czwartek, 28 lutego 2013

Rozdział 17. 'We're looking for love'

Witajcie ponownie! ♥

Wielkimi krokami zbliżami się niestety do zakończenia. Trudno będzie żegnać mi się z tym opowiadaniem. Było chyba najdłuższe z tych trzech i myśle, że  wyszło mi najlepiej. Oczywiśce, sądze, że pisze banalnie, popełniam ciągle błedy, a niektóre zdania są w ogóle nie po polsku. Mimo tego, jestem dumna, ze udało mi się opisać tą historię Larry'ego.
Czekają Was jeszcze chyba 2 lub 3 rozdziały i epilog. Nie wiem, kiedy pojawi się 18. Rozdział, ale na pewno nie wcześniej niż w poniedziałek.
Mam do Was prośbę. Mianowicie, każdy kto czyta to opowiadanie: czy moglibyście zostawić jakiś komentarz? Chociażby jedno słowo. Jest to dla mnie dość ważne i z góry Wam bardzo dziękuję <3

Miłego czytania! <3







Rozdział 17

3 dni później

            -Halo? – zapytałem osoby po drugiej stronie telefonu.
            -Cześć, Lou. Dzwonię z domowego.
            -Oh! Cześć, Haz! – przywitałem się radośnie.
            -Pójdziemy gdzieś dzisiaj?
            -Pracuję do późna. – przyznałem ze smutkiem w głosie.
            -A no tak, dziś poniedziałek. Szkoda.
            -Jutro po Ciebie wpadnę i gdzieś wyskoczymy.
            -Okej! Napisz o której, żebym był gotowy.
            -Dobrze. – zaśmiałem się cicho.
            -To do usłyszenia.
            -Zadzwonię później, czyli do wieczora, Curly. – powiedziałem miękkim głosem, po czym rozłączyłem się.

Minęły już trzy dni, a ja nie byłem na tyle odważny, aby uświadomić Harry’emu, że moje spotkania z James’em nadal się odbywają. Z każdym dniem byłem przerażony coraz bardziej, lecz starałem się to ukrywać i przyznam, że nieźle mi to wychodziło. Jednak, nie był to żaden powód do dumy. Byłem dupkiem. W mojej głowie plątały się różne myśli i nie mogły scalić się w całość. Czasami brakowało mi już słów, aby opisać to, co działo się wewnątrz mnie. Moje sumienie nie dawało mi spokoju i podpowiadało, że powinienem jak najszybciej powiedzieć wszystko Styles’owi. Oczywiście byłem zbyt wielkim tchórzem. Mimo tego, myślałem już, jak dobrać słowa, aby zabrzmiało to delikatnie. Tylko nie miałem pojęcia, jak wytłumaczyć to, że nie przyznałem od razu, iż nie przenieśli James’a. Sam do końca nie wiedziałem, dlaczego nie powiedziałem prawdy.

Kiedy zjadłem kanapkę i wypiłem kawę, zarzuciłem torbę na plecy i wyszedłem z domu, zakładając trampki dużo wcześniej. Byłem przyzwyczajony, ze często chodziłem w mieszkaniu w butach. Oczywiście, jeśli było lato i co chwile gdzieś wychodziłem, a że byłem wyrzucić śmieci, zostałem już w obuwiu.

Dotarłem do dużego budynku, przekroczyłem próg i udałem się do recepcji. Odebrałem kluczyk od mojego gabinetu, witając się z Lucy. Skierowałem się dobrze znany mi korytarz, wszedłem do pokoju i usiadłem przed moim biurkiem. Zaraz miał przyjść James z pretensjami, dlaczego odwołałem wczorajsze spotkanie. Był dopiero poniedziałek, a ja już byłem zmęczony samym myśleniem o nim.
Nagle, ku moim oczekiwaniom, do sali wśliznął się chłopak, wcześniej cicho pukając. Uśmiechnął się do mnie, a ja z obojętnym wyrazem twarzy pokierowałem się na fotel, a po chwili naprzeciw mnie usiadł i mój klient.
            -Dawno Cię nie widziałem. Stęskniłem się.
            -Mhm.
            -Dlaczego wczoraj odwołałeś spotkanie?
            -Chciałem odpocząć.
            -Od czego?
            -Od pracy? – zapytałem sarkastycznie nie myśląc o tym, jak bardzo byłem chamski.
            -Czyli tak teraz nazywasz spotkania ze mną.
            -James… wyjaśnijmy sobie coś. Tak, to właśnie jest moja praca. Widujemy się na sesjach, ponieważ to jest mój obowiązek. Chcę Ci pomóc, pragnę Twojego zdrowia, ale utrudniasz mi to niestety. – miałem gdzieś, jak to odbierze. Chciałem mu wyjaśnić i zrobić wszystko, aby trochę przystopował, a może nawet przestał mnie lubić.
            -Sugerujesz, że…
            -Przestań James! Oboje dobrze wiemy, że grasz! Wspaniale rozumiesz, co mam na myśli i daj sobie spokój, bo nie jestem głupi.
            -W takim razie, jak Ci to utrudniam? – zdziwiło mnie, że nie wybuchnął krzykiem, lecz postanowiłem to wykorzystać i powiedzieć mu wszystko tak dosadnie, aby sam zechciał zmienić psychologa. Skoro Pan Whitman nie chciał pójść mi na rękę, to nie zamierzałem być miły dla tego Psychopaty.
            -Nachodzisz mnie. Pobiłeś mnie i Harry’ego. Nie pozwalasz mi do siebie dojść. Naprawdę nie wiem do czego zmierzasz takim zachowaniem, ale wiedz, że to się skończyło. Nie będę wiecznie znosił Twoich humorków i napadów agresji.
            -Wiem, że źle zrobiłem, bijąc Cię. Wstyd mi za to, naprawdę przepraszam.
            -A Harry?
            -On zasłużył.
            -O czym Ty kurwa mówisz?! – James spojrzał na mnie przerażony i po raz pierwszy na naszych spotkaniach, to ja miałem przewagę. Byłem wściekły. Wiem, ze nie powinienem wyładowywać się na klientach, ale akurat w tym przypadku to było przydatne.
            -Uważam, że Harry zasłużył. Chciał mnie od Ciebie odciągnąć.
            -Słucham?! – wziąłem kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić. –Wysłuchaj mnie i postaraj się jakoś to zrozumieć, bo dwa razy powtarzać nie będę.
            -Ok.
            -Harry nie powinien Cię w ogóle obchodzić. On już skończył sesje i wyzdrowiał. Nie utrudniał, współpracował ze mną. Widzisz jak szybko?
            -Bo Ty go lubisz. Mnie nie. – w tym momencie cała złość ze mnie uleciała. Nie mogłem uwierzyć w to, co powiedział James. Najgorsze było to, że miał rację.
            -James… tu nie chodzi o to kogo polubię.
            -Łatwiej by nam się pracowało, gdybyś choć raz dał mi do zrozumienia, że mnie lubisz.
            -Łatwiej by się pracowało, gdybyś mnie nie nachodził, bił, krzywdził Hazze i mogę jeszcze wymieniać.
            -Przepraszam, Lou. Tak bardzo Cię przepraszam. – wyszeptał, chowając twarz w dłoniach.
            -Przestań udawać. – wykrztusiłem, nie chcąc pokazać, że było mi go żal.
            -Dopiero teraz to do mnie dotarło. Jestem nikim. Skończonym idiotą, którego nikt nie chce.
            -Nie mów tak.
            -Sam tak uważasz.
            -Nie. Nie uważam tak i mówię szczerze. Jesteś naprawdę inteligentnym chłopakiem i wierzę, że wiele osiągniesz w życiu, jednak zbyt wiele oczekujesz od innych. Widzisz w ludziach wrogów. Boisz się, że zabiorą Ci to, czego chcesz. W życiu chodzi o to, aby walczyć o swoje, dawać powody, że to należy się Tobie, a nie komuś innemu. Nie wolno kogoś bić, abyś stał się lepszy, bo krzywdząc innych spadasz na dno. To próbuje Ci uzmysłowić od dłuższego czasu.
            -Te słowa są takie… prawdziwe. – wyszeptał, a ja oszołomiony jego reakcją, tylko na niego patrzyłem. –Tylko wiesz co?
            -Hm?
            -Nie obchodzi mnie to. – wycedził.
            -Znowu?
            -Nie. Ja Cię rozumiem, ale Ty nie rozumiesz mnie.
            -Tak więc oświeć mnie.
            -Jak dla mnie to Harry jest nikim. Niczego od niego nie oczekuje. Ja się nie boję. To inni boją się mnie.
            -Doprawdy? To dlaczego, jak zacząłem na Ciebie krzyczeć, nagle stałeś się cichy?
            -Bo Cię kocham, Louis.

***

Dzień później – wtorek

            Obudziłem się około dziewiątej, poleżałem jeszcze chwilę, po czym wstałem i udałem się do łazienki. Wziąłem chłodny prysznic, umyłem zęby i twarz, przywołałem swoje włosy do porządku i wróciłem do pokoju. Ubrałem krótkie dresowe spodenki i zwykły czarny t-shirt. Zszedłem na dół, przywitałem się z mamą, która wpadła na trochę do domu. Ona ciągle gdzieś wyjeżdżała, a to w delegacji, a to na jakieś szkolenie. Nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, ale były czasami momenty, gdy za nią po prostu tęskniłem. Przytuliłem więc ją mocno, a ona na ten gest szeroko się uśmiechnęła.

            -Jak sobie radzisz, Kochanie? – zapytała z troską.
            -Dobrze, dobrze. Opowiadaj lepiej, czy Cię tam nie męczą za bardzo.
            -Jest w porządku. Przyzwyczaiłam się już. – zaśmiała się cicho.
            -Gdzie jutro wyjeżdżasz?
            -Skarbie, muszę wyjechać dzisiaj. – przyznała ze smutkiem.
            -Dlaczego?! Nawet się nie wyśpisz jednej nocy.
            -Wysypiam się tam przecież. Lecę do Nowego Jorku i mam lot za kilka godzin.
            -Kiedy wracasz?
            -Za dwa tygodnie, ale za to już na dłużej.
            -To dobrze i źle.
            -Kochanie… w końcu nie zapytałam…
            -Tak?
            -Wyszedłeś ze szpitala, jak mnie nie było. Jak się czujesz?
            -O wiele lepiej. Jest naprawdę okej.
            -To dobrze. Jak… jak te spotkania?
            -Jakie?
            -Z psychologiem.
            -Mamo... bo wiesz, ja już skończyłem sesje.
            -Naprawdę? To znaczy, że…
            -Tak, wszystko już dobrze. – zaśmiałem się cicho.
            -Tak szybko? Jak tam było?
            -Może usiądźmy… - zacząłem i skierowałem się do kuchni. Mama usiadła przy stole, a ja zająłem się przyrządzaniem herbaty. Kiedy obie były już gotowe, postawiłem je na stole, po czym usiadłem naprzeciwko rodzicielki.
            -Na początku było dziwnie… tak inaczej.
            -W końcu to był pierwszy raz. – uśmiechnęła się pocieszająco.
            -Potem było w porządku. Lepiej poznałem Louisa i mamo… bo ja zacząłem się z nim spotykać poza gabinetem.
            -Mhm.
            -Zaprzyjaźniliśmy się w pewnym znaczeniu tego słowa.
            -W pewnym znaczeniu?
            -Tak, bo to było trochę inaczej.
            -W sensie?
            -Kilka lat temu oznajmiłem, że jestem gejem, a Ty uznałaś, że to dojrzewanie i dlatego tak uważam… ale mimo wszystko zaakceptowałaś to.
            -Harry? Masz już osiemnaście lat… nadal sądzisz, że jesteś homoseksualistom?
            -Ja to wiem. Od zawsze to wiedziałem. – Annie patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami i można było wywnioskować, że długo myślała nad doborem właściwych słów.
            -Rozumiem.
            -To źle? – zapytałem, spuszczając głowę w dół lekko się rumieniąc.
            -Nie Skarbie. Jest mi trochę ciężko, bo nie przypuszczałam, że to mogła być prawda, ale dziękuję, że jesteś ze mną szczery.
            -Nie chcę mieć przed Tobą żadnych tajemnic.
            -Cieszę się, naprawdę. Tylko co z Louisem?
            -Mamo… bo ja… ja i Louis jesteśmy razem. – wypowiedziałem na jednym wydechu i czekałem, aż mama wybuchnie krzykiem oburzenia. Byłem pewny, że jak na jeden raz i tak przyprawiłem jej za dużo wrażeń.
            -Ty… Ty masz chłopaka? Psychologa? – spytała spokojnie, a ja podniosłem na nią wzrok.
            -Od początku to nie zmierzało do tylko przyjaźni… chyba rozumiesz o co mi chodzi.
            -Tak, w pełni. Po prostu… nie spodziewałam się.
            -Nie myśl o mnie źle. – wyszeptałem.
            -Harry, proszę Cię. Potrzebuję trochę czasu, że to sobie poukładać i w ogóle. Rozumiem Cię i akceptuję to. – uśmiechnęła się do mnie pocieszająco, na co moje kąciki ust również uniosły się ku górze.
            -Dziękuję. – powiedziałem cicho, wstałem i mocno ją przytuliłem. Mama oczywiście zachichotała i poszła na górę zrobić pranie i zmienić zawartość swojej walizki. Ja zabrałem się za śniadanie, a następnie usiadłem prze telewizorem. Na przypadkowym programie leciał jakiś film, więc postanowiłem go obejrzeć. Nie był dziełem sztuki, ale też nie był zły.
Kiedy już skończyłem śledzenie historii bohaterów, moje myśli zbiegły na temat Louisa. Już nie mogłem doczekać się spotkania z nim. Jak dobrze pamiętam, kończył we wtorki około 16. Pomyślałem, że może byłoby mu miło, gdybym przyszedł po niego do pracy. Spojrzałem na zegarek, dochodziła czternasta. Wstałem więc, poszedłem na górę i pomogłem trochę mamie uprzątnąć brudne ubrania. Rozmawialiśmy trochę o mnie i Louisie. Szczerze mówiąc, byłem trochę zawstydzony. Nigdy jeszcze nie opowiadałem nikomu, co czuję do Tomlinsona i jak bardzo odczuwam jego brak. Oczywiście, powstrzymywałem się i dobierałem słowa ostrożnie. Z mojej twarzy nie schodził uśmiech, bo zauważyłem, że mama traktuje to normalnie i cieszy się moim szczęściem.
            Około piętnastej zszedłem na dół, zjadłem kilka ciasteczek, popijając sokiem i poszedłem do swojego pokoju. Zdjąłem domowe dresy i przebrałem się w dżinsowe spodenki do kolan i zwykły, czarny t-shirt z kolorowym nadrukiem. Kiedy ubierałem trampki, było za piętnaście szesnasta, więc szybko pożegnałem się z mamą, życzyłem jej powodzenia i wyszedłem z domu.

20 minut później

            Wszedłem do dużego ośrodka i skierowałem się w stronę recepcji. Powiedziałem, że przyszedłem po Louisa i dziewczyna zgodziła się, nie robiąc żadnych problemów. Skręciłem w niedługi korytarz i zatrzymałem się przed drzwiami z napisem „Psycholog Louis Tomlinson”. Uśmiechnąłem się, zapukałem delikatnie i otworzyłem drzwi.
            -Cześć, Lou! – powiedziałem, a po chwili cała radość tak po prostu odeszła. Zdecydowanie nie spodziewałem się takiego widoku. Louis siedział, jak zwykle przy biurku, a nad nim stał nie kto inny jak James i coś mu zawzięcie próbował wytłumaczyć. Mój chłopak spojrzał się na mnie przerażony, a w mojej głowie plątało się tysiące myśli.
            -Co Ty tu robisz? – skierowałem się prosto do James’a.
            -Mógłbym zapytać o to samo. – odparł chłodno, a ja wszedłem do gabinetu, zamykając za sobą drzwi. –Podobno już skończyłeś sesje.
            -Podobno Ty zmieniłeś psychologa.
            -Co? – spojrzałem pytająco na Louisa, ale on tylko spuścił głowę.
            -A nie?
            -Skąd Ci to przyszło do głowy?
            -Louis… - powiedziałem cicho, a on podniósł wzrok. Był smutny i jednocześnie przerażony. Patrzyłem prosto w jego oczy, nie rozumiejąc o co w tym wszystkim chodziło.
            -Haz, poczekaj chwilę. Ja Ci wszystko wytłumaczę. – zaczął mówić, lecz jego słowa z trudem do mnie docierały. On mnie… czy on mnie okłamał?
            -Co masz mu tłumaczyć? Ze jest tu już niepotrzebny? – wycedził James, a ja poczułem jak w kącikach moich oczu zbierają się łzy.
            -Nie mów tak, James! – zagrzmiał Tomlinson. –Mam Cię dość! Rozumiesz?!

            Nie zamierzałem słuchać dalej ich wymiany zdań, bo trudno to było nazwać nawet rozmową, więc wycofałem się i wyszedłem z sali, zamykając cicho drzwi. Zacząłem szybko przebierać nogami, aby jak najprędzej wydostać się z tego miejsca. Nie mogłem w to uwierzyć. Już nie chodziło o to, że James nadal uczęszczał na zajęcia do Louisa. On mnie okłamał. Tak po prostu powiedział coś zupełnie sprzecznego z prawdą. Dlaczego? Po co to zrobił?
Wyszedłem na świeże powietrze i wziąłem głęboki wdech, po czym powoli wypuściłem powietrze z płuc. Nie mogłem się rozpłakać nie tu, nie teraz. Chciałem już ruszyć dalej, lecz poczułem czyjąś dłoń na moim ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem przygnębioną buzię Tomma.
            -Harry, poczekaj! Proszę.
            -Po co?
            -To nie tak. Wysłuchaj mnie.
            -Nie widzę takiej potrzeby.
            -Haz, błagam.
            -Nie rozumiem, co chcesz mi tłumaczyć! Okłamałeś mnie, sprawa jest jasna.
            -Nie, proszę Cię. Daj mi chociaż kilka minut.
            -Mów.
            -Teraz?
            -Teraz albo w ogóle.
            -To chodź chociaż do środka.
            -Nie.
            -Haz.
            -Zaraz sobie pójdę.
            -Dobrze… w taki razie… wiem, że źle zrobiłem. Nie powinienem był Cię okłamywać.
            -Doprawdy?
            -Haz, przepraszam. Byłeś taki szczęśliwy i uśmiechnięty. Nie chciałem tego psuć.
            -Co by to zmieniło?
            -Dużo, sam dobrze o tym wiesz. James jest sporym problemem w naszym życiu i wiadomość o tym, że nie da się go przenieść, byłaby powodem do smutku.
            -I co? Chciałeś to tak przede mną ukrywać przez cały czas? Bo wolałeś, abym się nie smucił? Boże, Tomlinson…
            -Nie! Chciałem Ci powiedzieć prawdę.
            -Kiedy?
            -Jak najszybciej. Ja po prostu… Harry no.
            -Co? Ty co?
            -Bałem się!
            -Czego?
            -Jak zareagujesz, że będziesz zły, że nie powiedziałem do razu prawdy, że nadal będziemy musieli go znosić.
            -Ty będziesz musiał go znosić, Lou. Ja wcale nie muszę.
            -Haz…
            -Wystarczy, że się usunę z Twojego życia.
            -Przestań, proszę.
            -Ja mam przestać?!
            -Błagam Cię, uspokój się. Bałem się, okej? Dopiero co wyszedłeś ze szpitala. On Cię pobił! Nie chciałem, żeby coś Ci się stało...
            -Co by mi się stało, gdybym znał prawdę?
            -Przepraszam Cię. Tak bardzo Cię przepraszam. Nie wiem, dlaczego Cię okłamałem. Nie mam zielonego pojęcia. Po prostu słowa same ze mnie wypłynęły i nie mogłem tego cofnąć. Chciałem zaprzeczyć, chciałem od razu powiedzieć prawdę, ale tak się ucieszyłeś. Przepraszam, Haz. – Louis mówił szybko, a jego głos drżał. Wyglądał, jakby miał zaraz się popłakać i szybko nie przestać. Miałem ochotę do niego podejść i mocno go przytulić, lecz po chwili przypomniał mi się powód naszej kłótni. Nie chciałem dalej krzywdzić go moimi słowami, nie potrafiłem patrzeć, jak bardzo cierpiał i żałował. Jednak, nie umiałem też tak po prostu powiedzieć, że nic nie szkodzi. Okłamał mnie.
            Odwróciłem się i naprawdę szybkim tempem udałem się w stronę przystanku autobusowego. Słyszałem, jak wołał mnie imię, prosił, abym zaczekał, ale nie mogłem. Wiedziałem, że jak się odwrócę, wybuchnę płaczem i pobiegnę do niego, aby mocno go przytulić. 

niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział 16, część 2. 'We're looking for love'

Witajcie ponownie. ♥

Dostałam nagle olśnienia i wena rzuciała się na mnie niczym tygrys, który nie miał w buzi mięsa od kilku misięcy. Boże, te głupie porównania, hahahaha. Napisałam szybciutko drugą częśc i mam nadzieję, że uda mi się nadrobić straty i kolejny rozdział pojawi się za tydzień. Wierzę, że jakoś wytrzymacie i jednak nie poumieracie :D

Zapraszam do czytania i komentowania! :)




Rozdział 16, część 2.



             Obudziłem się z delikatnym uśmiechem na twarzy, otwierając oczy. Widok Harrego, wgapiającego się we mnie wywołał u mnie nagły wybuch śmiechu.
            -Z czego się śmiejesz, Idioto? – zapytał sarkastycznie.
            -Jesteś taki uroczy. – powiedziałem, uspakajając się. Pochyliłem się nad nim i złożyłem na jego ustach słodki pocałunek.
            -Z chęcią bym jeszcze poleżał, ale muszę iść do pracy. – wyszeptałem, a chłopak od razu posmutniał.
            -Kiedy wrócisz?
            -Nie wiem. Postaram się jak najszybciej.
            -Pójdziesz do Pana Whitman’a?
            -Naturalnie. – odparłem i ostatni raz musnąłem jego wargi. Podniosłem się, wygramoliłem z kołdry, po czym stanąłem na chłodnej podłodze. Zgarnąłem dłonią ubrania pożyczone od Hazzy i udałem się do łazienki. Prysznic był w moim przypadku wręcz niezbędny, więc czym prędzej wszedłem do kabiny. Dokładnie umyłem ciało męskim żelem pod prysznic i zmyłem go ciepłą wodą. Kiedy byłem już świeży i pachnący, wyszedłem na miękki dywanik i owinąłem się ręcznikiem. Pochyliłem się nad umywalką, umyłem zęby i twarz, a następnie wytarłem jeszcze mokrą skórę. Ubrałem się, rozczesałem dłońmi włosy i wyszedłem z pomieszczenia. Zajrzałem jeszcze do sypialni mojego chłopaka, aby wziąć telefon, po czym zszedłem na dół, kierując się do kuchni. Harry stał przy blacie i zaparzał herbaty, a na style stały dwa talerze z kolorowymi kanapkami. Przytuliłem go od tyłu, chcąc tym podziękować za przygotowanie śniadania. Mój przyjaciel odwrócił się do mnie przodem i wśliznął dłonie pod moje boki. Wtuliłem się w jego tors, a on pocałował mnie w głowę. Tak bardzo kochałem takie sytuacje, kiedy nic innego nas nie obchodziło, tylko my dwoje.

Pół godziny później

            -Przyjdziesz potem? – zapytał Harry, kiedy wiązałem sznurowadła moich trampek.
            -Pewnie.
            -Nie mogę się doczekać. – zaśmiał się cicho, a ja wstałem, aby pocałować jeszcze raz jego cudowne wargi.
            Wyszedłem z domu i z uśmiechem na twarzy udałem się w stronę mojej pracy. Zerknąłem na zegarek i zdałem sobie sprawę, że mam tylko dziesięć minut, aby dotrzeć na miejsce. Przyspieszyłem więc kroku i gnałem, patrząc przed siebie, aby przypadkiem w nikogo nie wpaść.

            Wbiegłem zziajany do dużego budynku i skierowałem się do recepcji.
            -Dzień dobry, Panie Louisie.
            -Dzień dobry, Lucy. – przywitałem się z sekretarką. – Pan Whitman u siebie?
            -Owszem.
            -Chciałbym do niego wstąpić.
            -Teraz ma wolną chwilę, także zapraszam.
            -Oh, wspaniale. Do zobaczenia! – powiedziałem, odchodząc.
            -Do usłyszenia, Louis. – odparła, chichotając.

Skręciłem w korytarz, prowadzący do biura mojego dyrektora i przemierzałem drogę z nietypową prędkością. Chciałem jak najprędzej z nim porozmawiać i wyjaśnić sprawę z James’em. Miałem serdecznie dość tego człowieka i nie zamierzałem dłużej tego ukrywać.

Zapukałem ostrożnie do drzwi z tabliczką „Dr Whitman”, a kiedy usłyszałem zaproszenie, wszedłem do sali. Usiadłem przed biurkiem lekarza, wcześniej witając się z nim.
            -Zajmę tylko chwilę. – zacząłem.
            -Nie ma sprawy. Mam trochę czasu.
            -Świetnie. W takim razie… chodzi mi o James’a.
            -Znowu sprawia problemy?
            -W pewnym sensie.
            -To znaczy?
            -Czy dałoby się go przepisać do kogoś innego?
            -Musiałbym mieć naprawdę poważne powody.
            -Nie daję już sobie rady, Proszę Pana.
            -Louis, jesteś specjalistom.
            -Początkującym tak naprawdę.
            -Pracujesz tu ponad rok.
            -Tak, ale jeszcze nigdy nie spotkałem się z takim przypadkiem.
            -Może o to właśnie chodzi? Żebyś mógł się wykazać?
            -Tyle tylko… że to zaszło za daleko.
            -Rozwiń swoja wypowiedź. – nabrałem powietrza do płuc i powoli je wypuściłem. Co ja miałem mu powiedzieć? James pobił mnie dwa razy oraz sprawił, że Harry wylądował w szpitalu, ciągle mnie nachodzi, nie mam prywatności i jestem szantażowany. Naprawdę nie lubię uprzykrzać nikomu życia i wolałbym, aby James’owi jakoś się ułożyło. Może byłem naiwny, ale wierzyłem, że jednak się wyleczy.
            -Nie przychodzi w wyznaczonych godzinach.
            -Louis… błagam Cię.
            -Przychodzi do mnie codziennie, tłumacząc, że nie może beze mnie żyć.  – wykrztusiłem na jednym wydechu. Trudno było mi mówić o takiej rzeczy, a co dopiero o pobiciu. Tak szczerze, nie miałem w planach zdradzać, że mój klient zrobił coś tak strasznego. Nie byłem w stanie.
            -Hmm… Coś jeszcze?
            -Tak.
            -Co takiego? – moje serce biło, jak oszalałe. Już nie byłem pewny, co powinienem zrobić. Jeśli powiedziałbym prawdę, na pewno Pan Whitman zająłby się James’em, lecz nie w łagodny sposób.
            -Louis? – spojrzał na mnie pytająco, a ja przełknąłem głośno ślinę.
            -Krzyczy. – wychrypiałem. – Głośno krzyczy.
            -Boisz się go?
            -Nie.
            -No to w czym rzecz?
            -Mam też swoje życie. Tracę je przez James’a.
            -Tomlinson, myślę, że przesadzasz. Jesteś psychologiem, dasz radę.
            -Ale proszę Pana…
            -Nie. Żadnego ‘ale’. Zatrudniłem Cię, bo wydawałeś mi się godnym zaufania i podziwu człowiekiem. Czyżbym się pomylił?
            -Nie, oczywiście, że nie.
            -No właśnie. Także koniec tematu.
            -Naprawdę nic się nie da zrobić?
            -Powiedziałem już. – odparł zimnym tonem.
            -Mam jeszcze jedno pytanie.
            -Tak?
            -Mógłbym wziąć dzisiaj wolne? Tylko dziś.
            -Ostatnio dużo pracowałeś, więc wyjątkowo się zgadzam.
            -Dziękuję. – powiedziałem ze smutnym uśmiechem, wstając z krzesła. –Do widzenia. – pożegnałem się i wyszedłem z gabinetu.

Pół godziny później

            Dotarłem pod drzwi Hazzy i przez całą drogę nie wymyśliłem, co mu powiedzieć. Obiecałem mu, obiecałem, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby przenieśli James’a. Jednak nie udało mi się. Dlaczego? Dlaczego tak bardzo przejmowałem się życiem ludzi, którzy nie powinni mnie interesować? Dbałem o wygodę palanta, który pobił mojego ukochanego i wtrącał się w moje prywatne życie.  Byłem totalnym tchórzem, którego nie było stać na szczerość. Byłem w stanie zmienić tak wiele, a wszystko spieprzyłem.

            Zapukałem delikatnie w drzwi mieszkania. Już po kilku sekundach ujrzałem w progu, uśmiechnięto Styles’a i choć miałem ogromną ochotę odwzajemnić uśmiech, nie umiałem. Zaprosił mnie do środka, a ja udając, że nad czymś myślę, wszedłem, zsuwając ze stóp trampki. Zebrałem wszystkie swoje siły i postanowiłem przybrać maskę zadowolonego chłopca.
            -Jak się czujesz? – zapytałem, całując ostrożnie jego czoło.
            -Dobrze, kostka już prawie mnie nie boli.
            -Cieszę się.
            -A Ty? Co tak wcześnie?
            -A co? Mam iść? – zaśmiałem się cicho.
            -Nie, Debilu. Po prostu pytam.
            -Wziąłem sobie dzień wolnego.
            -O! To wspaniale! – klasnął w dłonie z zachwytem.
            -Mhm. – wymamrotałem i usiadłem obok niego na kanapie. Chłopak wtulił się we mnie, kładąc głowę na moim torsie. Objąłem go rękoma i jeździł swobodnie palcami po jego plecach.
            -Własnie! Byłeś u Pana Whitmana?
            -Owszem. – odparłem, starając się utrzymać tempo bicia serca w normie.
            -I jak?
            -Hm? – zapytałem, udając głupiego.
            -No przeniosą James’a? – czułem jak moje dłonie zaczynają się pocić. Co ja miałem mu powiedzieć? Twój chłopak to potworny idiota i nie powiedział całej prawdy? Przykro mi, ale nie? Pan Whitman uważa, że stać mnie na więcej? Kurwa, przecież Pan Whitman nie był Kretynem i nie pozwoliłby, abym miał do czynienia z kolesiem, który bije nie tylko mnie, a również chłopaka. Mojego chłopaka, co gorsza.
            -Tak. – wyszeptałem, nie wierząc w to, co właśnie robiłem.
            -Oh, nawet nie wiesz, jak się cieszę! – krzyknął, tuląc się do mnie jeszcze bardziej. Nagle, moje oczy zaczęły mnie niemiłosiernie piec i czułem, że mógłbym zaraz wybuchnąć niepohamowanym płaczem. Jednak zacząłem mrugać szybko powiekami, wziąłem kilka głębokim wdechów i starałem się opanować. Boże, zrobiłem to. Okłamałem Harry’ego. To był chyba gorsze od prawdy. Jestem beznadziejny.

sobota, 23 lutego 2013

Informacja.

Cześć Misie. ♥

Najpierw, strasznie Was przepraszam. Miałam wstawić drugą część, a tego nie zrobiłam. Nie było mnie w szkole od wtorku i musiałam wszystko nadrobić. Na dodatek w poniedziałek mam sprawdzian z fizyki, we wtorek z techniki i historii, w środę z EDB, a w piątek ustną odpowiedź z hiszpana. Napisałam dla Was imagina +18 na FB i już nie zdążyłam zabrać się za opowiadanie. Tak jak już wiecie, mam strasznie zawalony tydzień i bardzo mało czasu. Z tego względu jestem zmuszona znowu 'zawiesić' bloga :C
Postaram się dodać jeszcze jutro tą drugą część 16. Rozdziału, a 17. pojawi się prawdopodobnie za tydzień lub nawet później. Mam nadzieję, że jakoś to przeżyjecie i jeszcze raz bardzo Was przepraszam.

Do kiedyś, kocham Was. ♥

piątek, 22 lutego 2013

Rozdział 16, część1. 'We're looking for love'

Dzień dobry. ♥

Uznałam, że nie chcę mieszać seksu z codziennością, więc dodam króciutką 'połowę' teraz. Druga część rozdziału pojawi się prawdopodobnie jutro.

Mam prośbę... napiszecie opinie o tym kawałku? Nie wiem, jak wychodzą mi takie sceny i wgl. Z góry dziękuję. ♥








Rozdział 16.

            Louis podniósł się, połknął cały płyn, po czym położył się obok mnie.
            -Boże, Louis…
            -Hm? – zapytał, chichotając.
            -Nie mogę oddychać, Głupku! – krzyknąłem, a on wybuchnął śmiechem. Zaśmiałem się cicho, po czym przekręciłem na bok, aby spojrzeć na twarz Tomma. Był uśmiechnięty, a jego oczy delikatnie błyszczały. Zbliżyłem się do niego i czule pocałowałem jego usta. Kiedy się od niego oderwałem, nadal miał przymknięte powieki. Wyglądało to tak słodko i kusząco, że nie mogąc się powstrzymać przylgnąłem do jego warg ponownie. Odwzajemnił pocałunek z takim wczuciem, że zakręciło mi się w głowie. Poczułem jego dłoń na mojej talii, a po dosłownie sekundzie, przyciągnął mnie bliżej. Nasze nogi owinęły się wokół siebie, a członki zetknęły, tworząc jeszcze bardziej erotyczną atmosferę. Moja ręka powędrowała na szyję Tomlinsona, abym mógł poczuć go jeszcze bardziej. Nasze ciała stykały się ze sobą niemalże całkowicie. Wdrapałem się na Louisa, nie odrywając od siebie naszych ust. Zacząłem kręcić lekko biodrami, aby nasze penisy zaczęły się o siebie ocierać. W tym samym momencie, wydaliśmy z siebie ciche jęki, które oznajmiały, że chcemy więcej. Nasze ruchy nagle stały się bardziej namiętne i porywcze, a przyrodzenia ocierały się o siebie o wiele mocniej. Oderwałem usta od mojego ukochanego, aby zaczerpnąć powietrza. Nasze oddechy były ciężkie i płytkie.
            -Haz… ugh… zaraz… nie wytrzymam. – jęknąłem głośno, słysząc, przepełniony seksem, głos Louisa.
Uniosłem biodra nieco wyżej, aby nie dojść od samego ocierania. Pochyliłem głowę nad twarzą chłopaka, musnąłem jego usta, po czym zająłem sie obcałowywaniem jego cudownych obojczyków. Składałem na jego skórze czułe, mokre pocałunki, napawając sie jego słodkim zapachem. Oboje byliśmy juz twardzi i pokrywała nas cienka warstwa potu. Jednak nie mogłem powstrzymać sie od dotykania jego ciała. Chciałem poznać każdy szczegół, badając go wargami. Tak też zrobiłem i moje usta przeniosły sie na tors mojego chłopaka. Śledziłem językiem wgłębienia między jego mięśniami, czując narastające podniecenie. Nie mogłem opanować swoich ruchów, pragnąłem więcej i więcej. To co robiliśmy było czymś zupełnie odległym. Z punktu widzenia osób trzecich prowadziło to do seksu, ale nie dla nas. W naszych głowach wszystko było odbierane zbyt intensywnie, jak na zwykły stosunek. Wkładaliśmy w to tak dużo miłości, czułości i namiętności, że śmiało mogłem stwierdzić, że właśnie się kochaliśmy.
            Oderwałem wargi od brzucha Louisa i podniosłem głowę, aby móc spojrzeć w jego, przepełnione pożądaniem, tęczówki. Uśmiechnął się delikatnie, czekając na dalsze działania. Przysunąłem się do niego i zacząłem czule całować jego usta. Uwielbiałem ich dotyk.
            -Loueh… - wyszeptałem. –Odwróć się. – mój ukochany nagle zamarł i otworzył szeroko oczy. Zupełnie nie spodziewał się po mnie tego, co zamierzałem zrobić.
            -Jesteś… jesteś pewny? – wykrztusił.
            -Oczywiście, jeżeli chcesz.
            -Ja… ch… chcę.
            -Ale?
            -Nie wiem.
            -Powiedz. – poprosiłem cicho, całując go w policzek.
            -Boję się… trochę.
            -Jeśli będzie bolało przestanę.
            -Dobrze. – odparł, przyciągając mnie bliżej. Wtuliłem się w jego nagą skórę, słuchając jego nierównomiernego bicia serca.
Po kilku minutach, Lou odchrząknął, więc zszedłem z niego, a on odwrócił się do mnie plecami. Wypchnął lekko pośladki, abym miał lepszy dostęp, a ja sięgnąłem do mojej półki nocnej. Wyciągnąłem jagodowy lubrykant i paczkę prezerwatyw.
            -Z gumką czy bez? – zapytałem.
            -Bez. – odpowiedział stanowczo, więc odrzuciłem pudełeczko na bok. Wycisnąłem trochę mazi na dłoń i lekko ją rozsmarowałem, by się rozgrzała. Następnie przyłożyłem palec wskazujący do otworu w pupie Louisa i potarłem je dookoła. Nachyliłem się nad ciałem Tomlinsona i złożyłem na jego plechach kilka drobnych pocałunków. Rozluźnił się nieco, więc popchnąłem palec delikatnie do środka. Chłopak nie wydał z siebie żadnego dźwięku, lecz poczułem, jak spina wszystkie swoje mięsnie. Wróciłem toteż do całowania jego gładkich pleców i co jakiś czas wkładałem głębiej palca. Kiedy Lou był już wystarczająco rozluźniony, zacząłem poruszać powoli palcem w przód i w tył.
            -W porządku? – spytałem.
            -Mhm, tak. Tylko…
            -Tylko co?
            -Na razie nie czuję żadnej przyjemności.
Przyspieszyłem trochę ruchy, a chłopak westchnął cicho. Dołożyłem jednego palca i po minucie znowu przyspieszyłem. Wykręciłem eksperymentalnie dłonią i usłyszałem ciche jęknięcie, dobiegające z ust mojego przyjaciela.
            -Już, już jestem gotowy. – wysapał, a ja szeroko się uśmiechnąłem. Wyjąłem palce z otworu, po czym rozsmarowałem lubrykant na całej długości mojego penisa. Był już boleśnie twardy, więc ucieszyłem się, kiedy Lou oznajmił, że mogę w niego wejść.
            Przyłożyłem główkę mojego członka do dziurki chłopaka, a następnie powoli zacząłem go pchać do przodu. Mój ukochany znów się spiął, więc pochyliłem się aby pocałować jego plecy, powodując, że moje przyrodzenie weszło głębiej. Louis sapnął, a ja szybko go przeprosiłem i wyprostowałem się. Zacząłem delikatnie się w nim poruszać, a jedną dłonią sięgnąłem do jego kolegi. Ruszałem ręką w rytm moich lekkich pchnięć, a Tommo coraz bardziej się relaksował.
            -Szybciej. – wyszeptał chłopak, więc zrobiłem to o co poprosił. Z każdą chwilą tempo rosło, a ja potrzebując się czegoś chwycić, puściłem jego członka. Przechyliłem się w bok, aby było mi wygodniej, a on jęknął.
            -Przepraszam.
            -Nie. Mocniej, Haz. – moje oczy pociemniały od żądzy, więc zacząłem mocniej poruszać się wewnątrz chłopaka. Mój penis pulsował i czułem narastające napięcie, ponieważ Lou był tak wygodny i naprawdę dopasowany. Przybliżyłem się do jego ciała, aby móc wejść w niego jeszcze głębiej. Tomlinson zaczął regularnie jęczeć, a jego oddech stał się cięższy. Podparłem się dłońmi o jego boku, prostując się i zmieniając pozycję. Mój ukochany wygiął głowę w tył i głośno jęknął, prosząc o więcej. Przyspieszyłem więc jeszcze bardziej, a po chwili jego pośladki stykały się z moją ciepłą skórą. Nasze ruchy były mocne, intensywne i szybkie. Czułem tak ogromne podniecenie, że zdecydowanie nie umiałem znaleźć słów, by je opisać. Uczucie, że mogłem sprawić przyjemność Louisowi, sprawiała, że nakręcałem się jeszcze bardziej. W mojej głowie wirowało od nadmiaru wrażeń, lecz nie przeszkadzało mi to. W pomieszczeniu słychać było tylko nasze donośne jęki i nie mogące uspokoić się, oddechy. Było mi tak dobrze, że z pewnością nigdy nie zapomnę o tej nocy.
Pchnąłem z całej siły pośladki do przodu, czując, zbliżający się koniec. Louis krzyknął głośno moje imię, powodując, że tak po prostu w nim doszedłem. Chłopak wraz z wypowiedzeniem mojego imienia również wytrysnął na kolorową pościel.
Wyszedłem z niego, dysząc ciężko i opadłem razem z nim na łóżko.

C.D.N.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Rozdział 15. 'We're looking for love'


Dobry wieczór! ♥

Witam wszystkich 15. Rozdziałem po niedługiej przerwie! Postanowiłam dodać już dziś ten wpis, choć miałam w planach opublikować go dopiero w piątek. Nie mogłam się powtrzymać i jakoś tak wyszło :p
Jednak, kolejny nie pojawi się za trzy dni, a najwcześniej w piątek lub sobotę. Myślę, że jakoś wytrzymacie :) 

Zapraszam do czytania i komentowania! <3









Rozdział 15.

3 dni później

            Wziąłem w jedną rękę niewielką torbę z rzeczami Hazzy, a drugą chwyciłem jego dłoń. Szliśmy powoli korytarzem i na twarzach każdego widniał uśmiech. W końcu mój przyjaciel mógł wrócić do domu, choć jeszcze lekko utykał, ze względu na zwichniętą kostkę.
            -Lou…
            -Tak?
            -Bo mama napisała mi rano, że niestety musi wyjechać.
            -Mhm.
            -Wróci dopiero za tydzień.
            -…
            -Zostaniesz u mnie? – zapytał bez ogródek.
            -Chcesz? Chcesz, żebym u Ciebie został na noc?
            -Jeśli chcesz… oczywiście nie nalegam.
            -Oh, przestań. – zachichotałem. – Przecież dobrze wiesz, że chcę.
Harry uśmiechnął się szeroko, a ja mocniej ścisnąłem jego dłoń. W jego policzku widniał uroczy dołeczek, co czyniło go jeszcze bardziej słodkim.

18:15

            Od czternastej zdążyliśmy przyrządzić na obiad spaghetti i uporządkować trochę rzeczy Hazzy. Obejrzeliśmy też film, który dosłownie przed sekundą się skończył.
            -Chciałbym się przejść. – powiedział cicho chłopak, patrząc na napisy końcowe.
            -Teraz?
            -Mhm.
            -Ale Haz…
            -Proszę.
            -Dopiero co wyszedłeś ze szpitala. Nie powinieneś się przemęczać i na dodatek Twoja kostka.
            -Lou… są wakacje i nie zamierzam siedzieć w domu.
            -Tylko dzisiaj.
            -No błagam Cię. Chociaż godzina.
            -Uhm… no dobrze.
Poszliśmy do przedpokoju, założyliśmy trampki i wyszliśmy na zewnątrz. Na dworze było dość ciepło i powiewał przyjemny wietrzyk. Spojrzałem w górę i zauważyłem, jak słońce zaczyna powoli zachodzić.
Odwróciłem się do mojego ukochanego i spojrzałem w jego szmaragdowe tęczówki. Było mi smutno.
            -Harreh… ja nie mogę. – chłopak od razu zrozumiał o co mi chodziło, a w jego oczach zagościło zmartwienie.
            -Musisz to przezwyciężyć. Dasz radę.
            -Ale ja jeszcze nigdy nie próbowałem…
            -Zawsze musi być ten pierwszy raz.
            -Haz… nie możemy wyjść za godzinę albo jutro?
            -Proszę. – spuściłem głowę i zacisnąłem mocno powieki. Nie mogłem cały czas się ukrywać i uciekać przed zwykłym zachodem słońca. Problem w tym, że to nie był tylko normalny zachód słońca. W tym kryło się znacznie więcej. Spojrzałem ponownie w górę, a wszystkie wspomnienia wróciły z podwojoną siłą. Obrazy Liama, leżącego bezsilnie w łóżku i błagającego o pomoc. Pamiętam, jak siedziałem tuż obok niego i płakałem. Tak po prostu. Widziałem, jak cierpiał, było mu tak źle, lecz ja nie potrafiłem uśnieżyć jego bólu. Robiłem wszystko, co mogłem. Pomagałem mu pić, karmiłem go, przebierałem i myłem. Czasami prosił, abym opowiadał mu bajki na dobranoc. Wtedy poprawiał mu się humor, więc z czasem robiłem to już co wieczór. Wymyślałem różne historie, zawsze ze szczęśliwymi zakończeniami i Liam dzięki temu zasypiał z uśmiechem na twarzy.

            Pewnego dnia, poprosił mnie, abym opowiedział mu coś zupełnie innego. Nie miałem pojęcia, co wymyślić. Podpowiedział, żebym tym razem pomyślał o czymś istotnym i ważnym. Zacząłem mówić o dziewczynie, która pragnęła szczęścia. Szukała go wszędzie, u znajomych, przyjaciół, rodzinie, lecz nie o to jej chodziło. W końcu się poddała i po kilku dniach spotkała mężczyznę, który potykając się, wpadł na nią. Zaczęli ze sobą rozmawiać, pisać, aż wreszcie umówili się na randkę. Opowiedziała mu o tym, co robi w życiu, że tańczy, studiuje i uwielbia zwierzęta. Oboje byli sobą oczarowani i nie mieli nic przeciwko kolejnym spotkaniom. Tak po kilku miesiącach zaczęli ze sobą chodzić. Uwielbiali trzymać się za dłonie, przytulać się i rozmawiać. Mieli tysiące tematów i nigdy im ich nie brakło. To było właśnie cudowne. Mimo tego, że widywali się codziennie, nadal potrafili rozmawiać dosłownie o wszystkim. Oczywiście, opowieść była o samym Liamie i Danielle. Wiedział to. Byłem tego pewny, bo zasnął z większym uśmiechem niż zazwyczaj i przed zamknięciem powiek, poprosił, abym następnego dnia opowiedział mu drugą część. Zgodziłem się życząc mu miłych snów, patrzyłem jak jego piersi unoszą się delikatnie w górę i w dół. Wyglądał tak spokojnie, jakby wszystko było dobrze i wcale nie był chory.

            Jednak nigdy nie dokończyłem mu swojej historii. Nie miałem okazji. Kiedy tak przy nim siedziałam spojrzałem w okno, a na zewnątrz był właśnie zachód słońca. Wtedy jeszcze lubiłem ten widok i kochałem się nim napawać. Kiedy spuściłem wzrok z nieba i podążyłem nim z powrotem na Li, po chwili zacząłem panikować. Dostrzegłem, że jego klatka piersiowa przestała się unosić. Próbowałem go obudzić, lecz nic z tego. Zadzwoniłem po pogotowie i w czasie dojazdu, nadal krzyczałem, by otworzył oczy, żeby coś powiedział. Kiedy lekarz wypowiedział zgon nastąpił o osiemnastej sześć zacząłem płakać jak małe dziecko. Wyłem i krzyczałem. Nie mogłem uwierzyć, że nastąpił ten dzień. Tak bardzo łudziłem się, że jednak mój przyjaciel wyzdrowieje i jeszcze pewnego dnia pójdziemy razem na uczelnie.
            -O czym myślisz? – zapytał Harry, kiedy szliśmy powoli ulicą.
            -Ja… nie umiem myśleć o niczym innym.
            -Opowiedz mi. – poprosił, a ja zacząłem mówić w szczegółach, dlaczego tak nie lubię zachodów słońca.


***

            To co opowiedział mi Louis totalnie mną wstrząsnęło. To wydawało się takie straszne. Nie chciałbym być na jego miejscu. To takie okrutne. Był przy nim, chciał dla niego jak najlepiej, pomagał mu, a jednak nic z tego. Los uznał, że Liam musiał umrzeć.
            -Tak mi przykro. – powiedziałem, gdy chłopak skończył mówić.
            -Dlatego trudno mi zawierać nowe znajomości. – powiedział cicho.
            -Masz mnie. Na Nialla i Zayna też zawsze możesz liczyć. Pomożemy Ci. – przystanąłem, chwyciłem go w talii i mocno objąłem. Chciałem pokazać mu, jak bardzo pragnę, aby poczuł się lepiej. Lou wtulił się we mnie i schował twarz w zagłębieniu mojej szyi.
            -Dziękuję. – wyszeptał, a ja na odpowiedź tylko mocniej go uścisnąłem.
            -No dobra. – stwierdził, odrywając się ode mnie z lekkim uśmiechem. – Wystarczy tego użalania. – zaśmiał się cicho, chwycił moją dłoń i pociągnął delikatnie, abyśmy poszli dalej.
            Spacerowaliśmy po alejkach małego parku, znajdującego się trzysta metrów od mojego domu. Zmierzaliśmy tą samą trasę chyba trzeci raz, kiedy Lou uznał, że wystarczy, jak na jeden dzień.
            -No ale jesteśmy tu krótko. – sprzeciwiłem się.
            -Krótko? Spacerujemy już ponad godzinę.
            -Jejkuu noo. Jestem już dużym dzieckiem.
            -Ale nadal dzieckiem. – zachichotał, a ja dałem mu kuksańca w bok, na co zaśmiał się jeszcze głośniej. Przez całą drogę nasze palce były ze sobą poprzeplatane, co sprawiało, że nie mogłem przestać się uśmiechać. Zbliżaliśmy się już do domu, a ja puściłem jego dłoń i zacząłem szybko biec. Zanim się zorientował o co chodzi, byłem już daleko w przodzie. Zaczął przebierać nogami tak szybko, że z łatwością nadrabiał stracone metry. Przez mój nagły wybuch śmiechu straciłem dużo sił i zwolniłem. Lou wykorzystał i podbiegając do mnie owinął rękoma moją talię. Oboje brechtaliśmy się jak idioci. Odwróciłem się do niego przodem i  patrzyliśmy na siebie z ogromnymi bananami na twarzach. Po chwili, zbliżyłem się do niego i czule pocałowałem jego usta. Chciał pogłębić pocałunek, lecz ja się odsunąłem i zwinnie wyswobodziłem z jego uścisku. Popędziłem do domu znowu chichocząc, a Tommo, pragnąc znowu poczuć dotyk moich ust również przyspieszył.

Otworzyłem drzwi i nawet nie zdążyłem spokojnie wejść do domu, bo chłopak zatrzasnął je za sobą i przycisnął mnie do ściany. Przez moją głowę zaczęły przelatywać różne sprośne myśli, a także fantazje związane z Louisem. Pod wpływem jego spojrzenia, pełnego pożądania, poczułem nagły przypływ energii. Przyciągnąłem go bliżej i wpiłem się w jego wargi. Na początku tylko się muskaliśmy, ale nie przeszkadzało to temu, aby pocałunek był namiętny i porywczy. Jego usta były takie gładkie i słodkie.

            Po chwili, rozchyliłem delikatnie buzie, a język Tomlinsona wśliznął się do mojej jamy. Od razu podjąłem się walki o dominację, czując narastające podniecenie. Nasze szczęki ruszały się tak zwinnie, jakby zostały stworzone tylko dla siebie.

Wsunąłem dłoń we włosy Lou, chcąc przybliżyć go jeszcze bardziej. Ten zaś błądził rękami po moich plecach, sprawiając, że przechodziły mnie dreszcze.

            Po kilku minutach, zaborczego całowania oderwaliśmy się od siebie, lecz mój przyjaciel nie zamierzał na tym kończyć. Zjechał dłońmi na moje pośladki i ścisnął je, na co cicho pisnąłem z zachwytu. Podniósł mnie, a ja owinąłem nogi wokół jego talii. Odsunął mnie od ściany i zaczął iść w kierunku mojego pokoju. Moje serce zaczęło bić tysiąc razy szybciej niż przed chwilą, kiedy zdałem sobie sprawę, co możemy w nim wyprawiać. Przez moje ciało przeszła fala gorąca, mimo tego, że nawet nie czułem ust chłopaka na swoich.
Kiedy dotarliśmy wreszcie do sypialni, Tommo położył mnie na łóżku, wczołgując się na mnie. Pochylił się, a po sekundzie, nasze języki znowu zaczęły pieścić się nawzajem. Przeróżne uczucia i emocje rozsadzały moją głowę, nie mogąc uwierzyć, że to co robiłem było prawdą. Dłonie Lou podwinęły kawałek mojej bluzki, a po chwili napawał się moją gołą skórą. Składał czułe pocałunki wzdłuż mojej klatki piersiowej. Za każdym razem czułem miłe mrowienie w miejscu, w którym przed sekundą znajdowały się wargi chłopaka. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś podobnego. Zachwyt, niedowierzenie, szczęście, spełnienie to i tak za małe słowa.
Mój przyjaciel, podniósł się lekko, aby spojrzeć w moje oczy. Jego tęczówki błyszczały, a usta wygięte były w delikatnym uśmiechu. Wyglądał perfekcyjnie.

Położyłem dłonie na jego biodrach, a po chwili wsunąłem je pod koszulkę chłopaka. Błądziłem palcami po zagłębieniach jego cudownych mięśni, a po kilkunastu sekundach mogłem nacieszyć nimi również oczy. Błądziłem wzrokiem po doskonałym ciele Louisa i zdałem sobie sprawę, że pragnę poznać każdą część jego ciała. Moje fantazje sięgały tak daleko, że wyobraziłem sobie, jak robię językiem cienką, mokrą linię na jego skórze. Momentalnie, zrobiło mi się gorąco, a przed oczyma pociemniało od nadmiaru pożądania.
Tomlinson przymknął powieki, pod wpływem mojego dotyku. Robiłem to delikatnie, choć w moim wnętrzu szalało.

Po niedługim czasie, Lou pochylił się nade mną i złożył na moich ustach słodki pocałunek. Odwzajemniłem go, trochę przedłużając i nie mogąc powstrzymać dłużej pragnienia poczucia pod wargami jego skóry, przekręciłem nas tak, że teraz ja byłem na górze. Zacząłem realizować moje najskrytsze fantazje, a w moich bokserkach momentalnie zrobiło się za ciasno. Jego ciało było rozgrzane, a gdy podniosłem głowę, zauważyłem na jego czole małe kropelki potu. Moje serce łomotało i nie było mowy, aby wróciło do normalnego tempa.

Wpiłem się łapczywie w wargi chłopaka, a nasze języki znowu wiły i plątały się wokół siebie. Przesunąłem się trochę wyżej i poczułem na swoim przyrodzeniu, członka Louisa. Jęknąłem wprost do ust mojego przyjaciela, a ten wygiął się w łuk, sprawiając, że poczułem GO jeszcze dokładniej. Momentalnie zabrakło mi tchu i musiałem oderwać się od chłopaka, aby zaczerpnąć powietrza. Tommo wykorzystał chwilę mojej nieuwagi i znów powrócił do pozycji, w której dominował. Zaczął scałowywać ścieżkę od mojej szyi, aż do podbrzusza, w którym ciągle rosło napięcie. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, jak chłopak rozpina mój guzik, a potem rozporek. Nie wiem, czy było to możliwe, ale moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Po chwili, leżałem pod nim już całkowicie goły, a on wrócił do całowania moich warg. Zbadał dłonią mój tors, po czym zjechał niżej. Kiedy, poczułem jego ciepłą dłoń na moim członku, sapnąłem i zacisnąłem rękę w pięść. Zaczął jeździć palcami po całej jego długości, a ja coraz ciężej oddychałem. W końcu, chłopak oderwał się ode mnie i zsunął, tak że miał twarz przed moim przyrodzeniem. Otworzyłem szerzej oczy, nie dowierzając w to, co zaraz miało się wydarzyć. Nagle, jego język przejechał delikatnie po główce mojego penisa, doprowadzając mnie do szału. Jęknąłem i po sekundzie Lou wsadził mojego kolegę do buzi. Poruszał głową w przód i w tył z niewyobrażalną prędkością, a ja wiłem się pod nim, tracąc zmysły. Nie musiałem nadawać mu swojego tempa, bo chłopak robił to doskonale, a nawet lepiej. Zacisnąłem dłonie na pościeli i zacisnąłem zęby, kiedy mój ukochany zassał mocno czubek mojego członka. Czułem, jakbym miał zaraz eksplodować i rozerwać się na  małe kawałeczki. Spojrzałem ponownie w dół i zobaczyłem, jak mój penis znika całkiem w buzi Tomlinsona. Krzyknąłem donośnie, jako znak, że już blisko końca i Lou powtórzył czynność. Dosłownie minęła sekunda, a buzię mojego chłopaka wypełnił lepki płyn. 

niedziela, 17 lutego 2013

Valentine Day.

Dobry wieczór! ♥
Z powodu, iż zawiesiłam chwilowo bloga, postanowiłam napisać one shota. Myślałam, że uda mi się go dodać w walentynki, ponieważ jest własnie na tą okazję, lecz niestety mi się nie udało. Mimo tego, mam nadzieję, że go przeczytacie i choć troszkę Wam się spodoba. Byłoby miło, gdybyście podzieili się swoiją opinią w komentarzu.

Miłego czytania! <3


Tematyka: Larry Stylinson.
Tytuł: Valentine Day.
Od autorki: akcja dotyczy miłości homoseksualne, więc jeśli tego nie tolerujesz, nie zmuszam Cię do czytania :]






                Siedziałem na kanapie, czytając jakąś książkę, którą jako pierwszą wycignąłem z szeregu na półce. Nie umiałem się skupić. Nie miałem pojęcią dlaczego, ale starałem się, jak tylko mogłem, aby jednak coś z niej wynieść. Chłopcy - Liam, Louis, Niall i Zayn biegali po całym domu i szykowali się na urlopy. Mieliśmy cały tydzień dla siebie, a że dzisiaj były walentynki, Zayn i Liam wybierali się do swoich dziewczyn. Niall chciał wyjechać do Mullingaru, aby zobaczyć się z rodziną. Własciwie, nie miałem pojęcia, co planował Lou, ale zapewne umówił się z jakąś dziewczyną. Niecały rok temu rozstał się z Eleanor. Nie było to dla niego łatwe. Starałem się mu pomóc, byłem przy nim i robiłem wszystko na jego zawołanie. Oczywiście, nie wykorzystywał mnie, lecz zazwyczaj prosił, abym tylko go przytulił lub został na noc. Tak właśnie, udało mu się wyjść z tego cholernego otumanienia tą dziewczyną i niedawno zaczął ponownie chodzić na randki. Naprawdę, bardzo cieszyłem się, iż odzyskał dawną formę, ale w głębi serca czułem zawód. Dlaczego? Sam do końca nie byłem pewny. Uwielbiałem Louisa, kochałem spędzać z nim czas, ale nigdy nie miałem nic przeciwko jego randkom. Do niedawna. Czułem coś w stylu zazdrości. Nie umiałem do końca opisać tego uczucia, bo nie chciałem go do siebie dopuśić. Owszem, byłem gejem, ale Tommo był moim przyjacielem. Łączyła nas miłość braterska, to wszystko. Może i czasem zachowywaliśmy się niestosownie, co do tego określenia. Kiedyś, na imprezie, kiedy byliśmy okropnie pijani, udaliśmy się do łazienki, nie wiedząc dokładnie po co. Zaczęliśmy głupio chichotać i przytulaliśmy się do siebie. Po kilku minutach, zaczęliśmy się całować. Tak po prostu. Ni stąd ni zowąd, poczułem jego wargi na swoich. Pamiętam, jaki był wtedy rozgrzany oraz jaką sprawił mi tym gestem przyjemność. Jednak całe zdarzenie było, jak za mgłą z powodu zbyt wielkiej ilości alkoholu w moim organiźmie. Od tamtego czasu, inaczej na niego patrzyłem. Byłem świadom, ze to złe. Najgorsze było, kiedy zapominałem o rozsądku i rozpływałem się w marzeniach. Przed oczami miałem znowu Louisa, który mnie całował. Na samą myśl, przeszywały mnie dreszcze, lecz gdy wracałem do rzeczywistości, od razu się przeklinałem. Miałem to szczęście, że wszystko działo się w mojej głowie i żadna osoba nie mogła wiedzieć o moich... fantazjach? Sam nie byłem pewien, jak mógłbym to nazwać.

2 godziny później.

        Liam, Zayn i Niall opuścili nasz dom około pół godziny temu, a po pożegnaniu, Lou od razu poszedł do swojego pokoju. Myślałem, że chciał dokończyć pakowanie, aby zaraz opuścić mieszkanie, lecz nadal nie słyszałem kroków na schodach. Postanowiłem sprawdzić, co się stało, więc odłożyłem lekturę na później i wstałem. Udałem się po cichu na górę i skręciłem w stronę drzwi, prowadzących do krainy Tomlinsona. Zapukałem, lecz nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Zapukałem głośniej.
-Proszę. - odpowiedział chłopak na mój gest. Wszedłem więc ostrożnie do środka i zastałem przyjaciela, leżącego na łóżku z nie za bardzo radosną miną.
-Coś się stało? Nie wychodzisz dziś nigdzie?
-Nie mam ochoty.
-Są walentynki.
-Proszę, przytul mnie. - wyszeptał, a ja ruszyłem się z miejsca i usiadłem na łóżku Lou. Pochyliłem się nad nim i mocno go objąłem. Poczułem, jak wtulił się miękko w mój tors, a przez moje plecy przeszły, dobrze mi znane, dreszcze.
-Co jest, Lou?
-Nic, Haz.
-Przecież widzę.
-Po prostu nie mam ochoty nigdzie wychodzić.
-Proszę, powiedz mi, co jest nie tak.
-Wszystko jest w porządku, naprawdę. - odparł cicho i podniósł się, aby tylko mocniej się we mnie wtulić. Bardzo podobał mi się sposób w jaki to robił. Jego dotyk był tak delikatny, kojący, a zarazem sprawiał, że robiło mi się gorąco. Gładziłem jedną dłonią jego plecy, czekając, aż wyjaśni mi, co tak właściwie się stało. Jednak, po kilku minutach nadal nie usłyszałem odpowiedzi.
-Loueh...
-Tak?
-Ktoś Cię skrzywdził?
-Nie.
-Dlaczego jesteś smutny? - zapytałem ze zmartwieniem.
-Nie jestem. - odparł i odsunął się ode mnie na kilka centymetrów. Spojrzał prosto w moje oczy i szeroko się uśmiechnął. Zauważyłem w jego tęczówkach iskierkę radości, lecz nie byłe pewien, czy nie było to tylko moje wyobrażenie. Przecież jeszcze przed chwilą, mój przyjaciel leżał skulony, nie mając ochoty na nic. Byłem trochę zdziwiony i zdecydowanie zmieszany.
-A Ty? Nigdzie nie wychodzisz?
-Ja? Niby gdzie? - zaśmiałem się cicho.
-Nie wiem. Jakąs randka? - zapytał, na co zaniosłem się jeszcze głośniejszym śmiechem.
-Oh, Lou. Błagam Cię. Ja i randki?
-No co? Każdy może.
-Móc, a chcieć.
-Nie lubisz randek?
-Chyba...
-A gdybym... gdybym ja Ci zaproponował randkę? - dopiero po kilku sekundach doszły do mnie jego słowa, lecz nadal nie mogłem w nie uwierzyć. Moje serce zaczęło pić dwa razy za szybko, a moje oczy lekko się rozszerzyły.
-Że co? Że ja i Ty? Na randkę?
-Oczywiście, jeśli chcesz. Są walentynki, jak już mówiłeś. Wszystko jest możliwe. - zachichotał nerwowo, a kąciki moich ust uniosły się ku górze.
-Z chęcią wybiorę się z Panem Tomlinosem... na randkę.

Godzina 18:30

              Przez ponad godzinę, siedziałęm w pokoju rozmyślając, co na siebie włożyć. Nie mogąc ustalić stylizacji, udałem się do łazienki, aby wziąć prysznic i można by stwierdzić, że chłodna woda orzeźwiła mój umysł. Wyszedłem w pomieszczenia w owiniętym ręczniku wokół pasa i zauważyłem na korytarzy Louisa. Uśmiechnąłem się i dostrzegłem na jego policzkach rumieńce, kiedy znikał za drzwiami. Nie miałem pojęcia, co właściwie to znaczyło, ale nie przejmując się tym teraz, postanowiłem jakoś dobrać do siebie ubrania. Otworzyłem po raz setny szafę i zacząłem przeglądać moje rzeczy. Ostatecznie, wybrałem czarne zwężane spodnie i granatową koszule w białe serduszka. Tomlinosn, kiedyś uznał, że bardzo ładnie w niej wyglądam, dlatego pomyślałem, że byłoby mu miło.
Około dziewiętnastej, zszedłem na dół i zastałem, siedzącego na fotelu Louisa.
-Tak w ogóle, to gdzie się wybieramy? - wyszeptałem pytanie do ucha chłopaka, pochylając się nad nim od tyłu. Zauważyłem, jak jego policzki skulają się w uśmiechu.
-Mam ochotę coś zjeść.
-Jestem za. - mój przyjaciel wstał, strzepnął ze spodni niewidzialny kurz, po czym udaliśmy się do przedpokoju. Założyliśmy buty, ubraliśmy płaszcze, szaliki opraz czapki, a następnie wyszliśmy z domu, zamykając drzwi.
Szliśmy już od parunastu dobrych minut wzdłuż głównej ulicy w centrum Londynu i nadal nie wiedziałem, gdzie zaraz mieliśmy się znaleźć.
Po 15 minutach, weszliśmy do ekskluzywnej restauracji "Petrus". Serwowali tu pyszne jedzenie, nie mówiąc już o panującym tu wspaniałym wystroju. Zaczęło mnie zastanawiać, jak Lou na to wpadł. Przecież w tym miejscu, trzeba było rezerwować stoliki przynajmniej dzień wcześniej. Czyżby mój przyjaciel to zaplanował? Nie, pewnie nie. Może umówił się tu z jakąś dziewczyną, ale ona go wystawiła i zaprosił mnie, aby nie tracić miejsca i pieniędzy? Prawdopodobnie to była prawidłowa odpowiedź. Nie była zadawalająca, ale nie martwiłem się tym teraz. Ważne, że nie musiałem spędzać sam takiego dnia, a co lepsze, mogłem spędzić go z Lou.

3 godziny później.

-Dziękuję Ci, Haz. - powiedział mój przyjaciel, kiedy wyszliśmy najedzeni z budynku.
-To ja dziękuję Tobie. - uśmiechnąłem się szeroko i nie zważając na gapiów, mocno go przytuliłem. O dziwo, nie odepchnął mnie, tłumacząc, że zaraz ktoś zrobi nam zdjęcie, a przyciągnął bliżej i silnie mnie objął.
-Mówiłem Ci już, że jesteś wspaniałym przyjacielem? - zapytał, a ja zachichotałem.
-Zadajesz pytania, które mogłyby paść również z moich ust. To nie sprawiedliwe.
Po kilkunastu minutach, oderwaliśmy się od siebie i powoli zaczęliśmy iść w stronę domu. Na naszych twarzach malowały się szerokie uśmiechy. Nie byłem do końca pewny, czym było to spowodowane, ale miałem to w tej chwili gdzieś.
-Co powiesz na spacer po parku? - zaproponowałem, a Tommo skinął głową na zgodę.
Niedaleko naszego domu, skręciliśmy w inną uliczkę, która zaprowadziła nas właśnie do parczku. Nie był duży, ale za to bardzo ładny... tak jakby uroczy. Przypominał miejsce z jakiejś bajki. Piaszczyste uliczki, drewniane ławeczki, zielona trawa i dużo drzew. Oczywiście, teraz nie wyglądał on tak oszałamiająco, jak wiosną, ale i tak był piękny.
-Haz?
-Hm?
-Nie zrobiłem źle, że Cię zaprosiłem?
-Nie, dlaczego?
-Nie, nic. - przystnąłem na chwilę i pociągnąłem Louisa za rękę, aby stanął na przeciwko mnie.
-O co chodzi?
-O niiic.
-No powiedz.
-Po prostu... nie wiem, czy Ci się podobało... znaczy, czy nie żałujesz, że ze mną poszedłeś i w ogóle. - zaśmiałem się cicho, na co chłopak patrzył na mnie ze zmieszaniem.
-Z czego się śmiejesz? - zapytał, kiedy nadal nie uzyskał odpowiedzi.
-Lou... chciałbyś wiedzieć, czy dobrze spędziłem z Tobą wieczór, tak?
-No... poniekąd.
-Spędziłem go bardzo dobrze. - odpowiedziałem ciągle się uśmiechając. Spojrzałem na mojego towarzysza i ujrzałem w jego oczach iskierki, a po chwili kąciki jego ust uniosły się.
-Cieszę się. - powiedział cicho, chwycił moją dłoń i zaczął ciągnąć. - Chodź już, idziemy do domu. Zimno mi.
-Okej. - odparłem i zaczęliśmy biec, jak idioci po pustej ulicy w stronę domu.

           Wpadliśmy zziajani do mieszkania, chichotając. Rozebraliśmy się, po czym udaliśmy do dużego pokoju. Usiadłem na kanapie, a obok mnie Lou. Nie myśląc zbyt długo, przyciągnąłem go do siebie bliżej, a on ułożył głowę na moim torsie.
-Dziękuję za wspaniałe walentynki. - wyszeptałem wprost do ucha Tomlinsona i poczułem jak delikatnie zadrżał. Podniósł lekko głowę i odwrócił ją tak, aby na mnie spojrzeć.
-To jeszcze nie koniec. - powiedział głębokim tonem, a moje plecy przeszły paraliżujące ciarki. Między naszymi twarzami było może dziesięć centymetrów.
-Co masz na myśli? - zapytałem, drżącym głosem. Jednak, nie doczekałem się odpowiedzi. Lou zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, a moje serce zaczęło walić jak oszalałe. Patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczami, a po chwili poczułem delikatne muśnięcie na wargach. Pod wpływem jego dotyku, przymknąłem powieki. Kiedy powtórzył poprzednią czynność, czułem, jakbym zaczął się rozpływać. Nie byłem pewny, czy to co się działo nie było tylko snem lub moją głupią wyobraźnią.
Otworzyłem oczy i przyłapałem Tomlinsona na wgapianiu się w moje lekko rozchylone usta. Mimowolnie delikatnie się uśmiechnąłem, a jego wzrok powędrował na moje oczy. Po sekundzie, odwzajemnił mój uśmiech, a ja cicho się zaśmiałem.
Jego dłoń spoczęła na moim policzku i lekko gładziła jego wierzch. Znowu to uczucie... cholernie przyjemne, a niesprecyzowane. Objąłem ostrożnie jego szyję, a on, odbierając to jako zachęte, przyłożył swoje wargi do moich. Podarował mi czuły, słodki i długi pocałunek, a w moim brzuchu latało stado motylków.
Po około minucie, nasze ruchy zaczęły stawać się bardziej namiętne i porywcze. Ciszę, która jeszcze przed chwilą pieściła nasze uszy, przerywały ciężkie oddechy.
Rozchyliłem delikatnie wargi i po chwili poczułem w buzi ciepły język mojego przyjaciela. Poddałem się tej cudownej chwili, lecz nie chcąc dać za wygraną, po kilkunastu sekundach, zacząłem walczyć o dominacje. Nasze języki wiły i plątały się wokół się, a ucisk w podbrzuszu stawał się nie do wytrzymania. Poczułem, narastąjące podniecenie i nie mogą się powstrzymać, popchnąłem Louisa, aby się położył. Jednak ten, zaparł się i oderwał ode mnie, kończąc pocałunek głośnym mlaśnięciem.
-Tutaj? - zapytał. - Myślałem raczej o Twojej sypialni. - nie byłem do końca pewny, czy moje serce biło jeszcze szybciej, czy na chwilę stanęło. Wstaliśmy i szybko udaliśmy się do mojego pokoju, nie mogąc doczekać się tego, co miało się za chwilę stać.
Louis popchnął mnie na łóżko i po chwili zaczął się na mnie wdrapywać. Pochylił się nade mną, podpierając się dłońmi o poduszki. Przylgnął znów do moich warg, a ja zacząłem odpływać. Po moim ciele rozlała się nagle fala gorąca, która tylko bardziej mnie nakręcała. Moje dłonie błądziły po torsie chłopaka, a po chwili zacząłem gładzić jego plecy, aby zaraz móc swobodnie dotknąć jego tyłka. Ścisnąłem jego pośladki, na co cicho pisnął w moje usta.
Tommo, uważając moją bluzkę za zbędną część garderoby, pozbył się jej szybko z mojego ciała, na co ja nie chcąc zostać mu dłużny, zrobiłem to samo z jego odzieżą. Jego wargi oderwały się od moich, aby zacząć pieścić moją rozgrzaną skórę na szyji. Odchyliłem głowę, aby miał lepszy dostęp, a on zaczął składać czułe pocałunki na moim obojczyku. Rozkosz, która opanowała moje ciało, o dziwo z minuty na minuty rosła. Nie miałem pojęcia, do czego prowadziło nas to wszystko, ale nie obchodziło mnie to teraz. Pragnąłem Louisa najbardziej na świecie, a jego czyny sprawiały, że czułem się szczęśliwy.
Poczułem, jak jego język zaczął kreślić różne kształy na mojej klatce piersiowej. W mojej głowie zaczęło wirować od nadmiaru wrażeń, ale nie przeszkadzało mi to.
Kiedy usta mojego towarzysza dotarły do mojego paska u spodni, zaczął pozdbywać się ich tak szybko jak bluzki. Po niecałych dwóch minutach oboje leżeliśmy w samych bokserkach, napawając się nawzajem, swoimi niedoskonałymi, lecz w naszych oczach, idealnymi kształtami mięśni. Co chwilę odtwierałem oczy, aby móc spojrzeć w błękitne tęczówki mojego ukochanego i poczuć, że jednak to co się działo było zdecydowanie jawą.
Nagle, poczułem ciepłą dłoń Louisa na moim członku. Automatycznie, z moich ust wyrwał się cichy jęk. Chłopak zmienił nieco naszą pozycję, tak aby móc swobodnie ocierać swoim członkiem o mój. Z naszych gardeł, wydobywały się co chwilę bliżej niesprecyzowane odgłosy, doprowadzając nas do jeszcze większego podniecenia.
Po kilku minutach, zwinne dłonie chłopaka, zerwały ze mnie moje majtki. Zaczął delikatnie całować moje podbrzusze, doprowadzając mnie do szaleństwa. Po chwili, jego usta spoczęły na moim członku. Zassał jego główkę, a ja głośno jęknąłem. Boże... to co czułem, było czymś zupełnie odległym od rzeczywistości. Następnie, włożył mojego kolege do buzi i zaczął poruszać głową w przód i w tył. Z każdą chwilą przyspieszał, a moje sapanie przekształciło się w ,pełne erotyzmu, krzyki. Serce biło mi z taką prędkością, że nie było mowy o swobodnym oddychaniu. Mimo, że miałem pełny dostęp do powietrza, z trudem je łapałem. To co wyprawiał ze mną Lou, przekraczało dosłownie ludzkie pojęcie. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, jak mój penis chowa się całkowicie w buzi chłopaka. Krzyknąłem głośno i wygiąłem się w łuk, czując paraliżującą rozkosz. Powtórzył tą czynność jeszcze dwa razy i finiszując, doszedłem w buzi przyjaciela.
Opadłem na pościel, ciężko oddychając i czułem jak moje nogi nadal drżały. Tomlinson połknął bez wahania cały płyn, po czym położył się obok mnie i wtulił w moje ramię.
-Jak Ci się podobały takie walentynki? - zapytał chłopak, chichotając.
-Oh, Loueh... to jeszcze nie koniec. - wyszeptałem, po czym opkręciłem się i usiadłem na nim okrakiem, wpijając się zachłannie w jego napuchnięte wargi.