czwartek, 28 marca 2013

Prolog 'Śladami Larry'ego'


Witajcie Misie! <3

Nie mogłam się powstrzymać i uznałam, że zamiast zapowiedzi dodam po prostu prolog! Jestem ciekawa Waszej opinii, więc nie pogardzę klikaniem w reakcję, ani komentarzami. Dosłownie przed chwilą skończyła go pisać i sama do końca nie wiem, jak mi wyszedł. Jak Wam się podoba?


Opublikowałam prolog, lecz kolejne rozdziały pojawią się dopiero, kiedy napiszę przynajmniej 3/4 całego opowiadania. Mam nadzieję, że wytrzymacie! xx

Miłego czytania! ♥










Prolog

           
George nigdy nie zdawał sobie sprawy, że na świecie istnieje tak silna i bezwarunkowa miłość. Słyszał wiele o rodzicach swoich przyjaciół, lecz zazwyczaj opowiadali o ich kłótniach. Dziwił się z początku, jak dwoje kochających się ludzi może sprzeczać się tak często, ponieważ u niego w domu było trochę inaczej. Jego opiekunowie częściej prawili sobie komplementy, niż wytykali wady. Uwielbiali zabierać chłopca na spacery, do wesołego miasteczka czy do galerii. Nie miał tradycyjnie matki i ojca, lecz nie przeszkadzało mu to. W swojej rodzinie czuł się naprawdę dobrze i nie wyobrażał sobie, aby mogło być inaczej. Nigdy nie powiedział ‘mamo’, co słyszał wiele razy od swoich znajomych, kiedy rozmawiali z rodzicielką przez telefon.
Jego rodzicami byli dwaj mężczyźni, będący w stu procentach gejami. George bardzo ich kochał, ale często zastanawiał się, jak to jest, że nie kłócą się, jak rodzice jego znajomych.
            Ostatnio, kiedy robił porządki w swoim pokoju, natknął się na niewielki zeszyt. Otworzył go, a na tytułowej stronie pisało: „Pamiętnik Harry’ego Styles’a”. Uśmiechnął się mimowolnie, czytając to nazwisko. Jego rodzice byli naprawdę pokręceni, ponieważ żaden nie przejął po sobie nazwiska, a zmiksowali dwa w jeden. George Stylinson. Tak właśnie nazywał się chłopiec, który, choć z obawami, że nie powinien tego robić, zaczął czytać strony zapisane przez jednego ze swoich ojców.


12.06.1996r.

Drogi pamiętniku!

            Jak zazwyczaj zacząłem dzień szybkim śniadaniem oraz pójściem do mojej nowej pracy. Po zdaniu matury mam już spokój, więc mogłem poświęcić się zarabianiu pieniędzy, aby w końcu zapłacić czynsz na czas. Nie jest to jakaś bardzo wyrafinowana praca, ale jak na razie nie szukam nic na stałe, ponieważ zamierzam po długich wakacjach udać się na studia.
            Wszedłem o godzinie dziewiątej do jeszcze pustego supermarketu i skierowałem się do pokoju dla pracowników. Założyłem firmową koszulkę, gdzie był przyczepiony znaczek z moim imieniem i nazwiskiem, po czym poszedłem do gabinetu szefa.
Przydzielił mnie na początek do rozkładania towarów. Trochę mi się to nie widziało, ale lepsze coś niż nic. Powiadają, że żadna praca nie hańbi, także wziąłem się do roboty. Przytargałem z magazynów duży wózek z puszkami pomidorów, kukurydzy i groszku. Udałem się na odpowiedni dział i stanąłem przy pułkach. Wziąłem głęboki wdech, a następnie powoli wypuściłem powietrze z płuc. Zacząłem układać towar według instrukcji, które podał mi szef. Myślałem, że każda minuta ciągnęła się w nieskończoność, lecz kiedy spojrzałem na zegarek było już po dziesiątej. Zostało mi jeszcze kilka puszek, więc czym prędzej je odłożyłem. Stanąłem, opuszczając bezwładnie ręce wzdłuż ciała i dumnie spojrzałem na regał. Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem, po czym chwyciłem wózek i udałem się ponownie w stronę magazynu.
            Myślałem, że czeka mnie kolejne rozkładanie artykułów, lecz szef tym razem kazał mi iść poukładać jogurty. Wczoraj nikt nie zechciał przywrócić ich do poprzedniego stanu, a porozrzucane na pułkach nie wyglądały zachęcająco. Poszedłem więc w odpowiednie miejsce i rozejrzałem się, aby ustalić od czego zacząć. Był to dopiero początek, a mi się już nie chciało. Niestety, moje lenistwo było czasem strasznie uciążliwe. No ale kto by chciał układać jogurty w supermarkecie? Raczej nie znalazłbym wielu ochotników.
            Podwinąłem rękawy za łokieć, jak miałem w zwyczaju to robić i podszedłem do półki, na której były twarożki, serki i jogurty naturalne. Powoli przywracałem je do porządku, a z każdą minutą wokół mnie pojawiało się coraz więcej ludzi. Większość mijała mnie, nawet nie obdarowując spojrzeniem, a niektórzy postanowili mi się przyjrzeć. Jakoś nie zwracałem na to zbyt wielkiej uwagi, ale od kilku minut czułem na sobie spojrzenie pewnego chłopaka. Nie chciałem zasugerować mu, że mi to przeszkadza, także wolałem to zignorować i pozwolić pochłonąć się pracy.
            Po trzech godzinach układania artykułów spożywczych, wybiła wreszcie czternasta, co oznaczało powrót do domu. Pracowałem tu na pół etatu, dlatego przychodziłem tu na pięć, a nie osiem, godzin. Kiedy znalazłem się już w pokoju dla pracowników, pozbyłem się ze swojego ciała firmowej koszulki. Założyłem swoją, po czym oznajmiłem szefowi, że wychodzę. Ponownie znalazłem się w supermarkecie, gdzie kręciło się niewiele ludzi. W końcu było za wcześnie na ogromne tłumy i dlatego coraz bardziej cieszyłem się, że udało mi się zdobyć taką pracę. Wcale nie uśmiechało by mi się przychodzenie do miejsca, gdzie kręci się mnóstwo ludzi, gdzie czuć ich nieprzyjemne zapachy i słychać jęczenie i narzekanie. Z obojętnym wyrazem twarzy przemierzałem korytarze, aby wydostać się z budynku. Skręciłem w jeden, aby łatwiej było mi dojść do wyjścia, lecz zamiast iść dalej, poczułem jak na kogoś wpadam. Otrząsnąłem się szybko i pokręciłem delikatnie głową, aby zacząć myśleć racjonalnie. Spojrzałem przed siebie, a przed oczami ujrzałem niezwykle uroczą i jakże zmieszaną twarzyczkę. Jego oczy wyrażały lekkie przerażenie całą tą sytuację, a ja nie mogąc się powstrzymać, lekko się uśmiechnąłem.
            -Przepraszam, nie zauważyłem… Ciebie. – powiedziałem.
            -Nie nie, to ja przepraszam. – wydukał, a ja nagle kogoś w nim rozpoznałem. Ściągnąłem brwi, jak miałem robić to w zwyczaju, kiedy się zamyślałem. Wiem! To był ten chłopak, który przyglądał mi się, gdy układałem jogurty. Uśmiechnąłem się szerzej, lecz nie mogłem zrozumieć, co on robił tu przez trzy godziny.
            -Nie ma sprawy, przecież nic się nie stało. – odparłem, a nieznajomy po raz pierwszy uśmiechnął się do mnie. Skóra pod jego oczami skurczyła się, tworząc przy tym tak zwane kurze łapki. W mojej głowie pojawiła się myśl, iż wyglądał tak naprawdę słodko, lecz po chwili szybko skarciłem się za takie rozważania. Przecież nawet nie znałem jego imienia, a już zacząłem oceniać jego wygląd. Choć nie zaprzeczę, że był przystojny.
            -Hm, tak… ale powinienem bardziej uważać.
            -Oj tam, nie przejmuj się…?
            -Louis. Nazywam się Louis.
            -Miło mi Cię poznać, Louisie.
            -A Ty?
            -Harry. – powiedziałem, podając mu dłoń. Uścisnęliśmy delikatnie swoje ręce, a ja poczułem jak gładka była jego skóra. Miałem ochotę dotknąć jej ponownie, ale przecież byłoby to niestosowne.
            -Mi również miło Ciebie poznać. – odparł, nadal się uśmiechając.
            -Tak więc… jak już chyba pójdę.
            -Mhm, do zobaczenia. – odparł, a kąciki moich ust ponownie uniosły się ku górze.
            -Mam nadzieję. – powiedziałem cicho i odszedłem.

13.06.1996r.

Drogi pamiętniku!

            Dzisiaj praca poszła mi o wiele żwawiej, niż wczoraj. Przez pierwszą godzinę rozkładałem towar, lecz potem szef pozwolił mi iść na kasę. Nie było zbyt wielu kupujących, także miałem trochę czasu na bezsensowne gry w telefonie. Dziś znowu spotkałem Louis’a. Czy to nie dziwnie, że już drugi raz na siebie wpadliśmy?
            Kasowałem świeże bułki i sok pomarańczowy jakiejś pani, a kiedy już zapłaciła, podszedł do mnie właśnie ten chłopak. Kupował tylko wodę, co trochę mnie zdziwiło, bo mógł przecież zdobyć ją w kiosku, a nie fatygować się do supermarketu.
            -Znowu się spotykamy. – powiedziałem, unosząc głowę do góry.
            -Tak, huh. – uśmiechnęliśmy się do siebie, po czym skasowałem jego zakupy. Kiedy miał już odejść, zwrócił się do mnie ponownie przodem i podszedł bliżej. Wokół nas nie było nikogo, także mogłem pozwolić sobie na pogawędkę.
            -Niewielki dziś ruch. – powiedział trochę się krzywiąc.
            -Na szczęście. – odparłem. –Chociaż z jednej strony trochę to uciążliwe. Czas dłuży się dwa razy bardziej.
            -Możliwe… pójdę już. – powiedział, kiedy do mojej kasy zbliżała się jakaś dziewczyna.
            -Do zobaczenia.
            -Cześć.
            Nie mam pojęcia dlaczego, ale Louis wydawał mi się być dość ciekawym człowiekiem. Przyjście tu drugi raz o tej samej godzinie było moim zdaniem trochę podejrzane. Może chciał zwrócić na siebie moją uwagę? Nie wiem, ale pewnie nie. Moje głupie, tak nietrafne myśli. Chociaż… byłoby mi naprawdę miło, gdyby przychodzenie tu z mojego powodu, okazało się trafnym przypuszczeniem.

15.06.1996r.

Drogi pamiętniku!

            Niestety nie zdążyłem wczoraj nic napisać, a raczej nie miałem siły tego zrobić. Czasem było mi po prostu ciężko. Dość często widywałem znajomych z mojego liceum, ale niestety nie wszyscy byli tymi miłymi kumplami. Odkąd pamiętam, nigdy nie pociągały mnie dziewczyny, lecz gdy byłem jeszcze mały, nie rozumiałem tego zbytnio. Dopiero w piątej - szóstej klasie podstawówki poznawałem słowa typu ‘orientacja’ czy ‘homoseksualizm’. W gimnazjum stwierdziłem, że jestem gejem, ponieważ żadna dziewczyna nie wpadła mi jeszcze w oko. Kiedy powiedziałem o tym mamie, roześmiała się i powiedziała, że pewnie dlatego, iż nie spotkałem jeszcze tej właściwej. Jednak, w trzeciej gimnazjum, kiedy większość moich kolegów nie było już singlami, byłem prawie pewny, iż byłem homoseksualny. Nawet jeden chłopak, z innej klasy, przykuł moją uwagę i uznałem, że ma zgrabny tyłek, co trochę mnie zaskoczyło. Nie powiedziałem wtedy tego mamie, a mojemu koledze. Nigdy nie uważałem tego za coś złego. Liam – mój przyjaciel od przedszkola też nie miał nic przeciwko odmiennej orientacji. Wspierał mnie i zawsze bronił przed wyzwiskami na mój temat. W liceum musiał robić to częściej, ponieważ dopiero tam spotkałem ludzi, którzy uświadomili mnie, jak ogromna jest ludzka wredność. Z czasem przyzwyczaiłem się do niemiłych przezwisk i kompletnie to ignorowałem. Dzięki temu, ludziom znudziło się poniżanie mnie i większość przestała to robić. No ale świat byłby zbyt cudowny, gdyby okazało się, że odpuścili wszyscy. No ale głowa do góry! Przecież nie wszyscy muszą mnie lubić i to nie powód do załamywania się.

            George czytał z zapałem i nie mógł doczekać się, co znajdzie na kolejnych stronach. Lęk, że zaraz ktoś go przyłapie, całkowicie zniknął, a zastąpiła go niezwykła ciekawość. Pozornie nudne życie jego ojca, wydawało się być teraz tak ekscytujące! Chciał wiedzieć, co stanie się z Harry’m i Louis’em oraz jak potoczą się ich losy. Wiedział, że ta opowieść zakończy się wspaniale, ponieważ bohaterami byli jego strasznie kochający się tatusiowie. Nigdy nie słyszał od nich historii, jak się poznali, a teraz miał okazję wreszcie ją poznać.

wtorek, 26 marca 2013

The Versatile Blogger

Kompletnie się tego nie spodziewałam!
Bardzo dziękuję za nominację! Jesteście wspaniali i dzięki Wam chce mi się ciągle uśmiechać!


Fakty o mnie:

1. Mój pseudonim na tym blogu to Tosia oraz Livi, mam 16 lat i mieszkam w okolicach Poznania.
2. Jestem Directioner od ponad roku.
3. Jestem ciemną blondynką i mam niebieskie oczy.
4. Oprócz Directioner, jestem fanką Eda Sheerana, Demi Lovato i Little Mix. Lubię niektóre piosenki Taylor Swift i Seleny Gomez. Oprócz popu, kocham System of a down, Ozzy Osbourne'a (Pink Floyd) i wiele podobnych.
5. Przygotowuje się do pisania kolejnego opowiadania Śladami Larry'ego :)
6. Jestem Larry Shipper, ale to chyba wiadome :D
7. Myślę, że jestemm osobą miłą, a z pewnością tolerancyjną. Nie oceniam ludzi po wyglądzie, choć zdarza się, że śmieje się z niektórych (potem jest mi strasznie głupio). Lubię pomagać innym, a nienawidzę, kiedy inni się smucą. Oczywiścię, potrafię też być wredna.

Nominowane blogi:
10. http://www.larry-stylinson-bromance.blogspot.com/

Wiele opowiadań, które czytam są publikowane na tumblrze. xx

poniedziałek, 25 marca 2013

Nowe opowiadanie.

Witajcie Kochani! ♥

Na początek, dziękuję wszystkim, którzy odwiedzają i czytają mojego bloga! Jestem Wam strasznie wdzięczna za te wspaniałe komentarze oraz klikanie w reakcje. Z pozoru to nic takiego, ale jednak wiele dla mnie znaczy. ♥

Jeśli chodzi o nowe opowiadanie, zauważyliście chyba, że zmieniłam coś na stronie. Na górze znajdują się linki do podstron z rozdziałami opowieści. Zamieściłam tam też zakładkę o nazwie 'Śladami Larry'ego'. Właśnie tak nazywa się nowa historia między tymi dwoma chłopcami :)
Nie wiem, czy będzie dokładnie 10 rozdziałów, ale napisałam tak na razie, bo nie mam pojęcia ile tego wyjdzie. Wpisy będą dłuższe, niż zwykle, co wiąże się z tym, że w jednym rozdziale wydarzy się więcej. Niestety, będziecie musieli jeszcze trochę poczekać na publikowanie. Zaczynam dopiero nad tym pracować, a postanowiłam dodawać, dopiero jak skończę całość. Mam nadzieję, że będziecie wyrozumiali. Poza tym, zbliżają się egzaminy i muszę w końcu zacząć się do nich przygotowywać. Jeśli tylko będę miała trochę czasu, będę pisać jak najwięcej się da, ale z pewnością nie zacznę publikowania szybciej, niż w maju. Możliwe, że w między czasie pojawią się jakieś one shoty! Możecie propozycje podać z komenatrzu z kim byście je chcieli, a postaram się coś wykombinować :)

Kocham Was, do następnego. ♥

środa, 20 marca 2013

Epilog 'We're looking for love'


Witajcie Kochani! ♥
Notka tym razem pod rozdziałem i byłabym wdzięczna za jej przeczytanie.


PS. Ten wpis dedykuje mojej kochanej Mocine oraz wszystkim czytelnikom. <3


Epilog




            Uzgodniłem z Doktorem Whitman’em, że kiedy skończy swój obchód, przyjdzie do domu Harry’ego, abyśmy wszystko razem omówili. Następnie, wszedłem, już bez pukania, do mieszkania mojego ukochanego i pokierowałem się do salonu. Jednak, ku mojemu zdziwieniu, nie zastałem tam żywej duszy. Moje serce mimowolnie przyspieszyło, a ja udałem się do kuchni.
            -Boże, Haz. Jesteś tu.
            -Louis… błagam Cię. Jak wchodzisz do domu to mów o tym.
            -Myślałeś, że to…
            -Nie ważne, co myślałem. – wyszeptał i podszedł do mnie, aby mocno mnie przytulić. Objąłem go i przyciągnąłem jeszcze bliżej, aby mógł poczuć się bezpiecznie.
            -Będzie dobrze. – powiedziałem, choć wcale nie byłem tego pewny.

Godzinę później

            Siedzieliśmy na kanapie, rozmawiając na przypadkowe tematy, aby tylko jakoś zabić czas oraz nie martwić się o to, co będzie dalej. Nagle, przerwało nam ciche pukanie do drzwi. Wstałem, wyjaśniając Hazzie, że to Pan Whitman i pokierowałem się w stronę drzwi. Zaprosiłem Doktora do środka, po czym udaliśmy się do salonu.
            -Tak więc… - zaczął, a ja z moim przyjacielem wpatrywaliśmy się w niego z niecierpliwością. –Tak, to James.
            -Wiedziałem. – wyszeptałem ledwo słyszalnie i spuściłem głowę.
            -Nie wiem, jaki ma plan, ani do czego zmierza, ale nie możemy tego tak zastawić. Jeśli chodzi o policję czy sąd… nie ma sensu ich w to mieszać, ponieważ uznają, że nie mamy zbyt wielu dowodów.
            -Jak to?
            -Moich odcisków palców nie przyjmą.
            -Dlaczego? – zapytał zmieszany Harry.
            -Takie procedury. Chore, ale jednak. Wracając do tematu, sms’y, które dostajesz, Louisie. Masz je?
            -Tak.
            -Mógłbym je przeczytać?
            -Jasne. – wyciągnąłem telefon i już chciałem podać go mężczyźnie, kiedy poczułem wibracje. Spojrzałem na ekran, a moje serce oszalało po raz kolejny w ciągu jednego dnia.

Od ‘Zastrzeżony’ Myślisz, że jesteś taki cwany? To zajmie dużo czasu, a ja z pewnością zdążę GO zabić. Nie łudź się, że wygrasz.

            -To on?
            -Ehm… yep. – wykrztusiłem i podałem komórkę Doktorowi. Przeczytał treść wszystkich wiadomości w ciągu kilku minut, a następnie oddał mi sprzęt.
            -Zbyt dużo jego słów pasuje do okoliczności, jakie Was spotykają, więc nie ma mowy o przypadkach.
            -Co dalej?
            -Muszę jechać do ośrodka i zebrać innych specjalistów i wszystko omówić.
            -Ile to zajmie?
            -Najdłużej do jutra rana.
            -Dobrze. Ma Pan mój numer telefonu?
            -Tak, mam. Jak będę coś wiedział, zadzwonię.
            -Ok, bardzo Panu dziękujemy.
            -Nie ma za co dziękować, to moja praca. – uśmiechnął się lekko, po czym pokierował się do wyjścia i opuścił pomieszczenie.
Odwróciłem głowę, aby spojrzeć na mojego chłopaka i dojrzałem w jego oczach strach. Zbliżyłem się do niego i objąłem, po czym przyciągnąłem tak, aby położył głowę na moim torsie.
            -Lou…
            -Hm?
            -Kocham Cię. – wyszeptał, a do moich oczu nalały się łzy.
            -Ja Ciebie też kocham, Harreh. – powiedziałem cicho, po czym pocałowałem go delikatnie w czubek głowy.

23:48

            -Nie zasnę. – przyznał Harry, wiercąc się w łóżku.
            -Nie Ty jeden. – odparłem cicho, a po chwili usłyszałem charakterystyczny dzwonek telefonu.
            -Mało mu?! – krzyknął zdenerwowany chłopak. –Skoro jest taki odważny to czemu nie zadzwoni?
            -Uspokój się, Haz. – powiedziałem cicho, a następnie sięgnąłem po telefon.

Od ‘Zastrzeżony’ Jesteś totalnym skurwysynem. Myślisz, że oni dadzą sobie ze mną radę? Mylisz się. Jestem bliżej niż byś chciał. Dopadnę Cię. Dopadnę Go. Jeszcze tylko chwila, a żaden z Was już mi nie ucieknie.

            Podniosłem się nerwowo do pozycji siedzącej i przeczytałem treść jeszcze raz. Potem drugi i trzeci.
            -Co to? Co napisał? - dopytywał się Harry, a jego słowa docierały do mnie z opóźnieniem. Podałem mu w końcu komórkę, a po chwili wyskoczył spod kołdry.
            -Co on zamierza?! Przecież tu nie przyjdzie! Nie przyjdzie, prawda?
            -Masz jakieś tyle wyjścia, duże okna?
            -Louis…
            -Odpowiedz mi.
            -Wyjście na ogród.
            -Jest dobrze zamknięte?
            -Chyba tak. Pójdę sprawdzić. – wyszedł pospiesznie z sypialni i skierował się na dół, idąc po schodach. Słyszałem jego ciche kroki oraz jak szarpie klamkę, aby upewnić się, że drzwi są dobrze zatrzaśnięte. Jednak, do moich uszu nie doszły już żadne inne dźwięki. Czekałem chwile, aż wróci do pokoju, lecz nikt nie zaszczycił mnie swoją obecnością. Wstałem powoli z łóżka i z przyspieszonym biciem serca wyszedłem na niewielki korytarzyk. Nieoczekiwanie, usłyszałem jakieś stuknięcie i cichy szept. Nie chcąc zdradzić swojej obecności, zszedłem na dół po ciemku i udałem się do miejsca, skąd dochodziły dziwne dźwięki. Wszędzie było ciemno, a moje oczy uparcie próbowały otworzyć się szerzej, jednak bezskutecznie.
            -Harry? – zapytałem szeptem, jednakże nie doczekałem się odpowiedzi. Tempo bicia mojego serca znowu gwałtownie przyspieszyło, a moje nogi zaczęły się lekko trząść. Poczułem się trochę jak w jakimś okropnym horrorze. Pragnąłem teraz obudzić się w swoim łóżku ze świadomością, że to wszystko było tylko złym snem.
            -Haz, jesteś tu? – zapytałem ponownie i nagle usłyszałem niegłośny huk, więc odwróciłem głowę w tamtą stronę. Drzwi, prowadzące do ogrodu były otwarte na szerz. Zacisnąłem dłonie w pięści, aby nie wybuchnąć płaczem. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie czułem takiego przerażenia. Moje nogi były jak z waty i ledwo stałem w pozycji pionowej. Wziąłem kilka głębokich wdechów, a następnie zapaliłem światło, a z mojego gardła wydostało się jęknięcie, spowodowane lękiem.
Moim oczom ukazał się, leżący na podłodze Harry. Był skulony i cały drżał. Podbiegłem do niego szybko i uklęknąłem obok niego.
            -Haz, Boże! Harry! – krzyczałem, a chłopak tylko sapnął i otworzył powoli oczy. Wyglądał jak w jakimś transie, jakby był pod wpływem… ogromnego strachu?
            -On… on tu był. – wyszeptał, dukając, a ja prędko porwałem go w objęcia. Wtulił się we mnie mocno, a po chwili poczułem na koszulce jego mokre łzy.
            -Haz, już dobrze. Jestem tu, ciii. – próbowałem go jakoś pocieszyć, uspokoić, choć nie byłem w lepszym stanie. Gładziłem delikatnie jego plecy, aby poczuł się lepiej. Po kilku minutach wstałem, aby dokładnie zamknąć tylne drzwi. Wróciłem do mojego ukochanego i pomogłem mu wstać, aby zaraz usiąść na kanapie w salonie.
            Minęło chyba pół godziny, a Loczek nadal ciężko oddychał i wgapiał się uparcie w jeden punkt. Uznałem, ze nie mogę dłużej czekać.
            -Kochanie, powiedz mi co się stało. – poprosiłem cicho, a on zadrżał. Przytuliłem go do siebie mocniej i zachęciłem do mówienia.
            -Zszedłem tu. Chciałem sprawdzić… sprawdzić, czy drzwi są zamknięte, więc szarpnąłem za klamkę i one się nagle otworzyły. – mówił, co chwile urywając, aby zaczerpnąć potrzebnego mu powietrza. –On tu wpadł, popchnął mnie z całej siły i upadłem. Potem cicho do mnie potszedł i pokazał mi… pokazał mi nóż. – ostatnie słowo wypowiedział tak cicho, że ledwo je usłyszałem.
            -Co było potem? – zapytałem szeptem.
            -Usłyszał Twoje kroki i powiedział, że prędzej czy później mnie dopadnie. – odparł równie cicho.

***

            Powoli dochodziłem do siebie, lecz wydarzenia sprzed kilkudziesięciu minut naprawdę mną wstrząsnęły. Ciągle przed oczami widziałem James’a, trzymającego nóż przy moim gardle. Dzięki Louis’owi w ogóle przeżyłem...
Jednak, nie mogę zachowywać się, jakby świat kręcił się tylko wokół mnie. Potrzebowałem jeszcze tylko kilku minut, aby opamiętać się i wrócić do normalnego stanu. Żyję i to się liczy. James jest blisko mojego domu, a to jest zdecydowanie większy problem. Miałem ochotę wyjść, znaleźć go i zatłuc, ale też nie miałem ochoty reszty życia spędzić w więzieniu.
            Wziąłem kilka głębokich oddechów, po czym wyplątałem się z objęć mojego chłopaka.
            -Już ok. – powiedziałem cicho i ku mojemu zdziwieniu mój głos nadal drżał.
            -Może jeszcze trochę odpocznij, hm?
            -Nie. – odchrząknąłem głośno. –Zadzwoń lepiej do Pana Whitman’a. Sądzę, że jeszcze nie śpi.
            -Dobrze, spróbuję. – Louis wykręcił numer na swoim telefonie, po czym przyłożył go do ucha. Kiedy mężczyzna odebrał, opowiedział w skrócie co się wydarzyło, po czym na coś przytaknął i się rozłączył.
            -Przyjedzie tu za góra godzinę.
            -Czemu tak długo?
            -Robi ostatnie notatki i zbiera ze sobą ludzi.
            -Jakie notatki? I jacy ludzie?
            -Papiery, aby mogli zamknąć go… zamknąć go w szpitalu psychiatrycznym, a ludzie muszą go znaleźć i złapać.
            -Co? – wykrztusiłem, nie mogąc w to uwierzyć.
            -Harry… to wszystko zaszło za daleko, sam widzisz. On chciał…
            -Wiem, co chciał. – przerwałem szybko, aby nie musiał dokańczać. Sama myśl o tym przyprawiała mnie o dreszcze, a co dopiero słowa wypowiedziane na głos.
            -Doktor jak tu przyjedzie to wszystko nam wyjaśni. – już chciałem odpowiedzieć, kiedy przerwał mi krótki dźwięk, dochodzący z komórki Lou.

Od ‘Zastrzeżony’ To nie koniec na dziś. Zabawa dopiero się rozkręca.

            -No nie, co on znowu wymyślił? – powiedziałem lekko zirytowany.
            -Nie mam pojęcia, ale nie zamierzam iść teraz spać.
            -Nie martw się, bo ja też.
            -Co ja mam teraz zrobić? Przecież nie wyjdę z domu, bo jeszcze coś zrobi.
            -O nie, nie. Na pewno stąd nie wyjdziesz.
            -Czekaj, czekaj, ale to nie jest zły plan… - zamyślił się na chwilę, a ja pokręciłem głową z niedowierzeniem.
            -Chyba sobie żartujesz?
            -Nie. Wyjdę i z nim porozmawiam.
            -Nie! Nigdzie nie pójdziesz!
            -Haz, uspokój się. On mi nic nie zrobic.
            -Skąd ta pewność?
            -Zaufaj mi. – powiedział, po czym udał się do drzwi, wychodzących na ogród.
            -Lou,  nie. Proszę.
            -Spokojnie. Tylko z nim porozmawiam, dobrze? – zapewnił mnie, a następnie otworzył drzwi i wychylił ostrożnie głowę.
            -Ale nie wychodź. – poprosiłem, a on kiwnął głową na potwierdzenia.
            -James? – zapytał trochę unosząc głos, lecz nikt mu nie odpowiedział.
            -Wiem, że tu jesteś. – powiedział pewnie, a po chwili do moich uszu doszedł dźwięk szelestu liści.
            -Co chcesz? – zagrzmiał nagle chłopak ze swojego ukrycia.
            -Porozmawiać.
            -Mów.
            -Po co to robisz?
            -Nie udawaj głupiego.
            -Nikogo nie udaję, po prostu nie rozumiem.
            -Niby czego? Zniszczyłeś moje życie, ja zniszczę Twoje. Oko za oko, ząb za ząb.
            -James… co Ci takiego zrobiłem? Chciałem i nadal chcę Ci pomóc. Pragnę, abyś był zdrowy i mógł zacząć normalnie żyć. Bez lekarzy, leków i mnie.
            -W tym problem. Nie rozumiesz, prawda?
            -Rozumiem, ale czasem musimy pogodzić się z tym, że ktoś odchodzi. Byłem, jestem dla Ciebie, aby tylko i wyłącznie pomóc Ci uporać się z Twoim problemem.
            -To moja wina? Przecież nie odpowiadam za to w kim się zakochuję. Uwierz, Tomlinson, gdybym miał wybór na pewno nic bym do Ciebie nie czuł, poza nienawiścią.
            -Mówisz tak, bo Cię odrzuciłem.
            -Możliwe.
            -Widzisz? Sam przyznałeś.
            -Powiedziałem możliwe.
            -Hej, to tylko przejściowe. Nawet dobrze się nie znamy. Nie wiesz, co mnie interesuje, co bym chciał robić w wolnych chwilach. Tak samo, jak ja nie wiem zbyt wielu rzeczy o Tobie. To tylko zauroczenie, które minie, jak tylko zaczniesz walczyć o zdrowie.
            -Louis…
            -Naprawdę. Potem będzie dobrze, obiecuję.
            -Nie, nie, nie. Przestań robić mi wody z mózgu!
            -Nie mam takiego zamiaru.
            -Przestań! Rozumiesz?! Nie obchodzi mnie to, co do mnie mówisz! Używasz tych głupich sztuczek, abym zaczął Ci wierzyć! Nie nabiorę się na to.
            -Chcę Ci tylko pomóc.
            -Jasne… a z Whitman’em to ja knuje coś na boku.
            -Próbujemy Ci pomóc.
            -Oczywiście…
            -James?
            -Co?
            -Dlaczego skrzywdziłeś tego małego chłopca? Nie masz wyrzutów sumienia?
            -Nie, nie mam. Znaczy… jakiego chłopca?
            -Właśnie przyznałeś, że Ty to zrobiłeś.
            -Nie mam wyrzutów, bo nic nie zrobiłem!
            -Oh błagam Cię. Nie myśl, że jestem taki głupi. – Louis zaśmiał się i nagle zza krzaków wyłoniła się postać James’a. Podszedł powoli bliżej mojego chłopaka, wpatrując się w niego jak w obrazek.
            -Mógłbym powiedzieć to samo, wiesz? Nie masz przy sobie nic, co mogłoby Cię ochronić. Ja mam kilka rzeczy, którymi mogę odebrać Ci życie. – wysyczał.
            -I co? Zabijesz mnie? Po co? Co to zmieni?
            -Zabiję Jego. – spojrzał na mnie, a ja automatycznie zadrżałem.
            -Przestań udawać twardziela.
            -Nie mów tak do mnie! – krzyknął, aż lekko drgnąłem.
            -Bo co? – James cały zdenerwowany, wypuścił pod nosem ciąg przekleństw, po czym zrobił kilka kroków. Od Tomma dzieliło go może niecałe dwa metry, kiedy usłyszałem ciche pukanie. Mój przyjaciel nie odrywał wzroku od przeciwnika, aby nie narazić się na niebezpieczeństwo. Ruszyłem powoli w stronę drzwi, a Lou zaczął zagadywać chłopaka, żeby nie zobaczył, że wyszedłem.
            -Gdzie James? – zapytał Doktor Whitman, a ja natychmiast przyłożyłem palec do swoich ust.
            -Louis z nim rozmawia. On stoi w ogrodzie, rozmawiają jakby przez drzwi, tyle, że są uchylone.
            -Zaraz pojawią się tam ludzie.
            -Zabiorą go?
            -Tak, Harry. Nie ma innego wyjścia. Jest naprawdę niebezpieczny. Sam chyba dobrze wiesz.
            -Tak.
            -Jak się czujesz?
            -Już jest dobrze.

***

            Zagadywałem James’a na bezsensowne tematy, aby odwrócić jego uwagę, od pojawiających się w oddali ciemnych ludzi. Nie byli w żadnych kuloodpornych kamizelkach, czy maskach, lecz w zwykłych ubraniach. Jednak, mieli coś w kieszeniach kurtek, bo obwisały lekko pod wpływem ciężaru.
            -Zrozum w końcu, że chcę dla Ciebie dobrze.
            -To dlaczego mnie odrzucasz?
            -Nie w ten sposób.
            -Inaczej mi nie pomożesz.
            -Inaczej w ogóle Ci nie pomogę.
            -I co? Zostawisz mnie? Tak po prostu?
            -Obawiam się, że nie ma innego wyjścia. – powiedziałem, a chłopak zagotował się ze złości. Ruszył pewnie w moją stronę i otworzył drzwi na szerz. Moje oczy momentalnie się rozszerzyły, a on złapał dłońmi moją koszulkę. Już chciał coś powiedzieć, kiedy od tyłu złapali go specjaliści. Jego mina zdradziła totalne zaskoczenie i przerażenie. Nie wiedział, że może spotkać go coś podobnego, nie był na to gotowy.
            -Co? Ty naprawdę to robisz?! – krzyknął, a ja patrzyłem w niego tępo. Dwójka ludzi prowadziło go przez dom do głównego wyjścia, aby bez potrzeby nie iść okrężną drogą. James wcale się nie poddał, próbował wyrwać się z ich mocnych uścisków, szarpał się krzyczał, aby go zostawili. Kiedy zobaczył Harry’ego nagle zamilkł, po czym znowu się odezwał.
            -Nawet, jeśli nie mogę zabić Cie teraz, zrobię to kiedy indziej. Obiecuję Ci to, Lowelasie. – mój chłopak zadrżał i cofnął się o dwa kroki. Podszedłem do niego pewnie i chwyciłem mocno dłoń.
Grupka ludzi przejęła James’a, lecz nie było to takie łatwe. Musiało trzymać go czterech dość umięśnionych facetów. Co chwilę próbował uciec i niesamowicie się szarpał. Chyba przeczuwał, gdzie wyląduje.
Może właśnie tak miało być? Może spotkałem go po to, aby nauczyć się kochać? Bo doceniamy to co mamy dopiero, kiedy to tracimy lub żyjemy ze świadomością, iż może nam tych osób zabraknąć. Szczerze mówiąc, zawsze chciałem szczęścia Hazzy. Pragnąłem, aby był najbardziej radosnym człowiekiem na ziemi, aby mógł spełniać swoje marzenia i dążyć do celu. Jednak, kiedy pojawił się James… wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Marzenia nagle stały się małoistotne, a najważniejsze było bezpieczeństwo. Nigdy nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś mu się stało, bo byłaby to moja wina. To był w końcu mój klient, który nie powinien plątać się w moje prywatne życie. Wszystkie sprawy zaszły za daleko i nie było możliwości odkręcić tego tak łatwo. Ale udało się. Nareszcie będziemy mogli żyć normalnie. Nie będę miał żadnych obaw, nie będę musiał czuć niepokoju. Wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
Dzięki całej ten okropnej sprawie, wyniosłem naprawdę dość ważne rzeczy. Nauczyłem się czegoś, co w przyszłości z pewnością bardzo mi pomoże. Jednak, najważniejsze jest to, że wykształtowała się we mnie niesamowita odwaga. Odwaga dla miłości. Bo nikogo bardziej na świecie nie kochałem mocniej, niż Harry’ego i teraz byłem już tego pewien.

            Staliśmy przed drzwiami i oboje wpatrywaliśmy się w odjeżdżające samochody. Czułem ogromną ulgę. Ścisnąłem mocniej dłoń chłopaka, na co zbliżył się do mnie i oparł głowę o moje ramię. Wyplątałem moje palce z jego i objąłem go ostrożnie. Wtulił się delikatnie w mój tors i cicho westchnął.
            -Już wszystko będzie dobrze. Tym razem naprawdę obiecuję. – wyszeptałem, a Harry podniósł głowę, aby spojrzeć w moje oczy. Uśmiechnęliśmy się do siebie, po czym nasze wargi złączyły się w najbardziej czułym, delikatnym i pełnym miłości, pocałunku.

____________________________________


Nie jestem do końca pewna, jak wyszedł mi epilog. Myślę, że z pewnością mógłby być lepszy. Pisałam go chyba trzy dni i ciągle myślałam, co bym mogła w nim zmienić, aby nie brzmiał tak dennie. Mam nadzieję, że mnie nie wyśmiejecie i nie znięchęce Was tym do kolejnego opowiadania.
Byłabym naprawdę wdzięczna za każdy komentarz i kliknięcie w reakcje. To ostatni wpis w tym opowiadaniu i jest to dla mnie ważne. Bardzo chciałabym poznać Waszą opinię.
Na koniec, wszystkim strasznie dziękuję! Jesteście wspaniali i niemożliwie mocno Was kocham. Blog przekroczył już 56 tysięcy wejść i naprawdę jestem z tego powodu szczęśliwa!
Do kolejnego wpisu! ♥

poniedziałek, 18 marca 2013

Informacja.

Witajcie Misie! ♥

Żeby nie pisać zbyt wiele pod epilogiem, postanowiłam najpierw napisać krótką informację. Po opublikowaniu zakończenia, niestety, ale na blogu będzie krótka lub długa przerwa. Zbliżają się egzaminy i mam coraz więcej nauki w szkole :c mam nadzieję, ze jakoś dam radę.
Za kilka tygodni, miesięcy... bynajmniej jak znajdę więcej czasu, biorę się za pisanie nowego opowiadania. Mam nadzieję, ze uda mi się napisać zapowiedź i niedługo ją tutaj wstawić. Myślę, że pomysł jest dość oryginalny, przez co nie wszystkim może się spodobać. Postaram się pisać dłuższe i bardziej przemyślane rozdziały. Kiedy będę już miała napisane całe opowiadanie, dopiero wtedy zacznę je publikować.
Niedługo, zaczynam również pracować nad one shotem, który też będzie dłuższy. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Na to wszystko jednak, musicie trochę poczekać, ale nic innego nie da się zrobić.
Epilog prawdopodobnie pojawi się w środę.

Do następnego. Kocham Was. ♥

piątek, 15 marca 2013

Rozdział 20 'We're looking for love'


witajcie! ♥
Wybaczcie, że dodaję rozdział dopiero teraz! Miałam ostatnio naprawdę dość zajęte dni i nie miałam kiedy wziąć się za pisanie. Dosłownie przed minutką skończyłam tworzyć ten, jakże beznadziejny, rozdział. Byłabym wdzięczna za klikanie w reakcje i jakikolwiek komentarz.
Epilogu spodziewajcie się jakoś we wtorek lub środę.

Miłego czytania! <3




Rozdział 20

            Uchyliłem powieki, aby odszukać wzrokiem mój nieznośny budzik. Wyłączyłem go jak najprędzej, aby nie zbudzić Harry’ego. Wygrzebałem się z ciepłej kołdry i stanąłem na miękkim dywanie. Udałem się cicho do łazienki na poranną toaletę, po czym wróciłem do pokoju i ubrałem wczorajsze spodnie oraz bluzkę, którą znalazłem w szafie mojego chłopaka. Wsunąłem telefon do brązowej torby, po czym pochyliłem się nad Loczkiem. Ucałowałem delikatnie jego zarumieniony policzek i udałem się na dół. Wyszedłem z mieszkania i przekręciłem zamek kluczami, które schowałem do małej doniczki, dobrze schowanej, pod dużymi liśćmi żywopłotu.

20 minut później

            Wszedłem do ośrodka, kierując się od razu w stronę recepcji. Przywitałem się z Lucy, prosząc ją o kawę, gdyż nie zdążyłem wypić jej w domu. Dziewczyna oczywiście odparła, że zaraz przyniesie mi ją do gabinetu, więc podziękowałem i udałem się do niewielkiego pomieszczenia. Usiadłem za biurkiem i nie zdążyłem spojrzeć, kiedy przyjdzie mój klient, ponieważ usłyszałem krótki dźwięk, przychodzącego sms’a. Może to zabrzmieć dziwnie, a wręcz śmiesznie, lecz naprawdę się wystraszyłem. Miałem serdecznie dość tych wszystkich gróźb, a najgorsze było to, iż nie miałem pewności, kto wysyłał mi tak beznadziejne wiadomości.
Od ‘Zastrzeżony’ Nie boisz się zostawiać Go samego w domu? Jesteś pewien, że nic mu się nie stanie? Ostatnio przecież wylądował w szpitalu. Ciekaw jestem, czy teraz wystarczy mu sił, aby przeżyć drogę z domu do szpitalnego łóżka. Chyba niedługo zaspokoję moją ciekawość.
            Wstałem, głośno odsuwając krzesło i pokierowałem się do drzwi. Zatrzasnąłem je mocno za sobą i udałem się w stronę gabinetu pana Whitman’a. Zapukałem kilka razy, a gdy usłyszałem zaproszenie, pewnie wszedłem do środka.
            -Dzień dobry, Louisie.
            -Nie wiem, czy taki dobry…
            -To znaczy? Coś się dzieje?
            -Owszem, ale mam najpierw pytanie.
            -Tak?
            -Gdzie jest James?
            -Teraz? Nie mam pojęcia.
            -Jak to?
            -Przychodzi na terapie codziennie na 3 godziny.
            -Co?
            -Czego nie rozumiesz?
            -Myślałem, że tam zostanie. W sensie na tydzień.
            -Nie mamy prawa bez podstaw zamykać go na tydzień.
            -Bez podstaw?!
            -Potrzebujemy więcej dowodów.
            -Dobrze, dziękuję. – Doktor nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ jak oparzony wyszedłem z jego gabinetu. Zamknąłem się we własnej sali, po czym wybrałem numer Harry’ego.
            -Lou? – usłyszałem zachrypnięty głos mojego chłopaka i poczułem ogromną ulgę.
            -Tak, wszystko w porządku?
            -Tomlinson, jest dwadzieścia po ósmej, a ja mam wakacje.
            -Haz… dostałem sms’a.
            -Jakiego? – zapytał od razu ożywiony.
            -Wczoraj dostałem trzeciego, a kilka minut temu kolejnego.
            -Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?
            -No właśnie mówię.
            -Chodzi mi o wczoraj.
            -Spałeś już… nie chciałem Cię budzić.
            -Przeczytaj mi je.
            -Harreh…
            -Czytaj!
            -On Ci grozi.
            -Mi?
            -Boże… Haz, obiecaj mi, że nigdzie dzisiaj nie wyjdziesz.
            -Co?
            -Po pracy od razu do Ciebie przyjdę, ale błagam Cię. Nie wychodź nigdzie, dobrze?
            -D… dobrze, Lou.
            -Jakby coś się działo dzwoń, pisz, cokolwiek.
            -Mógłbyś przeczytać mi treść tych wiadomości?
            -Muszę kończyć, Haz. Mam klienta. – powiedziałem szybko, po czym rozłączyłem się z chłopakiem. Naprawdę nie chciałem, aby zobaczył słowa tej psychicznej osoby. Inaczej chyba nie mogłem jej nazwać. Miałem coraz większe obawy, że nie był to tylko James. Jeśli był z nim ktoś jeszcze… miałem większe kłopoty, niż mogłem to sobie wyobrazić. Najgorsze było to, iż nie miałem pewności.

16:04

            Wyszedłem z dużego budynku i pokierowałem się od razu na przystanek autobusowy. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu Styles’a z pewnością, że wszystko w porządku, że nic mu nie jest, że jest bezpieczny. Niczego więcej teraz nie pragnąłem. Po prostu musiałem zobaczyć go całego i zdrowego, bo inaczej dostałbym chyba szału.
Wsiadłem do pojazdu, skasowałem bilet i stanąłem tuż przy drzwiach, nie chcąc wtapiać się w tłum ludzi, wracających z pracy do domów. Czas dłużył mi się okropnie, a wskazówki zegara nie były łaskawe przesuwać się szybciej. Patrzyłem uważnie przez szyby, czy nie znalazłem się na przystanku Hazzy, lecz za każdym razem czułem to samo rozczarowanie.
Kiedy w końcu rozpoznałem okolice, wyskoczyłem z autobusu i zacząłem niesamowicie szybkim tempem iść w stronę domu mojego ukochanego. Skręciłem w jego ulice, a moje serce przyspieszyło, jakby miało zaraz wyskoczyć z mojej piersi. Przystanąłem na chwilę, nie wiedząc co się dzieje. Myślałem, że to jakiś sen, że to koszmar i zaraz się obudzę.
Przed domem Harry’ego stały dwa samochody policyjne oraz karetka. Właśnie odjeżdżała, a policjanci natomiast wychodzili z wozów. Zacząłem biec, ile miałem tylko sił w nogach. Przecież to nie mogła być prawda. Gdyby działo się coś złego zadzwoniłby. Napisałby coś, aby dać znak, że jest źle, że muszę natychmiast zjawić się obok niego. Byłem totalnie przerażony, a moje serce kołatało, jak nigdy dotychczas.

***

            Nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić. Nie działo się źle ze mną, więc dlaczego miałbym niepokoić Louisa. Siedziałem skulony na kanapie i bałem się wykonać jakiegokolwiek ruchu. Usłyszałem nagle głośne pukanie do drzwi i zadrżałem z przerażenia. Wstałem cicho, aby zobaczyć, kto chciał dostać się do mojego mieszkania. Na moje szczęście, zobaczyłem mojego chłopaka, więc otworzyłem pospiesznie drzwi i rzuciłem mu się na szyję.
            -Boże, Harry. – wyszeptał, ściskając mnie mocno. Jego oddech był ciężki, jakby przebiegł cały maraton.
            -Biegłeś?
            -A Ty co byś zrobił na moim miejscu, gdybyś ujrzał przed moim domem karetkę?
            -Lou, boję się. – powiedziałem ledwo słyszalnie, a moje oczy momentalnie się zaszkliły. Chłopak naparł na mnie całym ciałem, abyśmy po chwili znaleźli się całkowicie w pomieszczeniu. Oderwał się ode mnie po kilku minutach, po czym domknął dokładnie drzwi i przekręcił w nich zamek.
            -Co się stało? – zapytał, a w jego oczach widziałem strach.
            -Obok w mieszkaniu… ktoś się włamał… tam był mały chłopiec.
            -Co?!
            -Żyje, ale jest w ciężkim stanie. – Louis nie umiał nic wykrztusić i patrzył na mnie nadal przerażony. Ciszę przerwał nam dopiero krótki dzwonek, oświadczający nadejście sms’a. Byłem pewien, że ani on, ani ja, nie chcieliśmy znać treści. Mimo tego, Tommo wyjął z torby komórkę, a ja stanąłem obok, aby swobodnie przeczytać wiadomość.
Od ‘Zastrzeżony’ To dopiero początek… masz szczęście, że nie zechciałem przejść od razu do konkretów.
            -Harry… - zaczął, a jego głos drżał. –Ja mam tego dość.
            -Nie Ty jeden.
            -Nie chcę, rozumiesz?
            -Spokojnie, Lou. – powiedziałem, kładąc dłoń na jego policzku.
            -Jak mam być spokojny?! Jak?! On Ci grozi! Prawie zabił człowieka! Dziecko!
            -Louis… uspokój się. Panikowanie to ostatnia rzecz…
            -Tak, wiem wiem. Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Po co on to robi?
            -Kogo masz na myśli?
            -A kogo mogę mieć?
            -…
            -James. To ten pieprzony dupek! Chory dupek! – Louis wziął głęboki wdech, po czym wypuścił powoli powietrze z płuc. Odwrócił się do mnie przodem i spojrzał prosto w moje oczy.
            -Muszę wyjść. Poczekaj tu na mnie, dobrze?
            -Gdzie idziesz?
            -Nigdzie nie wychodź. – powiedział błagalnie, a następnie zniknął już za drzwiami.

***

            Nie miałem czasu, biegłem ile sił w nogach, a w dłoni trzymałem, jak najmocniej telefon. Nie chciałem tak żyć. Miałem dość ciągłego oszukiwania samego siebie, że wszystko z czasem się ułoży. Tutaj jednak czas był cenny, nie mogłem czekać, lecz działać. Nie mogłem dopuścić, aby jeszcze komuś stało się coś złego. Miałem gdzieś, pytające spojrzenia ludzi, kiedy widzieli mnie pędzącego w środku centrum.
            Wbiegłem zziajany do gabinetu Pana Whitman’a, darując już sobie pukanie. Doktor spojrzał na mnie przerażony, nie wiedząc co się dzieje.
            -O to mi chodzi! – powiedziałem trochę zbyt głośno, podkładając mu telefon po nos.
            -Nie rozumiem.
            -On do mnie pisze. Grozi mi, grozi Harry’emu.
            -Kto?
            -James, a kto inny?
            -Co pisze?
            -Najpierw groził, że mnie zabiję. Zabawne, czyż nie? Potem zmienił zdanie i uznał, że będę bardziej cierpiał, patrząc na śmierć mojego chłopaka. Kiedy wróciłem dziś z pracy do jego domu, pod drzwiami stała karetka i wozy policyjne. Kto był w środku z lekarzami? Mały, niewinny chłopiec. Po co to zrobił? Aby nas ostrzec! Czy to nie jest wystarczający powód, aby go zamknąć?! On jest chory, nie widzi tego Pan?
            -Louis, Louis, Louis. – powiedział cicho pod nosem, wstając ze swojego krzesła i przechadzając się niespokojnie w kółko po gabinecie. –Co ja mam teraz zrobić?
            -Skąd mam wiedzieć?
            -Skąd pisał?
            -Numer zastrzeżony.
            -Postarał się.
            -Chorzy ludzie są naprawdę zdolni do wszystkiego.
            -Wiem, to akurat wiem.
            -To dlaczego nie zareagował Pan wcześniej?
            -Myślałem, że nie jest aż tak źle. Potrafił udawać, wiesz? Przed Tobą był inny, a przede mną grał. Powinienem to zauważyć, przepraszam.
            -Proszę mnie nie przepraszać, tylko coś z tym zrobić.
            -Mógłbym prosić adres pańskiego lubego?
            -Oczywiście. – powiedziałem i napisałem na małej karteczce adres zamieszkania Hazzy. –Co Pan zamierza?
            -Zaraz tam pojadę, pojedziemy tam razem. Pobiorę odciski palców, zrobię zdjęcia. Wiem, że policjanci na pewno to zrobią, ale pytanie kiedy. Wiesz, jak bywa.
            -Niestety.
            -Zajmę się tym. Nie odpuszczę tym razem.
            -Dziękuję. – wyszeptałem i już chciałem wyjść z pomieszczenia, kiedy głos Doktora mnie zatrzymał.
            -Louis…
            -Tak?
            -Naprawdę przepraszam.
            -W porządku… jakby, ale błagam. Zajmijmy się tym już.
            -Naturalnie. – odparł i oboje w szybkim tempie opuściliśmy ośrodek i udaliśmy się samochodem specjalisty pod dom Harry’ego. 

poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział 19. 'We're looking for love'


Witajcie ponownie. ♥

Wybaczcie, że nowy rozdział tak późno, ale miałam gości z czym wiąże się brak czasu. Na dodatek znowu jestem chora i jestem strasznie zmęczona przez dość silny antybiotyk. Dziś się spięłam i napisałam cały rozdział, ale uprzedzam, że jest nudny :/ Czeka Was jeszcze jeden rozdział i epilog. Jakoś tak ciążko mi kończyć to opowiadanie. Chyba za mocno się z nim związałam. 

Chciałam Was poprosić o klikanie w reakcje i jakiekolwiek komentarze. Dzięki temu mam motywację! :) Właśnie! Bardzo Wam dziękuję za poprzednie opinie, jesteście świetni! Dzięki Wam, jak wchodzę na bloga, od razu zaczynam się uśmiechać :)

Miłego czytania! <3








Rozdział 19

            Leżeliśmy wtuleni w siebie, a ja w końcu mogłem poczuć ulgę. Naprawdę cieszyłem się, że Harry mi wybaczył i dzięki temu moje sumienie zostało czyste.
            -Lou?
            -Tak?
            -Tak właściwie to czemu nie jesteś w pracy?
            -Zwolniłem się.
            -Co?
            -Znaczy… wziąłem wolne na żądanie.
            -Pan Whitman Ci pozwolił? Znowu?
            -Powiedziałem, żeby Lucy mu przekazała.
            -Nie będziesz miał przez to kłopotów?
            -Czy to ważne? – spytałem z łobuzerskim uśmiechem, podnosząc nieco wyżej głowę. Zbliżyłem się do niego i delikatnie przylgnąłem do cudownie miękkich ust Harry’ego. Odwzajemnił pocałunek, sprawiając, że przebiegło mnie tysiące dreszczy, lecz po chwili odsunął się na kilka centymetrów.
            -Idź już lepiej, hm? Potem będziesz miał przeze mnie problemy.
            -Przesadzasz. – mruknąłem i pocałowałem delikatnie kącik jego warg.
            -Idź, bo zaraz nie wytrzymam i się na Ciebie rzucę.
Zaśmiałem się głośno, a po chwili Harry mi zawtórował. Pocałowałem go jeszcze raz, po czym szybko wstałem i założyłem ubrania, które wcześniej zerwał ze mnie mój chłopak. Pożegnałem się, a następnie wyszedłem z jego domu i pokierowałem się prosto do pracy i tym razem z uśmiechem.

20 minut później

            Wszedłem do ośrodka i pokierowałem się do recepcji. Poprosiłem o klucz do swojego gabinetu i już miałem odejść, kiedy Lucy mnie zatrzymała.
            -Zapomniałabym! Pan Whitman prosił, abyś do niego wstąpił, jak wrócisz.
            -Był bardzo zły? – zapytałem, na co dziewczyna zachichotała.
            -Nie. Po prostu chce z Tobą o czymś porozmawiać.
            -A, no dobrze. – uśmiechnąłem się, po czym udałem się prosto do sali Doktora.

            -Chciał mnie Pan widzieć. – zacząłem, kiedy zaprosił mnie do środka.
            -Owszem.
            -Przepraszam, że tak nagle wyszedłem, ale musiałem coś załatwić.
            -Rozumiem, nie o tym chcę teraz rozmawiać. Usiądź proszę. – opadłem na krzesło, znajdujące się naprzeciwko biurka Pana Whitman’a i z niecierpliwością czekałem, aż wytłumaczy mi o co chodzi.
            -Tak więc… postanowiłem zabrać James’a na dość nietypową terapię.
            -To znaczy?
            -Nie będzie ona łagodna.
            -Mogę wiedzieć coś więcej?
            -Jeśli będzie się czemuś opierał, dostanie karę. Za każdym razem będzie ona gorsza, aż stanie się posłuszny.
            -Ale to jest człowiek.
            -Nagle go bronisz?
            -Nie, po prostu…
            -Louis, nie myśl, że jestem niemądry. Przecież go nie zabiją i nie będą go torturować. Ludzie, z którymi będzie przebywał będą stanowczy i jeśli nie będzie chciał przyjąć leków bądź zacznie krzyczeć, zostanie wyprowadzony na kilka godzin do oddzielnego pomieszczenia. Będzie tam sam i nie wyjdzie, dopóki nie zadecydują o tym specjaliści.
            -Jakie leki?
            -Głównie uspokajające, ale z testów psychologicznych wywnioskowaliśmy, że rozwija się w nim jakby depresja.
            -Jakby?
            -Jest przygnębiony i nie wie, co ma robić.. Jest bezradny, bo bardzo czegoś chce, ale nie może tego mieć.
            -Oh… - wyrwało mi się.
            -Tak… chyba wiesz o co chodzi.
            -To moja wina.
            -Nie, nie przejmuj się tym, Louisie. On jest chory i tak naprawdę wiele rzeczy nie zależy od niego. Sam może uważać coś innego, ale niektóre bodźce są silniejsze od jego mózgu. Robi czasami coś, czego nie chce. Tak jak na przykład pobicie Ciebie.
            -Albo Harry’ego.
            -W tym problem, że nie. On chciał go pobić.
            -Co?
            -To naprawdę poważna choroba, jednak musisz nam pomóc.
            -Ja?
            -W końcu to od Ciebie w pewnym stopniu się uzależnił.
            -Ale co ja mam robić?
            -James będzie na terapii przez tydzień. Potem wróci do normalnego życia.
            -I znowu będę miał z nim sesje?
            -Louis.
            -Nie, nie zgadzam się na to!
            -Uspokój się. Nie będziesz miał z nim normalnych sesji.
            -To jakie?
            -On będzie cały czas pod moją opieką. Znaczy, będzie przychodził na spotkania do mnie, lecz Ty będziesz mu poświęcał godzinę tygodniowo.
            -Ale…
            -To tak wiele?
            -Nie...
            -No właśnie. To nie będzie trwało wiecznie. Jeśli zacznie traktować Cię jak lekarza, a nie jak wcześniej, będziesz mógł odetchnąć i pożegnać się z nim na zawsze.
            -A jeśli nie zacznie mnie tak traktować?
            -Wtedy zobaczymy, jakie będzie jego zachowanie. Jeśli zacznie być agresywny, wróci na terapie, a jeśli będzie naprawdę źle…
            -To?
            -Wyląduję w Bethlem Royal Hospital.
            -A… aha. – wykrztusiłem, po czym podziękowałem za rozmowę i udałem się szybko do swojego gabinetu.
            Usiadłem przy biurku i spojrzałem na zegarek. Do spotkania miałem jeszcze pół godziny, a mój mózg wykorzystując to zaczął uparcie myśleć o James’ie. Z jednej strony, nigdy w życiu nie spotkałem tak nienormalnej osoby, ale z drugiej przecież był chory. Nie życzyłem mu źle, choć wyrządził mi tyle krzywdy, jak i Hazzie. Jeśli jednak nie było innego rozwiązania musiał tam trafić. Może właśnie tak miało być? Moje przemyślenia przerwał krótki dzwonek, oznajmiający nadejście sms-a. Wyjąłem więc telefon z torby i odczytałem wiadomość.
 Od ‘Zastrzeżony’ „Zabiję Cię. Będziesz wył z bólu. Nie powstrzymasz mnie już.”
Przeczytałem treść chyba pięć razy, a moje serce przyspieszyła tyle samo razy. Co to było?! Kto mógł wysłać tak głupiego sms’a? James? Nie, na pewno nie. Przecież nie jest z nim, aż tak źle. Poza tym, na terapii chyba zabrali mu telefon. Boże… kto chciał mnie zabić? Niby zwykły sms, który mógł być żartem… a jednak. Nie zacznę panikować, nie mogę. Jeśli to się powtórzy będę mógł zainterweniować, a teraz spokojnie. Wdech, wydech…

16:30

            Wyszedłem z gabinetu i pokierowałem się do recepcji. Oddałem klucz Lucy, pożegnałem się z nią i wyszedłem z ośrodka. Koniec spotkań na dziś. Na moje szczęście, żaden sms już nie mącił mi w głowie. Może po prostu ktoś chciał się pobawić telefonem mamy i zrobić głupi żart. Tylko kto mógł być tak nieodpowiedzialny? Mimo tak wielkich chęci, nie umiałem przestać o tym myśleć. Tak bardzo pragnąłem być pewny, że to nie powód do strachu.

***

            Stałem przy kuchni i przygotowywałem moją specjalność, a mianowicie spaghetti bolonese. Louis miał niedługo zjawić się, gdyż umówiliśmy się, że przyjdzie do mnie od razu po pracy. Czasami miałem głupie wrażenie, że zbyt często namawiam go do spędzania ze mną czasu. Sam nie wiem… może go po prostu spytam, żeby mieć pewność.
Odlałem makaron do sitka i schłodziłem go zimną wodą, aby nie był klejący. Następnie przyprawiłem ostatni raz sos i wyłączyłem gaz. Jak na zawołanie, usłyszałem ciche, charakterystyczne pukanie do drzwi. Udałem się więc do przedpokoju i zaprosiłem do środka Louis’a.
            -Jesteś brudny. – zauważył, kiedy zsuwał ze stóp trampki. Spojrzałem na moją koszulkę i faktycznie były na niej czerwone kropki.
            -Nie śmiej się ze mnie! Robiłem obiad.
            -Jak to dojrzale brzmi. – znowu zachichotał, po czym zwinnie do siebie przyciągnął. Wtuliłem się w jego ciepły, umięśniony tors, a po chwili poczułem delikatny pocałunek na czubku mojej głowy.
            -Lou?
            -Hm?
            -Czy ja Cię nie męczę?
            -Słucham? – zapytał zmieszany i odsunął mnie od siebie na kilka centymetrów.
            -No czy nie zmuszam Cię za często, abyś spędzał ze mną czas?
            -Ty idioto. – powiedział, śmiejąc się cicho. Złapał moją twarz w dwie dłonie, po czym złożył na moich ustach soczysty pocałunek.
            -Naprawdę o to pytasz?
            -No tak… - stwierdziłem.
            -Jak możesz tak uważać?
            -No bo ciągle chce, abyś przebywał z moim towarzystwie i…
            -Jesteś słodki. – powiedział, uśmiechając się szeroko, na co moje kąciki ust uniosły się ku górze.
            -To znaczy, że nie masz nic przeciwko?
            -Zdecydowanie nie. – odparł i naparł delikatnie na moje wargi. Od razu odwzajemniłem pocałunek i zarzuciłem ręce na szyje Tomlinsona. Uniósł mnie do góry, więc owinąłem jego talie nogami i po chwili poczułem jak idzie w stronę kuchni, nie odrywając ode mnie ust. Posadził mnie na stole, przyciągając jeszcze bliżej. Poczułem koniuszek jego języka na dolnej wardze, więc rozchyliłem usta, wpuszczając go do środka. Pieścił moje podniebienie, a ja gardłowo jęknąłem, sprawiając, że nas obu przebiegły dreszcze. Nagle, usłyszeliśmy krótki dzwonek telefonu, więc mimowolnie oderwaliśmy się od siebie. Louis wyciągnął komórkę, aby odczytać sms’a i po chwili zrzedła mu mina.
            -Co się dzieje? – zapytałem zaskoczony jego reakcją.
            -Nic.
            -Przecież widzę.
            -Może… może zjedzmy obiad?
            -Louis.
            -Hm?
            -Co to za wiadomość?
            -Haz… dziś rano dostałem dziwnego sms’a, myślałem, że to żart, ale teraz ktoś wysłał mi coś podobnego.
            -Kto?
            -Nie mam pojęcia. Numer zastrzeżony.
            -Sms’y od zastrzeżonego?
            -Też się dziwie, ale myślę,, że gorsza jest treść.
            -Pokaż mi. – poprosiłem, a po chwili odczytałem treść pierwszego sms’a. Moje oczy automatycznie się rozszerzyły i zacząłem panikować.
            -Zabić Cię? Co? Boże! Kto to może być?! Louis!
            -Uspokój się. Przeczytaj drugiego.

Od ‘Zastrzeżony’ „Już sobie wyobrażam, jak krzyczysz. Błagasz o litość. Nie, nie będę taki dobry. W końcu Ty też nie byłeś.”

            -Lou! Co zamierzasz zrobić?
            -Nie wiem.
            -Idź na policję!
            -I co ona zrobi? Nic, bo to numer zastrzeżony i nie da się go namierzyć.
            -On Ci grozi.
            -Widzę.
            -Czy to… czy to James?
            -Nie mam pojęcia, Haz.
            -Boję się o Ciebie.
            -Spokojnie. Przecież nic mi nie zrobi, jest zamknięty.
            -Gdzie?
            -Odbywa jakąś terapię, dość ostrą.
            -Może korzystać z telefonu?
            -Jeśli to on to najwidoczniej może, ale nie mamy pewności.
            -Lou, zostań dziś u mnie.
            -Przecież nic mi się nie stanie.
            -Proszę.
            -Jutro rano wstaje do pracy, obudzę Cię.
            -Nie przeszkadza mi to. Wiesz, że lubię być budzony przez Ciebie.
            -Haz… nic mi nie grozi, naprawdę. – wyszeptał, po czym musnął lekko moje usta.
            -Zostaniesz?
            -Huh, jesteś uparty.
            -To jak?
            -Dobrze, zostanę. – odparł, a ja z uśmiechem mocno go przytuliłem.

***

            Musiałem być przecież spokojny. Nie mogłem panikować z powodu głupich sms’ów. Wystarczy, że Harry był na skraju wytrzymałości. Był przecież bardzo wrażliwy. Oczywiście, że się bał, bo i ja się bałem, ale nie mogłem tego pokazać. Jeśli udawałem mało przejętego, Haz był spokojniejszy.
Kładłem się właśnie do łóżka obok mojego ukochanego, kiedy usłyszałem ciche wibracje. Na moje szczęście, mój przyjaciel tego nie usłyszał, więc sam ukradkiem przeczytałem treść.
Od ‘Zastrzeżony’ „Mam lepszy pomysł. Nic Ci nie zrobię. Zabiję Go, nie Ciebie. Będziesz bardziej cierpiał”
Zasłoniłem dłonią usta, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Moje serce zaczęło galopować, jak chore i nie mogłem nad tym zapanować. To był James. To musiał być On.
Odwróciłem się przodem do Harry’ego, przyciągnąłem go do siebie i mocno przytuliłem. Teraz to ja nie będę spuszczał z niego oczu, a nie on ze mnie.