Tytuł: Marry Christmas
Paring: Larry Stylinson
Wyrazy: 2682
Strony: 8
Części: 1
Gatunek: Bromance, AU – nie istnieje zespół One Direction.
3 tygodnie
do Świąt
Zamrugałem powiekami, wiercąc się
pod ciepłym kocem i naciągając go na siebie wyżej. Musiałem zasnąć na dłużej,
ponieważ za oknem było już ciemno. Ziewnąłem przeciągle i powoli podniosłem się
z kanapy. Poszedłem do kuchni i usiadłem przy stole, cicho wzdychając. Mimo
mojej ulubionej pory roku, czułem się źle. Jeszcze nigdy nie byłem tak samotny,
jak teraz. W szkole jeszcze dawałem radę, na co dzień widywałem się ze
znajomymi i nie odczuwałem braku rodziny, aż tak mocno. Jednak teraz, podczas
przerwy świątecznej, uzmysłowiłem sobie, że nie miałem nikogo blisko siebie.
Moje plany o spędzeniu wspólnej wigilii wśród krewnych legły w gruzach, gdy dowiedziałem się o
zamieciach, panujących niemal w całej Anglii. Wszystkie loty i pociągi zostały
więc odwołane na czas świąt. Jasne, miałem przyjaciół – Liam i Eleanor byli
wspaniałymi towarzyszami, jednak im udało się wyjechać wcześniej, skazując mnie
na taką udrękę.
Posiedziałem
jeszcze chwilę, po czym postanowiłem wybrać się na spacer do mojego ulubionego
miejsca. Miałem nadzieje, że poprawi mi to jakoś ten okropny humor.
Powędrowałem do przedpokoju, ubrałem zimowe buty, ciepły płaszcz, owinąłem się
szalikiem i naciągnąłem na uszy wełnianą czapkę do kompletu. Na dworze było
mroźno, ale znośnie. Spora warstwa śniegu skrzypiała charakterystycznie pod
moimi nogami. Bardzo lubiłem ten dźwięk, tak samo jak kolorowe lampki, choinki
i bombki. Święta były dla mnie czymś naprawdę cudownym. W tym czasie ludzie
zapominali o kłótniach i problemach, cieszyli się sobą nawzajem i nie
przejmowali tym, co będzie jutro. Żyli chwilą, czyli tak jak powinni żyć cały
czas.
Wszedłem
do Central Parku, a moje oczy od razu rozwarły się szerzej. Na każdym drzewie
wisiały lampki, uliczne lampy były ładnie przyozdobione, a na końcu uliczki
stała duża, piękna choinka. Na moją twarz wpełznął szeroki uśmiech. Uwielbiałem
choinki najbardziej, mógłbym patrzeć na nie każdego dnia i nadal by mi się nie
znudziły.
Podszedłem bliżej i usiadłem na jednej z licznych ławek,
stojących dookoła drzewa. Domyślam się, że wyglądałem jak małe dziecko, które
pierwszy raz widziało coś takiego z bliska. Byłem naprawdę podekscytowany, ale
chwilowa euforia szybko minęła, kiedy przypomniałem sobie o spędzeniu samotnie
świąt. Nie mogłem sobie tego wyobrazić. Przy stole zabraknie tak wielu osób, na
których mi zależało i nie potrafiłem nic z tym zrobić.
Nagle, moje przemyślenia przerwało ciche chrząknięcie, więc
moje oczy szybko powędrowały do osoby, która wydała z siebie charakterystyczny
dźwięk. Przede mną stał dość wysoki chłopak, spod jego czapki wystawały loczki,
policzki miał lekko zaczerwienione od
zimna, a oczy niesamowicie zielone. Spojrzałem na niego pytająco, nie mogąc
zahamować delikatnego uśmiechu. Wyglądał tak niemożliwie słodko.
-Przepraszam,
ale usiadłeś chyba nie w tym miejscu, co trzeba.
-Słucham?
– zapytałem, nie rozumiejąc przekazu jego słów.
-To
moja ławka. – powiedział bez skrupułów, wpatrując się we mnie wyczekująco. Był
bezczelny, ale jego ton głosu był tak miły, że nie potrafiłem się denerwować.
-Umm…
wydaje mi się, że nie jest podpisana.
-Owszem,
nie jest, ale to ja zawsze na niej przesiaduje.
-Obok
jest jeszcze dużo miejsca. – odparłem swobodnie, chcąc trochę załagodzić
sytuację.
-Zawsze
przesiaduję tu sam. – powiedział, a ja mogłem wyczuć w jego głosie smutek.
-Mam
sobie pójść?
-Nie! To
nie miało tak zabrzmieć… znaczy, nie wyganiam Cię. Chodzi o to, że nie wiem,
czy chciałbyś, abym się przysiadł. – powiedział nieco zakłopotany, a kąciki
moich ust uniosły się wyżej.
-Nie
mam nic przeciwko, abyś tu usiadł. – odparłem, a chłopak delikatnie się
uśmiechnął. Niepewnie postawił kilka kroków i usiadł obok, zostawiając między
nami kilka centymetrów przerwy.
-Przepraszam,
jeśli zabrzmiałem jak chytre pięcioletnie dziecko.
-Uh,
nie szkodzi.
-Naprawdę,
moje zachowanie było nie na miejscu. Powinienem po prostu usiąść na inne ławce.
-Jest w
porządku. Nie przejmuj się. – powiedziałem spokojnie, spoglądając na niego.
Jego policzki były lekko zaróżowiałe od panującego mrozu.
-Nawet
się nie przedstawiłem… jestem Harry, Harry Styles. – wyciągnął ku mnie dłoń,
odzianą w czarną rękawiczkę.
-Louis
Tomlinson, miło mi poznać. – odparłem, uścisnąwszy delikatnie rękę chłopaka.
-Mieszkasz
tu? W Londynie?
-Tak,
ale pochodzę z Doncaster, a Ty?
-Urodziłem
się w Holmes Chapel.
-Dlaczego
akurat Londyn? – zapytał, po chwili ciszy.
-Umm…
razem z moim przyjacielem Johnem szukaliśmy miejsca, gdzie będziemy mogli
rozwijać nasze pasje i nie wydać kupe forsy na mieszkanie. Londyn był dość
blisko, więc jakoś tak samo wyszło.
-Rozumiem,
że z nim mieszkasz?
-Nie.
Nie przyjaźnię się już z Johnem.
-Ou…
okej.
-A Ty
dlaczego wybrałeś Londyn?
-Chciałem
uciec od miejsca, gdzie wszyscy wszystkich znają. Miałem dość plotek… i w sumie
od zawsze pragnąłem zamieszkać w Londynie.
-Wspaniałe
miejsce, prawda? Choćby to. – wskazałem brodą na dużą, świecącą choinkę.
-Zdecydowanie.
Na dodatek uwielbiam Święta, więc ten park podbił moje serce.
-Też je
lubię, ale niestety w tym roku spędzę je sam.
-Och,
dlaczego?
-Odwołano
wszystkie samoloty z powodu zamieci, a mój ledwo żyjący samochód nie dałby
rady.
-Rozumiem,
przykro mi.
-A Ty
nie wyjeżdżasz do rodziny?
-Nie.
-Z
jakiego powodu?
-Moi
rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a moja siostra spędza Święta z rodziną
swojego chłopaka.
-Przepraszam.
– powiedziałem wstrząśnięty.
-Dlaczego?
Zwykłe pytanie, jak każde inne.
-Om…
tak. W każdym razie bardzo mi przykro z powodu Twoich rodziców. – skinął głową,
dając mi znak, że zrozumiał, a ja zmieniłem minimalnie pozycję, ponieważ mój
tyłek zaczynał cierpnąć.
Siedzieliśmy
kilkanaście minut w ciszy, napawając się świąteczną atmosferą. Ludzie
przechodzili przez park z torbami pełnych zakupów, aby szybciej dostać się na
daną ulicę. Dzieci biegały dookoła choinki, podśpiewując piosenki, opowiadające
o Świętach, śmiejąc się i dobrze bawiąc. Wszystko wyglądało tak normalnie, a
zarazem pięknie… jak z bajki.
-Ugh…
co się stało z Johnem, jeśli mogę wiedzieć? – zapytał nagle Harry, cichym i
lekko zachrypniętym głosem.
-On… on
po prostu wyjechał.
-Dokąd?
-Uznał,
że mieszkanie ze mną wcale nie jest takie fajne, więc spakował swoje rzeczy i
wyjechał do Nowego Jorku.
-Pokłóciliście
się?
-Nie.
John poznał pewną dziewczynę. Ona… była troszkę dziwna.
-To
znaczy?
-Do tej
pory uważam, że nie była w jego typie. Była wulgarna i niegrzeczna, lecz on w
niej widział anioła. Często śmiała się ze mnie w jego towarzystwie oraz
wytykała moje wady. On po jakimś czasie zaczął robić to samo, aż pewnego dnia
miałem tego dość i powiedziałem mu, co o niej myślę.
-To
jednak się pokłóciliście…
-Nie.
On tylko skinął głową. Był smutny. Tak jakby czuł to samo, co ja.
-Nic z
tym nie zrobił?
-Nie
jestem pewien. Przez kilka dni nie wychodził z domu, ale słyszałem raz, jak
rozmawiał z nią przez telefon. Krzyczał, a po kilku godzinach ona przyszła. Miała
do mnie pretensje, że John przeze mnie świruje i gada głupoty. Prawdopodobnie
on wtedy chciał z nią zerwać.
-Ale?
-Ale po
tygodniu pożegnali się ze mną, trzymając za ręce i jadąc razem na lotnisko.
-Mhm…
dziwne.
-Tak.
Trudno… jego życie, jego problem. To było już dwa lata temu.
-Odzywał
się do Ciebie?
-Wysyła
mi zawsze kartki na urodziny i Wielkanoc.
-A na
Boże Narodzenie?
-Wtedy
mam urodziny.
-W
Święta? Ale fajnie. – powiedział, uśmiechając się.
-Dwa
święta w jeden dzień, dwa razy więcej prezentów. – zaśmiałem się cicho, a Harry
po chwili mi zawtórował.
-Tak w
ogóle, ile masz lat?
-21, a
Ty?
-19.
-Od
kiedy mieszkasz w Londynie?
-Od
roku. Wcześniej Gemma nie pozwoliła mi wyjechać. Gemma to właśnie moja siostra.
-A,
okej. – odparłem. –Wiesz, ja będę się już zbierał. Zimno się robi.
-Mogę Cię
odprowadzić… jeśli chcesz? – zapytał, a moje serce z niewiadomego powodu
zaczęło bić trochę szybciej.
-Pewnie,
będzie mi miło. – powiedziałem, a uśmiech nie chciał opuścić mojej twarzy.
Wstaliśmy i ruszyliśmy spacerkiem w stronę mojego osiedla.
Długo rozmawialiśmy o naszych zainteresowaniach, dzieciństwie i szkole.
Dowiedziałem się, że Harry chodzi do szkoły muzycznej, zawsze o tym marzył. W
podstawówce jednak miał problemy, bo nie chciał uczęszczać na lekcje. Uważał,
że to strata czasu i uciekał do lasu, gdzie śpiewał lub po prostu leżał na
trawie. W gimnazjum w końcu zrozumiał idee chodzenia do szkoły i pilnie się
uczył. Zapewniał, że miał same piątki, ale kto to wie. Opowiedział mi również o
swojej siostrze, która zawsze o niego dbała, a po stracie rodziców opiekowała
się z nim jak matka. Był jej bardzo wdzięczny, mówił o niej z taką miłością i
uwielbieniem, że uśmiech sam wkradał mi się na usta.
Po
piętnastu minutach spaceru doszliśmy do mojego małego domu. Wczoraj zawiesiłam
lampki dookoła okien i teraz prezentował się bardzo przytulnie i świątecznie.
-Może
wjedziesz? – zaproponowałem, zatrzymując się przed drzwiami.
-Nie
chcę robić kłopotu.
-Jakiego
kłopotu? – zapytałem z uśmiechem. –Zapraszam.
-Dobrze,
z chęcią. – odparł, wchodząc za mną do ciepłego pomieszczenia.
Pozbyliśmy się zimowych ubrań, po czym oprowadziłem kolegę
po niewielkim mieszkaniu.
-Napijesz
się czegoś? – zapytałem, kiedy weszliśmy do kuchni połączonej z salonem.
-Mhm,
poproszę herbaty.
-Jakiej?
Mam zieloną, zwykłą, cytrynową i malinowo-żurawinową.
-Poproszę
cytrynową. – skinąłem głową, po czym zrobiłem dwie herbaty – cytrynową i
malinowo-żurawinową. Usiedliśmy wygodnie w salonie, popijając powoli ciepłe
napoje. Rozmawialiśmy jeszcze trochę, po czym postanowiliśmy włączyć jakiś
film. Akurat na ITV1 leciał film pt. „Love actually”, więc zostawiliśmy i
pogrążyliśmy się w historii bohaterów.
Wieczór
minął mi bardzo miło w towarzystwie Harry’ego. Po obejrzeniu filmu znowu długo
rozmawialiśmy, trochę żartowaliśmy i dużo się śmialiśmy. Chłopak zostawił mi
swój numer telefonu i powiedział, że jeśli tylko będzie mi się nudzić, mam mu
dać znać. Bardzo się ucieszyłem na ten gest, bo w ciągu, zaledwie, kilku godzin
zdążyłem obdarzyć go wielką sympatią.
Styles był naprawdę pozytywną osobą. Mimo przykrości, jakie
go spotkały, promieniował radością i miał niesamowite poczucie humoru. Na
dodatek, wydawał się być dość błyskotliwym człowiekiem, co dodawało mu
uroku. Jego loczki i słodkie dołeczki w
policzkach, kiedy się uśmiechał, sprawiały, że wyglądał oszałamiająco, a duże,
zielone oczy czyniły go jeszcze bardziej przystojnym.
2 tygodnie
do Świąt
Tydzień
minął niespodziewanie szybko, ale jakże przyjemnie. Słuchałem w kółko
świątecznych piosenek, upiekłem pierniczki i udało mi się spotkać dwa razy z
Harrym. Najpierw zaprosił mnie do siebie, gdzie oglądaliśmy filmy,
rozmawialiśmy i jedliśmy popcorn. Następnym razem, poszliśmy na długi spacer,
który podsumowaliśmy czekoladowym cappuccino w przytulnej kawiarni. Harry na
pożegnanie obdarował mnie czułym pocałunkiem w policzek, który wywołał w mojej
głowie totalny chaos. Czas przy nim płynął tak szybko i przyjemnie, że mógłbym
to robić całe życie. Każda chwila spędzona z nim była wartościowa i naprawdę byłem
wdzięczny losu, że pozwolił mi spotkać kogoś takiego.
Tydzień do Świąt
Dni
mijały coraz szybciej, a Wigilia zbliżała się niemiłosiernie. Sam nie
wiedziałem, co ze sobą zrobić. Czy było warto robić dwanaście potraw dla jednej
osoby? Czy w ogóle warto było obchodzić Święta samotnie?
Zamiast
myśleć o niezbyt przyjemnych rzeczach, wziąłem się za sprzątanie domu. Wyprałem
wszystkie brudne ubrania, zrobiłem porządku w szafie oraz zmieniłem pościel.
Odkurzyłem całe mieszkanie, po czym umyłem podłogi na mokro. Po tym wszystkim
zdecydowanie musiałem odpocząć, więc położyłem się na kanapie w salonie, a moje
powieki same się zamknęły.
Obudziły
mnie ciche wibracje, dochodzące od mojego telefonu. Otworzyłem leniwie oczy i
zorientowałem się, że na dworze było już ciemno. Po chwili, moje oczy
zatrzymały się na telefonie, który nadal bzyczał, więc szybko wziąłem go do
ręki i odebrałem.
-Halo?
-Cześć,
tu Harry.
-O,
hej. Co u Ciebie?
-W
porządku… chyba.
-To
znaczy?
-Moglibyśmy
się spotkać?
-Jasne,
kiedy?
-Wpadniesz
do mnie?
-Teraz?
-Jeśli
to żaden kłopot.
-Nie,
oczywiście, zaraz u Ciebie będę.
-Świetnie,
do zobaczenia.
-Pa,
Haz. – pożegnałem się, po czym wstałem i porządnie się rozciągnąłem.
Poczochrałem trochę moje włosy, aby nie było widać, że spałem, po czym udałem
się do przedpokoju. Ubrałem się ciepło i wyszedłem z domu, kierując się prosto
w stronę mieszkania Harry’ego.
Zapukałem
kilka razy, a po dosłownie trzech sekundach zostałem wpuszczony do środka.
Zdjąłem płaszcz i buty i poszedłem za przyjacielem do kuchni, gdzie zastałem
przygotowany dla mnie kubek gorącej herbaty. Usiedliśmy przy stole, a ja
patrzyłem na chłopaka i mógłbym przysiąc, że był czymś zdenerwowany.
-Coś
się stało? – zapytałem w końcu.
-Nie.
To znaczy… ugh…
-Tak?
-Chodzi
mi o to, że niedługo są Święta… oraz Twoje urodziny.
-Owszem.
-Oboje
spędzamy je samotnie.
-Tak.
-Nie
chciałbyś… nie, to głupie.
-No
powiedz, Haz.
-Nie
chciałbyś spędzić ich ze mną? – zapytał niepewnie, ściszając głos z każdym
słowem. Odłożyłem ciepły kubek na stół lekko zaskoczony, ale jakże ucieszony.
Kąciki moich ust powędrowały wysoko i zrobiło mi się przyjemnie ciepło.
-Chciałbym.
Chciałbym spędzić z Tobą Święta.
-Wiem,
że znamy się zaledwie kilkanaście dni, ale pomyślałem, że mogłoby być miło.
-Dobrz,
Haz. Spokojnie. – zaśmiałem się cicho.
-Po
prostu czuję się dziwnie. – jęknął.
-Dlaczego?
-Znamy
się dwa tygodnie, a czuję jakbym spędził z Tobą dwa lata. Czuję się przy Tobie
swobodnie i jest naprawdę bardzo miło, kiedy jesteś blisko. – moje serce
pędziło, jak chiński pociąg, a w brzuchu rozszalało się stado motylków. Nie
rozumiałem dokładnie, dlaczego tak się działo, ale moje policzki płonęły i nie
umiałem tego zatrzymać. Wstałem powoli i podszedł do Harry’ego, chwyciłem jego
dłoń i dałem mu do zrozumienia, aby wstał, po czym mocno go przytuliłem.
-Bardzo
się cieszę, że Cię poznałem, Curly. – powiedziałem w jego ramię, a po chwili
poczułem, jak jego ramiona mocniej mnie objęły. Poczułem się tak niesamowicie
dobrze i bezpiecznie, że mógłbym zostać w tej pozycji zdecydowanie o wiele
dłużej.
-Ja
też. –odparł cicho. Po około minucie odsunąłem się od chłopaka, lecz nie
przestaliśmy się przytulać. Patrzyliśmy na siebie z delikatnymi uśmiechami na
twarzy, a moje serce biło coraz szybciej.
-Jesteś
taki piękny. – usłyszałem nagle i zdałem sobie sprawę, że ten głos dochodził z
mojego gardła. Moje policzki stały się pewnie bordowe, a ja miałem ochotę
zapaść się pod ziemię.
Harry spojrzał na mnie lekko zaskoczony, lecz po chwili
zachichotał. Jego dłoń spoczęła na moim policzki, delikatnie gładząc moją
skórę. Chłopak zaczął się powoli nachylać w moją stronę, a ja poczułem ucisk w
podbrzuszu. Kiedy dzieliły nas już tylko centymetry, przymknąłem powieki, a po
chwili poczułem na sobie miękkie wargi Hazzy.
24. grudnia,
0 dni do Świąt
Razem z
Harrym ustaliliśmy, że Wigilia odbędzie się u mnie w domu. Moje mieszkanie było
trochę większe, a poza tym odbyłem już porządki. Wczoraj zrobiłem ostatnie
zakupy, więc moja lodówka ledwo się domykała.
Przed chwilą, przynieśliśmy z chłopakiem żywą choinkę z
targu, niedaleko mojego osiedla. Ustawiliśmy ją w stojaku i ustroiliśmy w
lampki, łańcuchy i bombki. Była idealna. Nie obyło się oczywiście bez żartów,
wygłupiania i kilku słodkich pocałunków, które powoli stawały się miłą
codziennością. Czułem, że moje życie nabierało smaku i kolorów.
Umówiliśmy
się z Harrym na godzinę czwartą, żeby wszystko uszykować i zacząć o
siedemnastej. Wziąłem prysznic, ubrałem czarne jeansy, jasno-szarą koszulę i
krótki czarny krawat. Użyłem moich ulubionych perfum i uznałem, że wyglądałem
całkiem przyzwoicie.
Uszykowany, nakryłem do stołu i trochę go udekorowałem. Podłączyłem
lampki w choince i puściłem cicho kolędy. Po kilku minutach usłyszałem dzwonek
do drzwi, więc poszedłem jak najszybciej je otworzyć. Przywitałem się z Harrym
szybkim pocałunkiem w policzek i poczekałem chwilę, aż się rozbierze. Wyglądał
oszałamiająco. Miał czarne rurki, białą koszulę, muszkę i marynarkę.
-Ładnie
wyglądasz. – skomentował, a ja się uśmiechnąłem.
-Ty
ładniej. – podsumowałem, obdarowując go czułym pocałunkiem, tym razem w usta.
Poszliśmy
do kuchni i zaczęliśmy stawiać na stół wszystkie potrawy. Kiedy wszystko było
już gotowe, przyciemniłem trochę regulatorem światła, aby była milsza
atmosfera. Poczęstowaliśmy się opłatkiem, po czym stanęliśmy naprzeciwko siebie,
a ja nagle stałem się niezwykle uczuciowy.
-Haz… -chrząknąłem
cicho. -Życzę Ci dużo zdrowia, szczęścia i miłości. Chciałbym, aby wszystkie
Twoje marzenia się spełniły i żebyś nigdy się nie poddawał. Jesteś cudowny.
Uwielbiam spędzać z Tobą każdą chwilę i cieszę się, kiedy Cię widzę… i wesołych
Świąt. – powiedziałem, a na końcu nerwowo się zaśmiałem.
-Och…
Louis, również życzę Ci dużo zdrowia, szczęścia i miłości. Jesteś niesamowicie
zdolny i wierzę, że Twoje marzenia spełnią się, a Ty zawsze dojdziesz do celu i
dasz sobie radę. To Ty jesteś cudowny… uwielbiam na Ciebie patrzeć, jak się
śmiejesz. Jestem niesamowicie szczęśliwy, kiedy zdaje sobie sprawę, że
uśmiechasz się dzięki mnie. To dla mnie wiele znaczy. Wesołych Świąt, Boo. –
powiedział, a ja poczułem w gardle dużą gulę.
-Kocham
Cię. – powiedziałem cicho, a po chwili poczułem, jak Harry mnie przytula.
-Ja
Ciebie też kocham, Lou. – odparł, a ja szeroko się uśmiechnąłem. Odsunęliśmy
się od siebie, a po chwili wtopiliśmy w siebie nasze usta. Muskały się czule o
siebie, lecz tym razem zapragnęliśmy czegoś więcej. Język Hazzy przejechał
delikatnie po mojej wardze, a ja uchyliłem je, wpuszczając go do środka. Nasze
języki ocierały i wiły się wokół siebie, a w mojej głowie wirowało, jakbym był
na karuzeli. Po plecach przeszły mnie przyjemne dreszcze, kiedy Styles zahaczył
o moje podniebienie. Czułem się szczęśliwy. To będą najlepsze Święta w moim
życiu, byłem tego pewny.