Hazzy przejechał delikatnie po mojej wardze, a ja uchyliłem je, wpuszczając go do środka. Nasze języki ocierały i wiły się wokół siebie, a w mojej głowie wirowało, jakbym był na karuzeli. Po plecach przeszły mnie przyjemne dreszcze, kiedy Styles zahaczył o moje podniebienie. Czułem się szczęśliwy. To będą najlepsze Święta w moim życiu, byłem tego pewny.

sobota, 7 grudnia 2013

One shot

Cześć kochani! <3

Co powiecie na świątecznego one shota? :)
Zaczynam pisać, może skończę dzisiaj, może jutro.