Tytuł: Sickening
reality
Pairing: Larry
Stylinson
Gatunek: Bromance,
AU – chłopcy nie są sławni, nie istnieje zespół One Direction.
Poznałem
go kiedy byłem jeszcze małym chłopcem. Od początku przykuł moją uwagę, ponieważ
miesiąc przed końcem przedszkola przeprowadził się i dołączył do nas. Jednak,
ten miesiąc wystarczył, abym pokochał go całym sercem i nie chciał znać nikogo
poza nim. Po tygodniu znajomości staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. Razem
bawiliśmy się samochodami, rysowaliśmy, ganialiśmy się i huśtaliśmy. Nie było
dnia, abyśmy nie byli razem. Nawet w weekendy mama zaprowadzała mnie do niego
lub on przychodził do mnie. Tak więc, śmiało mogę stwierdzić, że moje
wspomnienia z dzieciństwa są w większości związane z Louisem.
Potem
poszliśmy do podstawówki, siedzieliśmy razem w ławce, mieliśmy szafki obok
siebie i chodziliśmy razem do i ze szkoły. Często trzymaliśmy się za ręce,
przytulaliśmy się i czasem nawet dawaliśmy sobie buziaki w policzek. We wakacje
ustaliliśmy, że na zawsze będziemy razem i nikt nas nie rozdzieli, jednak nie
trwało to długo… Louis mnie zostawił. Nie to, że odszedł i mnie opuścił…
wyprowadził się. Jego rodzice postanowili zmienić miejsce zamieszkania,
ponieważ pragnęli zdobyć lepszą prace. Zostałem sam jak palec. Poszedłem do
gimnazjum i była ta najgorsza udręka w moim życiu. Nie znałem nikogo, całe
dotychczasowe życie spędziłem z Tomlinsonem, więc nie miałem innych przyjaciół.
Nie chciałem nikogo poznawać i Ci którzy chcieli się do mnie zbliżyć po kilku minutach
tego żałowali. Nie byłem taki celowo, pragnąłem być miły i przyjacielski,
jednak nie potrafiłem. Coś wewnątrz mnie sprawiało, że stawałem się coraz
bardziej przygnębiony i aspołeczny… zamykałem się w sobie. Mimo, że dobrze
zdawałem sobie sprawę z tego, co się ze mną stało, nie robiłem nic, by to
zmienić. Z dnia na dzień było coraz gorzej, ale nie przejmowałem się tym, po
prostu żyłem dalej.
W trzeciej klasie gimnazjum byłem
już zupełnie innym człowiekiem, odsuniętym od społeczeństwa. Moje imię było
nawet znane, ale moja popularność nie było normalna. Ludzie kojarzyli mnie,
ponieważ byłem inny – odstawałem. Nie rozmawiałem z nikim, nie odpowiadałem na
pytania, nawet na te, które zadawali mi nauczyciele. Uczyłem się dość dobrze,
więc nadganiałem jedynki z odpowiedzi ustnej, sprawdzianami. Myślałem, że sobie
radziłem, że jest w porządku.
Kiedy nastały kolejne wakacje bez
niego, poczułem się jeszcze bardziej samotnie, niż kiedykolwiek. Codziennie
wspominałem nasze wspólne zabawy i wygłupy, często przy tym płacząc. Rodzicie pragnęli
mi pomóc, jednak ja ich odpychałem. Mama sprawdzała co u mnie kilka razy
dziennie, lecz ja szybko ją zbywałem. Miałem dość samego siebie. Nie chciałem
taki być.
Kiedyś
potrafiłem uśmiechać się przez kilka godzin, śmiać się nawet z tych słabych żartów
i zarażać innych dobrym humorem.
Teraz
w końcu zrozumiałem… nie potrafiłem być taki, ponieważ to Louis sprawiał, że
byłem szczęśliwy. To on robił wszystko, abym się śmiał, aby było dobrze. Bez
niego nie byłem sobą.
1.09.2009r.
Przyszedł
czas na liceum. Nie chciałem tkwić ciągle w tym samym miejscu i męczyć się w
Holmes Chapel. Nie potrafiłbym znieść kolejnych trzech lat z tymi samymi
ludźmi, więc wyjechałem do Londynu. Tutaj było więcej przestrzeni, zaczynałem
od nowa.
Przed chwilą wróciłem z rozpoczęcia roku szkolnego i
udało mi się poznać kolegę. Miał na imię Liam. Był bardzo sympatyczny i co
najlepsze znał tą szkołę, ponieważ miał starszych znajomych. Oprowadził mnie po
budynku i wszystko wyjaśnił, a ja wreszcie mogłem choć przez chwilę być
szczerze zadowolony i miły. Umówiliśmy się na jutro, że spotkamy się przed
szkołą i razem pójdziemy na lekcje.
Mieszkałem
w Londynie od miesiąca, ale znałem okolice nawet dobrze. Ubrałem więc trampki i
wyszedłem do supermarketu, aby uzupełnić pustki w lodówce. Szedłem przez park,
bo już zdążyłem polubić to miejsce. Wydawało mi się takie tajemnicze, przyjemne
i spokojne. Lubiłem spokój… mogłem pomyśleć… o nim. Zdałem sobie sprawę, że
moje życie tak naprawdę zależało tylko od niego. Każdego ranka, popołudnia i
wieczora on nawiedzał moją głowę. Przez tyle lat w moim sercu siedziała tylko
ta jedna osoba i nie potrafiła stamtąd wyjść. Kochałem go, najbardziej na
świecie.
Nagle,
usłyszałem za sobą szybkie i głośne kroki. Odwróciłem natychmiast głowę, ale gdzieś
w oddali mignęła mi tylko szczupła sylwetka chłopaka. Najwidoczniej postanowił
sobie pobiegać. W sumie też powinienem coś ze sobą zrobić. Po rodzicach byłem
dość szczupły, ale ruchu nigdy za wiele.
24h
później
Postanowiłem
wziąć przykład z chłopaka i ubrałem sportowe ubrania i buty, po czym wyszedłem
pobiegać. Kierowałem się uliczkami parku, a w mojej głowie znowu był On. To
wszystko znowu zaczynało mnie cholernie męczyć. Tak bardzo chciałem wyrzucić go
jak najdalej, uciec od niego, zapomnieć. Głupie zabawy z dzieciństwa… jego
śmiech, uspokajający ton głosu, kiedy płakałem, ramiona owijające moje drobne
ciało, malinowe usta przy policzku.
Do moich oczu nalały się łzy, a ja zaskoczony musiałem
się zatrzymać. Tak dawno nie płakałem… dusiłem wszystko w sobie, zamykałem w
szufladach, mając nadzieję, że nigdy się nie otworzą. Jednak zawsze wszystko
wracało, a ja dalej się łudziłem.
Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, a ja szybko
starłem ją chłodną dłonią. Pochyliłem się do przodu, opierając dłonie o kolana.
Wziąłem głęboki wdech, po czym powoli wypuściłem powietrze z płuc.
Nagle, poczułem na swoich plecach czyjąś dłoń.
Wyprostowałem się automatycznie, przez co zakręciło mi się w głowie, a przed
oczami zrobiło się czarno. Zatoczyłem się do tyłu, a osoba szybko mnie złapała.
-Wszystko
w porządku? – zapytał chłopak, a moje oczy otworzyły się szeroko. Skąd ja
znałem ten głos?
-Tak… ja
tylko… - odwróciłem się przodem do niego, a w mojej głowie ponownie zawirowało.
-Louis?
-Harry? –
po jego głosie wywnioskowałem, że był tak samo zdziwiony jak ja. Patrzył na
mnie z lekko otwartą buzią, a po chwili zbliżył się do mnie, nie spuszczając
spojrzenia z moich oczu. Jego dłoń znalazła się przy moim policzku, gładząc
delikatnie rozgrzaną skórę.
-Tyle
lat… - wyszeptał, a ja poczułem jego oddech na mojej twarzy. Poczułem silny
ucisk w podbrzuszu, a moje oczy badały każdy zakamarek jego buzi. Zbliżył się
do mnie jeszcze bardziej, a moja ręka mimowolnie owinęła jego talię. Jego wolna
dłoń znalazła się z tyłu mojej szyi, a wargi tuż przy moich. Moje powieki, jak
i jego opadły, a nasze usta wtuliły się w siebie.
W jednej chwili poczułem rozsadzające uczucie szczęścia i
euforii. Jego język, sunący po moich, wargi ocierające się o moje własne.
Uczucie, które zapewne nigdy w życiu nie zapomnę.
Tydzień
później
Spotykaliśmy
się z Louisem codziennie. Zacząłem się uśmiechać, a jego żarty bawiły mnie
bardziej, niż kiedykolwiek. Często się przytulaliśmy, a nasze palce zawsze były
ze sobą splątane. Uczęszczaliśmy do innych szkół, ale Lou zawsze miał na
późniejszą godzinę, więc odprowadzał mnie pod same drzwi liceum, gdzie żegnał
mnie soczystym buziakiem. Byłem wreszcie szczęśliwy.
Miesiąc
później
Szczęście
trwa krótko. Za krótko. Louis był wspaniały, pełen życia i niezwykle
błyskotliwy. Nie potrafiłem się przy nim nudzić, jednak… coś było nie tak. Tak
jakbym trafił do złej bajki, wstąpił nie na tą drogę. Czułem się zagubiony.
Opowiedziałem
Louisowi wszystko to co przeżyłem przez czas, kiedy go nie było. Zrozumiał,
pocieszył i przytulił mnie. Przepraszał chyba tysiąc razy i obiecał, że już
nigdy mnie nie zostawi. Jednak, było boś, co zabolało. Tommo żył zupełnie
inaczej. Zyskał wielu przyjaciół, dobrą szkołę, chodził na imprezy, korzystał z
życia. On… zapomniał o mnie. Nie obchodził go fakt, że zostaliśmy rozdzieleni.
Potrafił być szczęśliwy beze mnie… a to oznacza… że nie kocha mnie tak, jak go.
Pomyślicie, że jestem w tym momencie bardzo samolubny i egoistyczny, jednak
postawcie się w mojej sytuacji. Kochałem i kocham go, myślałem o nim przez cały
czas, zyskałem tylko jednego przyjaciela. On zyskał kilkudziesięciu, nie myślał
o mnie tak często, jak ja, radził sobie.
Po
długich przemyśleniach, postanowiłem nie myśleć o tym w ten sposób. Louis był
po prostu silniejszy i dlatego tak to się wszystko potoczyło. Teraz działo się
coś innego, byliśmy razem, więc nie było potrzeby, abym rozmyślał o
przeszłości. Liczyło się tylko tu i teraz.
Tylko, co jeśli tu i teraz
też było źle?
Był
cudowny jesienny wieczór. Louis zaprosił mnie na spacer, więc poszliśmy razem
do parku. Otaczały nas czerwone, żółte i pomarańczowe drzewa, co wyglądało
naprawdę wspaniale. Dłoń chłopaka cały czas silnie trzymała moją, jednak ja nie
potrafiłem się uśmiechać. Czułem się obco.
Przystanęliśmy
na chwilę, a ja zwróciłem się przodem do chłopaka. On uśmiechnął się do mnie
uroczo, a ja zdałem sobie sprawę, że zakochałem się w nim jeszcze bardziej.
Pochylił się nade mną i podarował czuły i jakże słodki pocałunek. Nasze czoła
oparły się o siebie, a dłonie splotły przy naszych piersiach. Westchnąłem
cicho, przymykając oczy.
-Lou…
-Tak,
Haz?
-Jesteś
niesamowity, Boo. Uwielbiam patrzeć, jak się śmiejesz, jak opowiadasz mi o
szkole, przyjaciołach i wszystkim innym. Zawsze masz wspaniałe pomysły i jesteś
zaradny… ale…
-Ale co?
-Bardzo
Cię kocham, wiesz?
-Ja
Ciebie też kocham, Skarbie.
-Lou…
kocham Cię zbyt mocno.
-To
znaczy?
-Ta
miłość mnie niszczy. Każdego dnia o Tobie myślę i boję się, że znowu
odejdziesz. Nie potrafię przestać się bać. Jestem zmęczony.
-Haz…
Harry… Ja… Pomogę Ci, damy sobie radę.
-Nie.
Nie mogę.
-Ale
Curly… Jesteśmy razem, kocham Cię, tak bardzo! Możesz się do mnie
przeprowadzić, będzie razem zawsze. – patrzyłem na niego, a jego oczy były
szeroko otwarte. Wyprostowaliśmy się, lecz nie puściliśmy swoich rąk.
-Byliśmy
wspaniałymi przyjaciółmi. Nigdy tego nie zapomnę… nigdy nie zapomnę o Tobie. –
powiedziałem cicho, pozwalając spłynąć łzom po moich policzkach.
-Nie
musisz, przecież będziemy razem.
-Nie,
Lou. Ja… przepraszam, ale nie potrafię. Muszę zrobić to sam, muszę to
zakończyć.
-Zakończyć
co?
-Ten
rozdział w moim życiu. Jest stanowczo za długi. Muszę ruszyć dalej, dać upust
moich uczuciom i emocjom. – szeptałem, a dłoń Louisa delikatnie starła moje
łzy. Złapałem ją moją i splotłem silnie ze sobą nasze palce. Zamknąłem oczy i
zbliżyłem się do niego. Ostatni raz wtuliłem się w jego ciepły tors, czując na
swoim policzku jego łzy.
-Nie
odchodź, Harry. Błagam, nie rób tego.
-Przepraszam,
Skarbie. – wychrypiałem, odrywając się od niego. Pokręciłem przecząco głową i
odsunąłem się na kilka kroków.
-Jeśli
tylko będziesz gotowy… będziesz mógł, zadzwoń, przyjedź, daj znać, cokolwiek.
-Nie
sądze, Lou.
-Będę na
Ciebie czekał. Do końca. – powiedział cicho, a z moich oczu wypłynęło znowu
mnóstwo łez. Odwróciłem się i szybkim krokiem ruszyłem w stronę domu. Moje
serce biło o pięć razy szybciej, niż powinno. W klatce piersiowej czułem
duszący ucisk i nie potrafiłem zahamować płaczu. To był koniec. Koniec naszej
historii, a początek nowej… niekoniecznie lepszej.
***Koniec***