niedziela, 29 grudnia 2013

ONE SHOTY "Marry Christmas" (Larry)


Tytuł: Marry Christmas
Paring: Larry Stylinson
Wyrazy: 2682
Strony: 8
Części: 1
Gatunek: Bromance, AU – nie istnieje zespół One Direction.




3 tygodnie do Świąt    

Zamrugałem powiekami, wiercąc się pod ciepłym kocem i naciągając go na siebie wyżej. Musiałem zasnąć na dłużej, ponieważ za oknem było już ciemno. Ziewnąłem przeciągle i powoli podniosłem się z kanapy. Poszedłem do kuchni i usiadłem przy stole, cicho wzdychając. Mimo mojej ulubionej pory roku, czułem się źle. Jeszcze nigdy nie byłem tak samotny, jak teraz. W szkole jeszcze dawałem radę, na co dzień widywałem się ze znajomymi i nie odczuwałem braku rodziny, aż tak mocno. Jednak teraz, podczas przerwy świątecznej, uzmysłowiłem sobie, że nie miałem nikogo blisko siebie. Moje plany o spędzeniu wspólnej wigilii wśród krewnych  legły w gruzach, gdy dowiedziałem się o zamieciach, panujących niemal w całej Anglii. Wszystkie loty i pociągi zostały więc odwołane na czas świąt. Jasne, miałem przyjaciół – Liam i Eleanor byli wspaniałymi towarzyszami, jednak im udało się wyjechać wcześniej, skazując mnie na taką udrękę.
                Posiedziałem jeszcze chwilę, po czym postanowiłem wybrać się na spacer do mojego ulubionego miejsca. Miałem nadzieje, że poprawi mi to jakoś ten okropny humor. Powędrowałem do przedpokoju, ubrałem zimowe buty, ciepły płaszcz, owinąłem się szalikiem i naciągnąłem na uszy wełnianą czapkę do kompletu. Na dworze było mroźno, ale znośnie. Spora warstwa śniegu skrzypiała charakterystycznie pod moimi nogami. Bardzo lubiłem ten dźwięk, tak samo jak kolorowe lampki, choinki i bombki. Święta były dla mnie czymś naprawdę cudownym. W tym czasie ludzie zapominali o kłótniach i problemach, cieszyli się sobą nawzajem i nie przejmowali tym, co będzie jutro. Żyli chwilą, czyli tak jak powinni żyć cały czas.
                Wszedłem do Central Parku, a moje oczy od razu rozwarły się szerzej. Na każdym drzewie wisiały lampki, uliczne lampy były ładnie przyozdobione, a na końcu uliczki stała duża, piękna choinka. Na moją twarz wpełznął szeroki uśmiech. Uwielbiałem choinki najbardziej, mógłbym patrzeć na nie każdego dnia i nadal by mi się nie znudziły.
Podszedłem bliżej i usiadłem na jednej z licznych ławek, stojących dookoła drzewa. Domyślam się, że wyglądałem jak małe dziecko, które pierwszy raz widziało coś takiego z bliska. Byłem naprawdę podekscytowany, ale chwilowa euforia szybko minęła, kiedy przypomniałem sobie o spędzeniu samotnie świąt. Nie mogłem sobie tego wyobrazić. Przy stole zabraknie tak wielu osób, na których mi zależało i nie potrafiłem nic z tym zrobić.
Nagle, moje przemyślenia przerwało ciche chrząknięcie, więc moje oczy szybko powędrowały do osoby, która wydała z siebie charakterystyczny dźwięk. Przede mną stał dość wysoki chłopak, spod jego czapki wystawały loczki,  policzki miał lekko zaczerwienione od zimna, a oczy niesamowicie zielone. Spojrzałem na niego pytająco, nie mogąc zahamować delikatnego uśmiechu. Wyglądał tak niemożliwie słodko.

                -Przepraszam, ale usiadłeś chyba nie w tym miejscu, co trzeba.
                -Słucham? – zapytałem, nie rozumiejąc przekazu jego słów.
                -To moja ławka. – powiedział bez skrupułów, wpatrując się we mnie wyczekująco. Był bezczelny, ale jego ton głosu był tak miły, że nie potrafiłem się denerwować.
                -Umm… wydaje mi się, że nie jest podpisana.
                -Owszem, nie jest, ale to ja zawsze na niej przesiaduje.
                -Obok jest jeszcze dużo miejsca. – odparłem swobodnie, chcąc trochę załagodzić sytuację.
                -Zawsze przesiaduję tu sam. – powiedział, a ja mogłem wyczuć w jego głosie smutek.
                -Mam sobie pójść?
                -Nie! To nie miało tak zabrzmieć… znaczy, nie wyganiam Cię. Chodzi o to, że nie wiem, czy chciałbyś, abym się przysiadł. – powiedział nieco zakłopotany, a kąciki moich ust uniosły się wyżej.
                -Nie mam nic przeciwko, abyś tu usiadł. – odparłem, a chłopak delikatnie się uśmiechnął. Niepewnie postawił kilka kroków i usiadł obok, zostawiając między nami kilka centymetrów przerwy.
                -Przepraszam, jeśli zabrzmiałem jak chytre pięcioletnie dziecko.
                -Uh, nie szkodzi.
                -Naprawdę, moje zachowanie było nie na miejscu. Powinienem po prostu usiąść na inne ławce.
                -Jest w porządku. Nie przejmuj się. – powiedziałem spokojnie, spoglądając na niego. Jego policzki były lekko zaróżowiałe od panującego mrozu.
                -Nawet się nie przedstawiłem… jestem Harry, Harry Styles. – wyciągnął ku mnie dłoń, odzianą w czarną rękawiczkę.
                -Louis Tomlinson, miło mi poznać. – odparłem, uścisnąwszy delikatnie rękę chłopaka.
                -Mieszkasz tu? W Londynie?
                -Tak, ale pochodzę z Doncaster, a Ty?
                -Urodziłem się w Holmes Chapel.
                -Dlaczego akurat Londyn? – zapytał, po chwili ciszy.
                -Umm… razem z moim przyjacielem Johnem szukaliśmy miejsca, gdzie będziemy mogli rozwijać nasze pasje i nie wydać kupe forsy na mieszkanie. Londyn był dość blisko, więc jakoś tak samo wyszło.
                -Rozumiem, że z nim mieszkasz?
                -Nie. Nie przyjaźnię się już z Johnem.
                -Ou… okej.
                -A Ty dlaczego wybrałeś Londyn?
                -Chciałem uciec od miejsca, gdzie wszyscy wszystkich znają. Miałem dość plotek… i w sumie od zawsze pragnąłem zamieszkać w Londynie.
                -Wspaniałe miejsce, prawda? Choćby to. – wskazałem brodą na dużą, świecącą choinkę.
                -Zdecydowanie. Na dodatek uwielbiam Święta, więc ten park podbił moje serce.
                -Też je lubię, ale niestety w tym roku spędzę je sam.
                -Och, dlaczego?
                -Odwołano wszystkie samoloty z powodu zamieci, a mój ledwo żyjący samochód nie dałby rady.
                -Rozumiem, przykro mi.
                -A Ty nie wyjeżdżasz do rodziny?
                -Nie.
                -Z jakiego powodu?
                -Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a moja siostra spędza Święta z rodziną swojego chłopaka.
                -Przepraszam. – powiedziałem wstrząśnięty.
                -Dlaczego? Zwykłe pytanie, jak każde inne.
                -Om… tak. W każdym razie bardzo mi przykro z powodu Twoich rodziców. – skinął głową, dając mi znak, że zrozumiał, a ja zmieniłem minimalnie pozycję, ponieważ mój tyłek zaczynał cierpnąć.
                Siedzieliśmy kilkanaście minut w ciszy, napawając się świąteczną atmosferą. Ludzie przechodzili przez park z torbami pełnych zakupów, aby szybciej dostać się na daną ulicę. Dzieci biegały dookoła choinki, podśpiewując piosenki, opowiadające o Świętach, śmiejąc się i dobrze bawiąc. Wszystko wyglądało tak normalnie, a zarazem pięknie… jak z bajki.
                -Ugh… co się stało z Johnem, jeśli mogę wiedzieć? – zapytał nagle Harry, cichym i lekko zachrypniętym głosem.
                -On… on po prostu wyjechał.
                -Dokąd?
                -Uznał, że mieszkanie ze mną wcale nie jest takie fajne, więc spakował swoje rzeczy i wyjechał do Nowego Jorku.
                -Pokłóciliście się?
                -Nie. John poznał pewną dziewczynę. Ona… była troszkę dziwna.
                -To znaczy?
                -Do tej pory uważam, że nie była w jego typie. Była wulgarna i niegrzeczna, lecz on w niej widział anioła. Często śmiała się ze mnie w jego towarzystwie oraz wytykała moje wady. On po jakimś czasie zaczął robić to samo, aż pewnego dnia miałem tego dość i powiedziałem mu, co o niej myślę.
                -To jednak się pokłóciliście…
                -Nie. On tylko skinął głową. Był smutny. Tak jakby czuł to samo, co ja.
                -Nic z tym nie zrobił?
                -Nie jestem pewien. Przez kilka dni nie wychodził z domu, ale słyszałem raz, jak rozmawiał z nią przez telefon. Krzyczał, a po kilku godzinach ona przyszła. Miała do mnie pretensje, że John przeze mnie świruje i gada głupoty. Prawdopodobnie on wtedy chciał z nią zerwać.
                -Ale?
                -Ale po tygodniu pożegnali się ze mną, trzymając za ręce i jadąc razem na lotnisko.
                -Mhm… dziwne.
                -Tak. Trudno… jego życie, jego problem. To było już dwa lata temu.
                -Odzywał się do Ciebie?
                -Wysyła mi zawsze kartki na urodziny i Wielkanoc.
                -A na Boże Narodzenie?
                -Wtedy mam urodziny.
                -W Święta? Ale fajnie. – powiedział, uśmiechając się.
                -Dwa święta w jeden dzień, dwa razy więcej prezentów. – zaśmiałem się cicho, a Harry po chwili mi zawtórował.
                -Tak w ogóle, ile masz lat?
                -21, a Ty?
                -19.
                -Od kiedy mieszkasz w Londynie?
                -Od roku. Wcześniej Gemma nie pozwoliła mi wyjechać. Gemma to właśnie moja siostra.
                -A, okej. – odparłem. –Wiesz, ja będę się już zbierał. Zimno się robi.
                -Mogę Cię odprowadzić… jeśli chcesz? – zapytał, a moje serce z niewiadomego powodu zaczęło bić trochę szybciej.
                -Pewnie, będzie mi miło. – powiedziałem, a uśmiech nie chciał opuścić mojej twarzy.
Wstaliśmy i ruszyliśmy spacerkiem w stronę mojego osiedla. Długo rozmawialiśmy o naszych zainteresowaniach, dzieciństwie i szkole. Dowiedziałem się, że Harry chodzi do szkoły muzycznej, zawsze o tym marzył. W podstawówce jednak miał problemy, bo nie chciał uczęszczać na lekcje. Uważał, że to strata czasu i uciekał do lasu, gdzie śpiewał lub po prostu leżał na trawie. W gimnazjum w końcu zrozumiał idee chodzenia do szkoły i pilnie się uczył. Zapewniał, że miał same piątki, ale kto to wie. Opowiedział mi również o swojej siostrze, która zawsze o niego dbała, a po stracie rodziców opiekowała się z nim jak matka. Był jej bardzo wdzięczny, mówił o niej z taką miłością i uwielbieniem, że uśmiech sam wkradał mi się na usta.
                Po piętnastu minutach spaceru doszliśmy do mojego małego domu. Wczoraj zawiesiłam lampki dookoła okien i teraz prezentował się bardzo przytulnie i świątecznie.

                -Może wjedziesz? – zaproponowałem, zatrzymując się przed drzwiami.
                -Nie chcę robić kłopotu.
                -Jakiego kłopotu? – zapytałem z uśmiechem. –Zapraszam.
                -Dobrze, z chęcią. – odparł, wchodząc za mną do ciepłego pomieszczenia.
Pozbyliśmy się zimowych ubrań, po czym oprowadziłem kolegę po niewielkim mieszkaniu.
                -Napijesz się czegoś? – zapytałem, kiedy weszliśmy do kuchni połączonej z salonem.
                -Mhm, poproszę herbaty.
                -Jakiej? Mam zieloną, zwykłą, cytrynową i malinowo-żurawinową.
                -Poproszę cytrynową. – skinąłem głową, po czym zrobiłem dwie herbaty – cytrynową i malinowo-żurawinową. Usiedliśmy wygodnie w salonie, popijając powoli ciepłe napoje. Rozmawialiśmy jeszcze trochę, po czym postanowiliśmy włączyć jakiś film. Akurat na ITV1 leciał film pt. „Love actually”, więc zostawiliśmy i pogrążyliśmy się w historii bohaterów.
                Wieczór minął mi bardzo miło w towarzystwie Harry’ego. Po obejrzeniu filmu znowu długo rozmawialiśmy, trochę żartowaliśmy i dużo się śmialiśmy. Chłopak zostawił mi swój numer telefonu i powiedział, że jeśli tylko będzie mi się nudzić, mam mu dać znać. Bardzo się ucieszyłem na ten gest, bo w ciągu, zaledwie, kilku godzin zdążyłem obdarzyć go wielką sympatią.
Styles był naprawdę pozytywną osobą. Mimo przykrości, jakie go spotkały, promieniował radością i miał niesamowite poczucie humoru. Na dodatek, wydawał się być dość błyskotliwym człowiekiem, co dodawało mu uroku.  Jego loczki i słodkie dołeczki w policzkach, kiedy się uśmiechał, sprawiały, że wyglądał oszałamiająco, a duże, zielone oczy czyniły go jeszcze bardziej przystojnym. 

2 tygodnie do Świąt

                Tydzień minął niespodziewanie szybko, ale jakże przyjemnie. Słuchałem w kółko świątecznych piosenek, upiekłem pierniczki i udało mi się spotkać dwa razy z Harrym. Najpierw zaprosił mnie do siebie, gdzie oglądaliśmy filmy, rozmawialiśmy i jedliśmy popcorn. Następnym razem, poszliśmy na długi spacer, który podsumowaliśmy czekoladowym cappuccino w przytulnej kawiarni. Harry na pożegnanie obdarował mnie czułym pocałunkiem w policzek, który wywołał w mojej głowie totalny chaos. Czas przy nim płynął tak szybko i przyjemnie, że mógłbym to robić całe życie. Każda chwila spędzona z nim była wartościowa i naprawdę byłem wdzięczny losu, że pozwolił mi spotkać kogoś takiego.
Tydzień do Świąt
                Dni mijały coraz szybciej, a Wigilia zbliżała się niemiłosiernie. Sam nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Czy było warto robić dwanaście potraw dla jednej osoby? Czy w ogóle warto było obchodzić Święta samotnie?
                Zamiast myśleć o niezbyt przyjemnych rzeczach, wziąłem się za sprzątanie domu. Wyprałem wszystkie brudne ubrania, zrobiłem porządku w szafie oraz zmieniłem pościel. Odkurzyłem całe mieszkanie, po czym umyłem podłogi na mokro. Po tym wszystkim zdecydowanie musiałem odpocząć, więc położyłem się na kanapie w salonie, a moje powieki same się zamknęły.
                Obudziły mnie ciche wibracje, dochodzące od mojego telefonu. Otworzyłem leniwie oczy i zorientowałem się, że na dworze było już ciemno. Po chwili, moje oczy zatrzymały się na telefonie, który nadal bzyczał, więc szybko wziąłem go do ręki i odebrałem.

                -Halo?
                -Cześć, tu Harry.
                -O, hej. Co u Ciebie?
                -W porządku… chyba.
                -To znaczy?
                -Moglibyśmy się spotkać?
                -Jasne, kiedy?
                -Wpadniesz do mnie?
                -Teraz?
                -Jeśli to żaden kłopot.
                -Nie, oczywiście, zaraz u Ciebie będę.
                -Świetnie, do zobaczenia.
                -Pa, Haz. – pożegnałem się, po czym wstałem i porządnie się rozciągnąłem. Poczochrałem trochę moje włosy, aby nie było widać, że spałem, po czym udałem się do przedpokoju. Ubrałem się ciepło i wyszedłem z domu, kierując się prosto w stronę mieszkania Harry’ego.
                Zapukałem kilka razy, a po dosłownie trzech sekundach zostałem wpuszczony do środka. Zdjąłem płaszcz i buty i poszedłem za przyjacielem do kuchni, gdzie zastałem przygotowany dla mnie kubek gorącej herbaty. Usiedliśmy przy stole, a ja patrzyłem na chłopaka i mógłbym przysiąc, że był czymś zdenerwowany. 

                -Coś się stało? – zapytałem w końcu.
                -Nie. To znaczy… ugh…
                -Tak?
                -Chodzi mi o to, że niedługo są Święta… oraz Twoje urodziny.
                -Owszem.
                -Oboje spędzamy je samotnie.
                -Tak.
                -Nie chciałbyś… nie, to głupie.
                -No powiedz, Haz.
                -Nie chciałbyś spędzić ich ze mną? – zapytał niepewnie, ściszając głos z każdym słowem. Odłożyłem ciepły kubek na stół lekko zaskoczony, ale jakże ucieszony. Kąciki moich ust powędrowały wysoko i zrobiło mi się przyjemnie ciepło.
                -Chciałbym. Chciałbym spędzić z Tobą Święta.
                -Wiem, że znamy się zaledwie kilkanaście dni, ale pomyślałem, że mogłoby być miło.
                -Dobrz, Haz. Spokojnie. – zaśmiałem się cicho.
                -Po prostu czuję się dziwnie. – jęknął.
                -Dlaczego?
                -Znamy się dwa tygodnie, a czuję jakbym spędził z Tobą dwa lata. Czuję się przy Tobie swobodnie i jest naprawdę bardzo miło, kiedy jesteś blisko. – moje serce pędziło, jak chiński pociąg, a w brzuchu rozszalało się stado motylków. Nie rozumiałem dokładnie, dlaczego tak się działo, ale moje policzki płonęły i nie umiałem tego zatrzymać. Wstałem powoli i podszedł do Harry’ego, chwyciłem jego dłoń i dałem mu do zrozumienia, aby wstał, po czym mocno go przytuliłem.
                -Bardzo się cieszę, że Cię poznałem, Curly. – powiedziałem w jego ramię, a po chwili poczułem, jak jego ramiona mocniej mnie objęły. Poczułem się tak niesamowicie dobrze i bezpiecznie, że mógłbym zostać w tej pozycji zdecydowanie o wiele dłużej.
                -Ja też. –odparł cicho. Po około minucie odsunąłem się od chłopaka, lecz nie przestaliśmy się przytulać. Patrzyliśmy na siebie z delikatnymi uśmiechami na twarzy, a moje serce biło coraz szybciej.
                -Jesteś taki piękny. – usłyszałem nagle i zdałem sobie sprawę, że ten głos dochodził z mojego gardła. Moje policzki stały się pewnie bordowe, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
Harry spojrzał na mnie lekko zaskoczony, lecz po chwili zachichotał. Jego dłoń spoczęła na moim policzki, delikatnie gładząc moją skórę. Chłopak zaczął się powoli nachylać w moją stronę, a ja poczułem ucisk w podbrzuszu. Kiedy dzieliły nas już tylko centymetry, przymknąłem powieki, a po chwili poczułem na sobie miękkie wargi Hazzy.

24. grudnia, 0 dni do Świąt

                Razem z Harrym ustaliliśmy, że Wigilia odbędzie się u mnie w domu. Moje mieszkanie było trochę większe, a poza tym odbyłem już porządki. Wczoraj zrobiłem ostatnie zakupy, więc moja lodówka ledwo się domykała.
Przed chwilą, przynieśliśmy z chłopakiem żywą choinkę z targu, niedaleko mojego osiedla. Ustawiliśmy ją w stojaku i ustroiliśmy w lampki, łańcuchy i bombki. Była idealna. Nie obyło się oczywiście bez żartów, wygłupiania i kilku słodkich pocałunków, które powoli stawały się miłą codziennością. Czułem, że moje życie nabierało smaku i kolorów.
                Umówiliśmy się z Harrym na godzinę czwartą, żeby wszystko uszykować i zacząć o siedemnastej. Wziąłem prysznic, ubrałem czarne jeansy, jasno-szarą koszulę i krótki czarny krawat. Użyłem moich ulubionych perfum i uznałem, że wyglądałem całkiem przyzwoicie.
Uszykowany, nakryłem do stołu i trochę go udekorowałem. Podłączyłem lampki w choince i puściłem cicho kolędy. Po kilku minutach usłyszałem dzwonek do drzwi, więc poszedłem jak najszybciej je otworzyć. Przywitałem się z Harrym szybkim pocałunkiem w policzek i poczekałem chwilę, aż się rozbierze. Wyglądał oszałamiająco. Miał czarne rurki, białą koszulę, muszkę i marynarkę.
                -Ładnie wyglądasz. – skomentował, a ja się uśmiechnąłem.
                -Ty ładniej. – podsumowałem, obdarowując go czułym pocałunkiem, tym razem w usta.
                Poszliśmy do kuchni i zaczęliśmy stawiać na stół wszystkie potrawy. Kiedy wszystko było już gotowe, przyciemniłem trochę regulatorem światła, aby była milsza atmosfera. Poczęstowaliśmy się opłatkiem, po czym stanęliśmy naprzeciwko siebie, a ja nagle stałem się niezwykle uczuciowy.
                -Haz… -chrząknąłem cicho. -Życzę Ci dużo zdrowia, szczęścia i miłości. Chciałbym, aby wszystkie Twoje marzenia się spełniły i żebyś nigdy się nie poddawał. Jesteś cudowny. Uwielbiam spędzać z Tobą każdą chwilę i cieszę się, kiedy Cię widzę… i wesołych Świąt. – powiedziałem, a na końcu nerwowo się zaśmiałem.
                -Och… Louis, również życzę Ci dużo zdrowia, szczęścia i miłości. Jesteś niesamowicie zdolny i wierzę, że Twoje marzenia spełnią się, a Ty zawsze dojdziesz do celu i dasz sobie radę. To Ty jesteś cudowny… uwielbiam na Ciebie patrzeć, jak się śmiejesz. Jestem niesamowicie szczęśliwy, kiedy zdaje sobie sprawę, że uśmiechasz się dzięki mnie. To dla mnie wiele znaczy. Wesołych Świąt, Boo. – powiedział, a ja poczułem w gardle dużą gulę.
                -Kocham Cię. – powiedziałem cicho, a po chwili poczułem, jak Harry mnie przytula.
                -Ja Ciebie też kocham, Lou. – odparł, a ja szeroko się uśmiechnąłem. Odsunęliśmy się od siebie, a po chwili wtopiliśmy w siebie nasze usta. Muskały się czule o siebie, lecz tym razem zapragnęliśmy czegoś więcej. Język Hazzy przejechał delikatnie po mojej wardze, a ja uchyliłem je, wpuszczając go do środka. Nasze języki ocierały i wiły się wokół siebie, a w mojej głowie wirowało, jakbym był na karuzeli. Po plecach przeszły mnie przyjemne dreszcze, kiedy Styles zahaczył o moje podniebienie. Czułem się szczęśliwy. To będą najlepsze Święta w moim życiu, byłem tego pewny.

sobota, 7 grudnia 2013

One shot

Cześć kochani! <3

Co powiecie na świątecznego one shota? :)
Zaczynam pisać, może skończę dzisiaj, może jutro.

sobota, 16 listopada 2013

ZMIANA PLANÓW

Witajcie Skarby! <3

Odnośnie "House Of Boys"
Dzisiaj otworzyłam worda, zrobiłam poprawki w dwóch akapitach, które zdążyłam już napisać i tak pomyślałam... czy nie lepiej zrobić z tego długiego one shota? Film trwa niecałe dwie godziny, a opisanie pięciu minut zajęło mi tylko niecałą stronę. Uważam, że bez sensu jest wymyślanie nowej historii i ubarwianie jej, ponieważ jest wspaniała taka jak w filmie. One shoty pisze mi się chyba łatwiej i szybciej, bo wiem, że składa się on z jednej lub góra dwóch części i nie bd musiała siedzieć godzinami nad inną treścią. Obiecuję, że się postaram, zlikwiduję jak najwięcej błędów, przeczytam i sprawdzę to tysiąc razy, żeby Was nie zawieść.
Co o tym myślicie? Proszę, napiszcie w komentarzach xx

poniedziałek, 11 listopada 2013

Przepraszam.

Witajcie Misie! <3

Po pierwsze, bardzo Was przepraszam, że tak długo nic nie dodaję. Niestety, mam bardzo mało czasu na pisanie i nie mam pojęcia, kiedy zacznę publikować następne opowiadanie. Poza tym, jestem prawie cały czas zmęczona, przez co najzwyczajniej w świecie nie chce mi się pisać - wolę obejrzeć jakiś film, poleżeć, odpocząć. Jednak, staram się i obiecuję, że niedługo wezmę się w garść i coś wykombinuję.
Znajdę trochę czasu w tygodniu, mam nadzieję.
Szkoła, basen/strzelnica, lekcje, łóżko - nie tak źle, dam radę :)

Jak na razie mogę Was zaoferować tylko słabe one shoty:
Inexplicably easy
Sickening reality

niedziela, 13 października 2013

ONE SHOT "Sickening reality"



Tytuł: Sickening reality
Pairing: Larry Stylinson
Gatunek: Bromance, AU – chłopcy nie są sławni, nie istnieje zespół One Direction.



Poznałem go kiedy byłem jeszcze małym chłopcem. Od początku przykuł moją uwagę, ponieważ miesiąc przed końcem przedszkola przeprowadził się i dołączył do nas. Jednak, ten miesiąc wystarczył, abym pokochał go całym sercem i nie chciał znać nikogo poza nim. Po tygodniu znajomości staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. Razem bawiliśmy się samochodami, rysowaliśmy, ganialiśmy się i huśtaliśmy. Nie było dnia, abyśmy nie byli razem. Nawet w weekendy mama zaprowadzała mnie do niego lub on przychodził do mnie. Tak więc, śmiało mogę stwierdzić, że moje wspomnienia z dzieciństwa są w większości związane z Louisem.
Potem poszliśmy do podstawówki, siedzieliśmy razem w ławce, mieliśmy szafki obok siebie i chodziliśmy razem do i ze szkoły. Często trzymaliśmy się za ręce, przytulaliśmy się i czasem nawet dawaliśmy sobie buziaki w policzek. We wakacje ustaliliśmy, że na zawsze będziemy razem i nikt nas nie rozdzieli, jednak nie trwało to długo… Louis mnie zostawił. Nie to, że odszedł i mnie opuścił… wyprowadził się. Jego rodzice postanowili zmienić miejsce zamieszkania, ponieważ pragnęli zdobyć lepszą prace. Zostałem sam jak palec. Poszedłem do gimnazjum i była ta najgorsza udręka w moim życiu. Nie znałem nikogo, całe dotychczasowe życie spędziłem z Tomlinsonem, więc nie miałem innych przyjaciół. Nie chciałem nikogo poznawać i Ci którzy chcieli się do mnie zbliżyć po kilku minutach tego żałowali. Nie byłem taki celowo, pragnąłem być miły i przyjacielski, jednak nie potrafiłem. Coś wewnątrz mnie sprawiało, że stawałem się coraz bardziej przygnębiony i aspołeczny… zamykałem się w sobie. Mimo, że dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, co się ze mną stało, nie robiłem nic, by to zmienić. Z dnia na dzień było coraz gorzej, ale nie przejmowałem się tym, po prostu żyłem dalej.
            W trzeciej klasie gimnazjum byłem już zupełnie innym człowiekiem, odsuniętym od społeczeństwa. Moje imię było nawet znane, ale moja popularność nie było normalna. Ludzie kojarzyli mnie, ponieważ byłem inny – odstawałem. Nie rozmawiałem z nikim, nie odpowiadałem na pytania, nawet na te, które zadawali mi nauczyciele. Uczyłem się dość dobrze, więc nadganiałem jedynki z odpowiedzi ustnej, sprawdzianami. Myślałem, że sobie radziłem, że jest w porządku.
            Kiedy nastały kolejne wakacje bez niego, poczułem się jeszcze bardziej samotnie, niż kiedykolwiek. Codziennie wspominałem nasze wspólne zabawy i wygłupy, często przy tym płacząc. Rodzicie pragnęli mi pomóc, jednak ja ich odpychałem. Mama sprawdzała co u mnie kilka razy dziennie, lecz ja szybko ją zbywałem. Miałem dość samego siebie. Nie chciałem taki być.
Kiedyś potrafiłem uśmiechać się przez kilka godzin, śmiać się nawet z tych słabych żartów i zarażać innych dobrym humorem.
Teraz w końcu zrozumiałem… nie potrafiłem być taki, ponieważ to Louis sprawiał, że byłem szczęśliwy. To on robił wszystko, abym się śmiał, aby było dobrze. Bez niego nie byłem sobą.

1.09.2009r.

            Przyszedł czas na liceum. Nie chciałem tkwić ciągle w tym samym miejscu i męczyć się w Holmes Chapel. Nie potrafiłbym znieść kolejnych trzech lat z tymi samymi ludźmi, więc wyjechałem do Londynu. Tutaj było więcej przestrzeni, zaczynałem od nowa.
Przed chwilą wróciłem z rozpoczęcia roku szkolnego i udało mi się poznać kolegę. Miał na imię Liam. Był bardzo sympatyczny i co najlepsze znał tą szkołę, ponieważ miał starszych znajomych. Oprowadził mnie po budynku i wszystko wyjaśnił, a ja wreszcie mogłem choć przez chwilę być szczerze zadowolony i miły. Umówiliśmy się na jutro, że spotkamy się przed szkołą i razem pójdziemy na lekcje.

            Mieszkałem w Londynie od miesiąca, ale znałem okolice nawet dobrze. Ubrałem więc trampki i wyszedłem do supermarketu, aby uzupełnić pustki w lodówce. Szedłem przez park, bo już zdążyłem polubić to miejsce. Wydawało mi się takie tajemnicze, przyjemne i spokojne. Lubiłem spokój… mogłem pomyśleć… o nim. Zdałem sobie sprawę, że moje życie tak naprawdę zależało tylko od niego. Każdego ranka, popołudnia i wieczora on nawiedzał moją głowę. Przez tyle lat w moim sercu siedziała tylko ta jedna osoba i nie potrafiła stamtąd wyjść. Kochałem go, najbardziej na świecie.

            Nagle, usłyszałem za sobą szybkie i głośne kroki. Odwróciłem natychmiast głowę, ale gdzieś w oddali mignęła mi tylko szczupła sylwetka chłopaka. Najwidoczniej postanowił sobie pobiegać. W sumie też powinienem coś ze sobą zrobić. Po rodzicach byłem dość szczupły, ale ruchu nigdy za wiele.

24h później

            Postanowiłem wziąć przykład z chłopaka i ubrałem sportowe ubrania i buty, po czym wyszedłem pobiegać. Kierowałem się uliczkami parku, a w mojej głowie znowu był On. To wszystko znowu zaczynało mnie cholernie męczyć. Tak bardzo chciałem wyrzucić go jak najdalej, uciec od niego, zapomnieć. Głupie zabawy z dzieciństwa… jego śmiech, uspokajający ton głosu, kiedy płakałem, ramiona owijające moje drobne ciało, malinowe usta przy policzku.
Do moich oczu nalały się łzy, a ja zaskoczony musiałem się zatrzymać. Tak dawno nie płakałem… dusiłem wszystko w sobie, zamykałem w szufladach, mając nadzieję, że nigdy się nie otworzą. Jednak zawsze wszystko wracało, a ja dalej się łudziłem.
Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, a ja szybko starłem ją chłodną dłonią. Pochyliłem się do przodu, opierając dłonie o kolana. Wziąłem głęboki wdech, po czym powoli wypuściłem powietrze z płuc.
Nagle, poczułem na swoich plecach czyjąś dłoń. Wyprostowałem się automatycznie, przez co zakręciło mi się w głowie, a przed oczami zrobiło się czarno. Zatoczyłem się do tyłu, a osoba szybko mnie złapała.
            -Wszystko w porządku? – zapytał chłopak, a moje oczy otworzyły się szeroko. Skąd ja znałem ten głos?
            -Tak… ja tylko… - odwróciłem się przodem do niego, a w mojej głowie ponownie zawirowało. -Louis?
            -Harry? – po jego głosie wywnioskowałem, że był tak samo zdziwiony jak ja. Patrzył na mnie z lekko otwartą buzią, a po chwili zbliżył się do mnie, nie spuszczając spojrzenia z moich oczu. Jego dłoń znalazła się przy moim policzku, gładząc delikatnie rozgrzaną skórę.
            -Tyle lat… - wyszeptał, a ja poczułem jego oddech na mojej twarzy. Poczułem silny ucisk w podbrzuszu, a moje oczy badały każdy zakamarek jego buzi. Zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, a moja ręka mimowolnie owinęła jego talię. Jego wolna dłoń znalazła się z tyłu mojej szyi, a wargi tuż przy moich. Moje powieki, jak i jego opadły, a nasze usta wtuliły się w siebie.
W jednej chwili poczułem rozsadzające uczucie szczęścia i euforii. Jego język, sunący po moich, wargi ocierające się o moje własne. Uczucie, które zapewne nigdy w życiu nie zapomnę.

Tydzień później

            Spotykaliśmy się z Louisem codziennie. Zacząłem się uśmiechać, a jego żarty bawiły mnie bardziej, niż kiedykolwiek. Często się przytulaliśmy, a nasze palce zawsze były ze sobą splątane. Uczęszczaliśmy do innych szkół, ale Lou zawsze miał na późniejszą godzinę, więc odprowadzał mnie pod same drzwi liceum, gdzie żegnał mnie soczystym buziakiem. Byłem wreszcie szczęśliwy.

Miesiąc później

            Szczęście trwa krótko. Za krótko. Louis był wspaniały, pełen życia i niezwykle błyskotliwy. Nie potrafiłem się przy nim nudzić, jednak… coś było nie tak. Tak jakbym trafił do złej bajki, wstąpił nie na tą drogę. Czułem się zagubiony.
            Opowiedziałem Louisowi wszystko to co przeżyłem przez czas, kiedy go nie było. Zrozumiał, pocieszył i przytulił mnie. Przepraszał chyba tysiąc razy i obiecał, że już nigdy mnie nie zostawi. Jednak, było boś, co zabolało. Tommo żył zupełnie inaczej. Zyskał wielu przyjaciół, dobrą szkołę, chodził na imprezy, korzystał z życia. On… zapomniał o mnie. Nie obchodził go fakt, że zostaliśmy rozdzieleni. Potrafił być szczęśliwy beze mnie… a to oznacza… że nie kocha mnie tak, jak go. Pomyślicie, że jestem w tym momencie bardzo samolubny i egoistyczny, jednak postawcie się w mojej sytuacji. Kochałem i kocham go, myślałem o nim przez cały czas, zyskałem tylko jednego przyjaciela. On zyskał kilkudziesięciu, nie myślał o mnie tak często, jak ja, radził sobie.
            Po długich przemyśleniach, postanowiłem nie myśleć o tym w ten sposób. Louis był po prostu silniejszy i dlatego tak to się wszystko potoczyło. Teraz działo się coś innego, byliśmy razem, więc nie było potrzeby, abym rozmyślał o przeszłości. Liczyło się tylko tu i teraz.

Tylko, co jeśli tu i teraz też było źle?

            Był cudowny jesienny wieczór. Louis zaprosił mnie na spacer, więc poszliśmy razem do parku. Otaczały nas czerwone, żółte i pomarańczowe drzewa, co wyglądało naprawdę wspaniale. Dłoń chłopaka cały czas silnie trzymała moją, jednak ja nie potrafiłem się uśmiechać. Czułem się obco.
            Przystanęliśmy na chwilę, a ja zwróciłem się przodem do chłopaka. On uśmiechnął się do mnie uroczo, a ja zdałem sobie sprawę, że zakochałem się w nim jeszcze bardziej. Pochylił się nade mną i podarował czuły i jakże słodki pocałunek. Nasze czoła oparły się o siebie, a dłonie splotły przy naszych piersiach. Westchnąłem cicho, przymykając oczy.
            -Lou…
            -Tak, Haz?
            -Jesteś niesamowity, Boo. Uwielbiam patrzeć, jak się śmiejesz, jak opowiadasz mi o szkole, przyjaciołach i wszystkim innym. Zawsze masz wspaniałe pomysły i jesteś zaradny… ale…
            -Ale co?
            -Bardzo Cię kocham, wiesz?
            -Ja Ciebie też kocham, Skarbie.
            -Lou… kocham Cię zbyt mocno.     
            -To znaczy?
            -Ta miłość mnie niszczy. Każdego dnia o Tobie myślę i boję się, że znowu odejdziesz. Nie potrafię przestać się bać. Jestem zmęczony.
            -Haz… Harry… Ja… Pomogę Ci, damy sobie radę.
            -Nie. Nie mogę.
            -Ale Curly… Jesteśmy razem, kocham Cię, tak bardzo! Możesz się do mnie przeprowadzić, będzie razem zawsze. – patrzyłem na niego, a jego oczy były szeroko otwarte. Wyprostowaliśmy się, lecz nie puściliśmy swoich rąk.
            -Byliśmy wspaniałymi przyjaciółmi. Nigdy tego nie zapomnę… nigdy nie zapomnę o Tobie. – powiedziałem cicho, pozwalając spłynąć łzom po moich policzkach.
            -Nie musisz, przecież będziemy razem.
            -Nie, Lou. Ja… przepraszam, ale nie potrafię. Muszę zrobić to sam, muszę to zakończyć.
            -Zakończyć co?
            -Ten rozdział w moim życiu. Jest stanowczo za długi. Muszę ruszyć dalej, dać upust moich uczuciom i emocjom. – szeptałem, a dłoń Louisa delikatnie starła moje łzy. Złapałem ją moją i splotłem silnie ze sobą nasze palce. Zamknąłem oczy i zbliżyłem się do niego. Ostatni raz wtuliłem się w jego ciepły tors, czując na swoim policzku jego łzy.
            -Nie odchodź, Harry. Błagam, nie rób tego.
            -Przepraszam, Skarbie. – wychrypiałem, odrywając się od niego. Pokręciłem przecząco głową i odsunąłem się na kilka kroków.
            -Jeśli tylko będziesz gotowy… będziesz mógł, zadzwoń, przyjedź, daj znać, cokolwiek.
            -Nie sądze, Lou.
            -Będę na Ciebie czekał. Do końca. – powiedział cicho, a z moich oczu wypłynęło znowu mnóstwo łez. Odwróciłem się i szybkim krokiem ruszyłem w stronę domu. Moje serce biło o pięć razy szybciej, niż powinno. W klatce piersiowej czułem duszący ucisk i nie potrafiłem zahamować płaczu. To był koniec. Koniec naszej historii, a początek nowej… niekoniecznie lepszej.


***Koniec***