środa, 29 maja 2013

Rozdział 4 'Śladami Larry'ego'





19.07.1996r.
Drogi pamiętniku!

            Minęło już trochę czasu od mojego ostatniego wpisu, ale uznałem, że pisanie codziennie tego samego nie miałoby sensu. No może nie identycznego, ale bardzo podobnego. Jednak, zdecydowanie nie narzekam. Wręcz przeciwnie, czuję się wspaniale. Louis i ja jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, a przecież niedawno uważałem, że powinienem wyrzucić go ze swojej głowy. Spędzam z nim każdą wolną chwilę. Zazwyczaj, kiedy kończę pracę, chłopak czeka na mnie pod supermarketem i razem udajemy się do mojego mieszkania. Uwielbiam z nim rozmawiać dosłownie o wszystkim. Możemy paplać na najbardziej głupie tematy, ale i tak czujemy się świetnie. Oczywiście, czasem potrzebujemy też chwili spokoju, więc wtedy decydujemy się na jakiś film. Jednak, nie wszystko jest tak różowe, jak się wydaje. Już od kilku dni przyglądam się baczniej Tomlinsonowi i śmiało mogę stwierdzić, że coś nie gra. Tylko co? Nie mam zielonego pojęcia.
            Pięć dni temu, kiedy myślałem, że wszystko jest w porządku, zauważyłem pierwsze oznaki jego… zmiany? Tak sądzę. Chłopak uśmiechał się, lecz widziałem w tym sztuczność i wysiłek.
            Cztery dni temu, zauważyłem, że jego oczy były podkrążone, ale nadal udawał. Nie chciałem pytać, wolałem poczekać, aż sam powie, lecz nic takiego nie nastąpiło.
            Trzy dni temu, nawet nie próbował udawać. Był widocznie smutny, więc kiedy tylko go takiego dostrzegłem, mocno go przytuliłem. Louis trochę zdziwił się moją reakcją, ale po chwili wtulił w moje ciało. Zostaliśmy w tej pozycji ponad godzinę, nic nie mówiąc.
            Dwa dni temu… nie czekał na mnie pod supermarketem. Nie czekał również pod blokiem. Nie napisał, nie zadzwonił. Nic.
            Wczoraj… cóż. Wczoraj była sobota, więc postanowiłem do niego zadzwonić i zaproponować mu wspólne wyjście, jednak nie miał okazji nawet odmówić. Nie odebrał.
            A teraz? Jest dwudziesta pierwsza, jutro znowu muszę iść do pracy i jak przypuszczam, nie zastanę po niej Louis’a. Jednak, nie chciałem się poddawać. Nie w takim momencie, kiedy tyle udało mi się zdobyć. Mówiąc zdobyć, mam na myśli szacunek, zaufanie… i przyjaciela.
Wyciągnąłem z kieszeni spodni telefon i chodząc w kółko po salonie wybrałem numer chłopaka.
            -Halo? – usłyszałem szept, a ja zamarłem.
            -Louis? – zapytałem, nie do końca pewny, czy tak piskliwy i słaby głos należał do niego.
            -Tak, Haz. To ja.
            -Co u Ciebie?
            -Dobrze, w porządku.
            -Jesteś pewny?
            -Tak… po prostu, jestem zmęczony.
            -Przez tydzień?
            -Harry.
            -Przyjdziesz jutro?
            -Nie. – krótkie słowo, a potrafiło zadać tyle bólu.
            -Dlaczego?
            -Nie mogę. Przepraszam, muszę kończyć.
            -Lou, poczekaj! – wykrzyknąłem, ale odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Odłożyłem komórkę na stolik i usiadłem na kanapę. Przetarłem twarz dłońmi i starałem się choć trochę zrozumieć chłopaka.

20. 07. 1996r.

Drogi pamiętniku!

            Dziś, kiedy skończyłem już pracę, postanowiłem bez zapowiedzi, odwiedzić Louis’a. Nie wiedziałem, czy był to dobry pomysł, ale musiałem dowiedzieć się, co się stało. Z dnia na dzień, chłopak przestał ze mną rozmawiać, a co gorsza był smutny. Przeraźliwie smutny.
            Odnalazłem jego niewielki dom, po czym stanąłem na werandzie i zapukałem do drzwi. Po chwili usłyszałem ciche kroki i zgrzyt, przekręcanego klucza.
            -Harry? Co Ty tu robisz?
            -Miłe powitanie, Lou. Chciałem sprawdzić, co się dzieje.
            -Nic się nie dzieje.
            -Przecież widzę.
            -Wszystko jest w porządku, naprawdę.
            -Przestań do jasnej cholery! – wykrzyknąłem, nie mogąc zapanować już nad emocjami. Chłopak spojrzał na mnie lekko zmieszany, a następnie odsunął się, abym mógł wejść do środka. Poszedłem za nim do jego pokoju, a kiedy byliśmy już na miejscu, usiadłem na dużym łóżku.
            -Lou, powiedz mi, co się dzieje. Od kilku dni jesteś przygnębiony, unikasz mnie.
            -Nie unikam Cię.
            -…
            -Naprawdę Cię nie unikam.
            -… - spojrzałem tylko na niego i pokręciłem, znacząco oczami.
            -Chodzi o to, że… ja miałem kiedyś chłopaka, wiesz?
            -I co z nim?
            -On wrócił.
            -To znaczy?
            -Kiedy z nim zerwałem, miał zniknąć, wyjechać i nigdy już nie miałem go zobaczyć. – mówił szybko, a jego ręce zaczęły trząść się z przerażenia. Podszedłem do niego szybko i przygarnąłem do uścisku.
            -Spokojnie. Nie denerwuj się, ok?
            -Ale on wrócił. Jak ja mam być spokojny?
            -Kim on jest?
            -Ma na imię Mike.
            -Skrzywdził Cię?
            -…
            -Lou?
            -Tak, Haz. – wyszeptał, a ja tylko mocniej go przytuliłem. Gładziłem jedną dłonią jego plecy, aby pomóc mu jakoś opanować nerwy. Po około pół godzinie kołysania się delikatnie i trzymając w objęciach przyjaciela, odsunąłem się od niego i zaprowadziłem na łóżko, abyśmy oboje usiedli. Spojrzałem na przygnębioną twarz Louis’a ze współczuciem i postanowiłem spróbować coś z niego wyciągnąć.
            -Opowiesz mi? – zapytałem cicho z nadzieją.
            -Haz, ja…
            -Okej, nie musisz. – powiedziałem i lekko się uśmiechnąłem.
            -Byłem z nim około rok. – zaczął, a ja spojrzałem na niego nieco zdziwiony, iż chciał podjąć ten temat.
            -Na początku… wydawał się taki idealny. Był bardzo miły, dowcipny, czuły. Po dwóch tygodniach bycia razem wprowadził się do mnie.
            -Wtedy coś się stało?
            -Wtedy jeszcze nie. Przez około cztery miesiące było naprawdę dobrze. Tylko… po prostu… nudziłem się. Nie chodzi o to, że mi się znudził, czy coś w tym stylu. On wracał późno do domu i albo od razu zasypiał albo…
            -Albo?
            -Albo uprawialiśmy seks i koniec. Następnego dnia, zanim się obudziłem już go nie było. Czułem się… wykorzystywany? To trwało trzy miesiące, aż raz powiedziałem, że nie mam ochoty… na no wiesz.
            -Rozumiem.
            -I on się zezłościł. Pokłóciliśmy się i przez tydzień się do mnie nie odezwał. Potem do mnie przyszedł i przeprosił. Żałował, wiedziałem o tym. Wykorzystałem jego chwilę słabości i poruszyłem temat naszego, a raczej jego brak, spędzania wspólnie czasu.
            -I co powiedział?
            -Obiecał, że się zmieni.
            -Zrobił to?
            -Przez miesiąc było wspaniale. Starał się i w ogóle, ale potem…
            -Było tak jak wcześniej?
            -Nie. W tym problem.
            -Dlaczego?
            -Bo było gorzej. Zaczęło się od wymówek, że ma dużo na głowie. Zrozumiałem, ale to działo się zbyt często. No i najpierw było tak, jak wcześniej. Nawet nie czułem tego pociągu do niego, kiedy to robiliśmy. Nie próbował być ponętny, tylko się zaspokoił i zostawił. Tak to wyglądało przez miesiąc, aż znowu podjąłem się rozmowy. Tym razem nie przeprosił, ani nie żałował. Zaczął krzyczeć, miał pretensje, że go nie wspieram i ciągle wymagam. Nie próbowałem dojść do porozumienia, bo nie chciałem. Był dla mnie ciężarem.
            -Postanowiłeś z nim zerwać?
            -Chciałem to zrobić, ale kiedy tylko zacząłem do tego nawiązywać… on mnie uderzył. Tak po prostu.
            -Jak to?
            -Nie mieściło mu się w głowie, że mógłbym chcieć z nim się rozstać. Potraktował mnie jak rzecz.
            -Co było dalej?
            -Nagle znalazł sobie więcej czasu, ale nie po to, by naprawić błędy. Dokuczał mi, a ja po prostu uciekałem. Udawałem, że się uczę, wiesz o co chodzi?
            -Tak, rozumiem.
            -Nie dawał za wygraną. Pewnego wieczoru przyszedł i zaczął błagać o wybaczenie i drugą szansę. Był pijany. Poradziłem my, aby poszedł spać, ale nagle wybuchnął. Zaczął mnie bić, a potem... cóż… uciekłem i zamknąłem się na noc w łazience. Rano wyjechałem do rodziny, a kiedy po kilku dniach wróciłem było okropnie. Cały czas wrzeszczał, nie dawał mi dojść do słowa, a kiedy krzyknąłem, aby mnie wysłuchał, spoliczkował mnie. Kiedy się uspokoił i schował w swoim pokoju, zadzwoniłem po Zayn’a. Przyjechał po dziesięciu minutach, a Mike jeszcze bardziej się wkurzył na jego widok. Uznał, że go zdradzam. Chciał mnie uderzyć, ale Zayn mu przeszkodził. Zaczęli się bić, a ja nie potrafiłem ich rozdzielić. Boże, kompletnie nie wiedziałem, co zrobić. – Louis chował twarz w dłonie. Był cały roztrzęsiony, więc ponownie go do siebie przytuliłem. –Malik nie wytrzymał i tak mocno go uderzył, że Mike upadł na podłogę, tracąc na chwilę świadomość. Chcieliśmy zadzwonić po policje, ale nam nie pozwolił. Powiedział, że da mi spokój, że wyjedzie, ale nie mamy nigdzie dzwonić.
            -Zgodziliście się, tak?
            -Tak, no i następnego dnia już go nie było. Zacząłem wszystko od początku i, choć było trudno, udało mi się odzyskać dawne życie.
            -Po co wrócił?
            -Powiedział, że chciał przeprosić.
            -Kiedy to było?
            -Tydzień temu, kiedy wracałem rano do domu, bo Zayn pojechał do rodziny i byłem go odprowadzić na autobus.
            -Tak po prostu Cię zaczepił?
            -Czekał przed moim domem, a kiedy go tam zobaczyłem kompletnie nie wiedziałem, co zrobić. Podszedł do mnie i powiedział, że chce tylko przeprosić.
            -Przykro mi, Lou.
            -Chciał wejść, ale powiedziałem, że się spieszę. On do mnie ciągle pisze i wydzwania.
            -Co pisze?
            -Ze chciałby porozmawiać, że nie muszę się go bać.
            -Spotkasz się z nim?
            -Za żadne skarby! Nigdy w życiu! – krzyknął, a jego drżący głos zdradzał przerażenie. Przytuliłem go mocniej, a chłopak zmienił pozycję i wtulił się we mnie całym ciałem. Poczułem przyjemne ciepło i na chwilę przymknąłem powieki i rozpłynąłem się w błogiej przyjemności.

21.07.1996r.

Drogi pamiętniku!

            Wczoraj, zostałem u Louis’a do późnego wieczora. Starałem się go jakoś pocieszyć i odciągnąć od przykrych myśli. Sądzę, że nawet nieźle mi poszło, bo po kilku godzinach zaczął się uśmiechać i chichotać. Mam nadzieję, że mu się polepszy, a jeśli ten cały Mike zacznie mu się bardziej narzucać… nie ręczę za siebie. Postanowiłem pomóc mojemu przyjacielowi i nie dopuszczę do tego, aby nadal się smucił.
            Dzisiaj, po pracy, chłopak czekał na mnie pod supermarketem. Obiecał, że przyjdzie, choć sam nie wiem, czy miał na to ochotę. Kiedy nie wiedział, że na niego patrzę był smutny, lecz jak tylko mnie zauważył jego twarzy przyozdobił szeroki uśmiech. Nie mam pojęcia, czy potrafi tak dobrze grać, czy po prostu ucieszył się na mój widok. Mam nadzieję, że jednak to drugie.
Podszedłem do niego szybkim krokiem, po czym niepewnie przytuliłem. Chłopak odwzajemnił pieszczotę, a ja poczułem, jak ogarnia mnie niesamowita radość. Może i nazywałem Louis’a swoim przyjacielem, ale wiadome jest, iż był dla mnie kimś znacznie ważniejszym. Potrafiłem śmiać się z nim dosłownie z niczego, nawet jak nie mieliśmy, co robić nie czułem się znudzony, wystarczyło tylko jego towarzystwo. Uwielbiałem jego niebieskie oczy, a jeszcze bardziej słodkie kurze łapki. Miał niesamowity uśmiech, którym zarażał innych i było w nim coś takiego, co strasznie mnie przyciągało. Może zabrzmi to źle i samolubnie, lecz wykorzystałem fakt, że jest smutny, aby go przytulić. Jasne, chciałem go pocieszyć, to chyba oczywiste, ale przecież jest tyle sposobów na to zamiast uścisku.
            -Co u Ciebie? – zapytałem, kiedy już się od siebie odsunęliśmy.
            -Yhm… jakoś leci.
            -Znowu pisał?
            -Tak. Nalega na spotkanie.
            -Zignorowałeś go?
            -Nie. Zgodziłem się.
            -Co?
            -Jutro spotykamy się w parku.
            -Przecież mówiłeś, że nigdy w życiu nie chcesz go oglądać.
            -Owszem, nie chcę, ale pragnę to zakończyć raz na zawsze.
            -Jesteś pewny?
            -Tak. Wybrałem park specjalnie, bo nic mi nie zrobi w miejscu publicznym.
            -Racja. Przynajmniej będziesz bezpieczny. – powiedziałem cicho, a Louis spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem.
            -Martwisz się o mnie?
            -Może. – zaśmiałem się, po czym pociągnąłem chłopaka za rękę w stronę mojego mieszkania.

            Kiedy byliśmy już w pomieszczeniu, postanowiliśmy obejrzeć jakiś film. Jednak głód trochę nam przeszkodził, także najpierw zajęliśmy się obiadem. Zjedliśmy posiłek w kuchni, rozmawiając na przeróżne tematy, aż jakimś cudem poruszyliśmy temat Mike’a.
            -Co mu jutro powiesz? – zapytałem.
            -Najpierw go wysłucham, a potem powiem, żeby dał mi spokój.
            -Myślisz, że zadziała?
            -Mam taką nadzieje.
            -A co jeśli… jeśli on nie da za wygraną?
            -W jakim sensie?
            -Jeśli będzie chciał znowu z Tobą być?
            -Słucham? Nie ma takiej opcji.
            -Nie tęsknisz za nim czasem?
            -Harry do jasnej cholery, oszalałeś?
            -Nie mówię o tych przykrych sytuacjach. Chodzi o to, czy nie brakuje Ci czasem tego zabawnego i sympatycznego Mike’a?
            -Oh… tak więc… nie, nie brakuje mi go w żadnym stopniu. Był czas, kiedy za tym tęskniłem, ale to minęło. Za bardzo mnie zranił.
            -Rozumiem.
            -…
            -Lou?
            -Tak?
            -Na pewno chcesz tam iść?
            -Muszę to załatwić, Haz.
            -Po prostu… nie chcę, żebyś był ciągle smutny. – powiedziałem cicho, wpatrując się tępo w pusty talerz. Po chwili, poczułem na swoim policzku jego ciepłą dłoń, więc podniosłem wzrok i nasze spojrzenia znów się spotkały.
            -Będzie dobrze. – wyszeptał, gładząc kciukiem moją rozgrzaną skórę. Uśmiechnąłem się lekko, nie mogąc nic z siebie wykrztusić. Dosłownie nie umiałem wypowiedzieć, ani jednego słowa. Potrafiłem tylko wpatrywać się w błyszczące oczy mojego przyjaciela. 

________________________________________________

Cześć wszystkim! <3 Mam to gdzieś, nie bd pisać na zapas, bo po co. Będę dodawać rozdział, jak go napiszę i już. Myślę, że piątka pojawi się najpóźniej w poniedziałek. 
Niestety, to opowiadanie wydaje mi się strasznie nudne, niedopracowane i mdłe. Tak bardzo chciałam napisać coś dobrego, ale chyba nigdy mi nie wyjdzie. 
Byłoby mi miło za jakikolwiek komentarz. Usunęłam weryfikację i moderowanie :) 
Do następnego, kocham Was! xx

piątek, 17 maja 2013

INFORMACJA.

Cześć wszystkim ponownie! ♥

Mam dla Was dość ważną informację, więc byłabym wdzięczna za jej przeczytanie. Zauważyłem, że opowiadanie 'Śladami Larry'ego' piszę mi się przeraźliwie ciężko i brakuje mi pomysłów. Myślałam, o zawieszeniu, ale chyba nie jestem do tego zdolna. Niestety, ale jestem zmuszona skrócić tą historię Louis'a i Harry'ego. Wydaję mi się ona bardzo nudna, a sądząc po ilości komenatrzy pod postami, moja teoria się potwierdza. Zaczynam właśnie opisywać pewną akcję i będzie ona jedynym ważnym aspektem. Nie będę tego ciągnąć, bo nie widzę potrzeby. Przykro mi, myślałam, że ten pomysł był naprawdę dobry, ale okazał się chyba niewypałem. Oczywiście, jeśli miałabym cudowną wyobraźnię, na pewno napisałabym dla Was wspaniałe opowiadanie, ale niestety... life is brutal. Poza tym, czytam sporo opowiadań o Larry'm i chcąc napisać dla Was coś oryginalnego, nawet tego nie zauważając, podbieram innym pomysły. Nie robię tego celowo, ale muszę się nieźle napracować, aby wymyślić coś nowego, choć i tak, to co teraz piszę przypomina mi mieszaninę kilku historii. Mam nadzieję, że nie wyjdzie to, aż tak źle i nikt nie osądzi mnie o plagiat, czy coś w tym stylu.


Mam dla Was również inną informacje, która powinna Was ucieszyć, chociaż sama nie wiem. Jak (może) zauważyliście, w zakładkach jest strona pt. "House of boys'. Będzie to nowe opowiadanie na postawie filmu. Kilka dziewczyn wspominało w komentarzach, że czekają na coś w stylu tego filmu, więc postanowiłam coś wykombinować. Jest to dopiero przedwczesna zapowiedź i zacznę pisać to opowiadanie, dopiero jak skończę 'Śladami Larry'ego'.

Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli, czy coś.. :/
Kocham Was! ♥

czwartek, 16 maja 2013

Rozdział 3 'Śladami Larry'ego'


Rozdział 3

03.07.1996r.

Drogi pamiętniku!

            Od piątkowego incydentu w supermarkecie, w końcu mogłem czuć się lepiej. Byłem z siebie dumny, że udało mi się normalnie porozmawiać z Louis’em, a co najważniejsze gdzieś go zaprosić. Myślę, że powoli wychodzę na prostą. To wszystko było dla mnie nowe i nieznane. Nie wiedziałem, jak się zachować, więc spanikowałem. Sądzę, że od teraz będzie już o wiele lepiej. Przynajmniej mam taką nadzieję.

            Praca minęła mi niespodziewanie szybko, a wychodząc znowu natknąłem się na Louis’a, co sprawiło, że mój uśmiech nie chciał opuścić mojej twarzy.

            -Cześć, Haz. Jak leci? – zapytał radośnie.
            -Wspaniale. Znaczy… dobrze. – chłopak zachichotał, zapewne ze względu na mój zbyt wielki entuzjazm. –A co u Ciebie?
            -Podobnie. Już skończyłeś pracę?
            -Tak, właśnie wychodzę.
            -Może… Emm… co powiesz, żebym odprowadził Cię do domu?
            -Jasne, czemu nie? – odparłem, nie mogąc uwierzyć w to, jak swobodnie czułem się w towarzystwie chłopaka. Skinął delikatnie głową, po czym ruszyliśmy w stronę wyjścia z supermarketu. Kiedy znaleźliśmy się na świeżym powietrzu, moją twarz owiał chłodny, orzeźwiający wietrzyk. Od razu poczułem się lepiej, a moje ciało zaczęło się powoli rozluźniać.
            -Nie wiem, czy powinienem pytać, ale… jak masz na nazwisko?
            -Tomlinson. – odpowiedział po krótkim namyśle.
            -Louis Tomlinson. – powtórzyłem na głos, choć wcale nie miałem tego w planach.
            -Tak. – zaśmiał się cicho. –Mi właściwie również nie zdradziłeś swojego nazwiska.
            -Styles. – odparłem delikatnie się uśmiechając.
            -Ok. Emm… a co robisz? Znaczy w życiu?
            -Jak na razie staram się trochę zarobić przed studiami.  
            -Na którym jesteś roku?
            -Właściwie to jeszcze na żadnym.
            -Oh, czyli dopiero skończyłeś liceum?
            -Tak. Dopiero? Wnioskuję, że jesteś dużo starszy…?
            -Może nie tak dużo. Teraz będę na drugim roku.
            -No to nie tak źle. A co studiujesz?
            -Stosunki międzynarodowe. Może zabrzmi to śmiesznie, ale chciałbym być dziennikarzem.
            -Dlaczego śmiesznie? Raczej ambitnie. – odparłem, uśmiechając się.
            -Miło, że tak uważasz.
            -Huh…
            -A Ty gdzie się wybierasz?
            -Ja zdecydowanie wolę przedmioty ścisłe, także prawdopodobnie pójdę na ekonomię, jeśli mnie przyjmą.
            -O, podziwiam. Nie mam talentu do matematyki.
            -Oj tam, nie jest wcale taka trudna.
            -Zależy dla kogo. – powiedział, cicho chichocząc.
            -Dobra, są wakacje, więc chyba nie będziemy rozmawiać o szkole.
            -Racja, zgadzam się.
            -Masz jakieś większe plany na wakacje, oprócz pracy?
            -Uhh, trudno powiedzieć. Możliwe, że pojadę gdzieś z Liam’em i Niall’em, ale to nie zajmie dłużej, niż tydzień, może dwa.
            -Liam i Niall? Twoi przyjaciele, bracia?
            -Przyjaciele. – uśmiechnąłem się na samą myśl o tych wspaniałych dwóch idiotach. –A Ty gdzieś wyjeżdżasz?
            -Tak. Podobnie jak ty, na około tydzień z Zayn’em i Eleanor. – znowu to imię. Zayn. Chłopak Louis’a? A kim była Eleanor? Może dziewczyną Zayn’a? A może dziewczyną Louis’a?
            -O czym myślisz?
            -Ehm… kim są Zayn i Eleanor? – zapytałem, czując jak moje policzki zaczynają robić się niebezpiecznie ciepłe.
            -Przyjaciółmi. – odparł, a ja poczułem niewyobrażalnie dużą ulgę.
            -Są parą?
            -Zayn i El?
            -Mhm.
            -O nie. – zaśmiał się głośno. –Coś Ty. Nie nadają się na parę, zdecydowanie.
            -Huh, niby dlaczego?
            -Zayn jest typem lenia, któremu trzeba ciągle dogadzać, jeśli wiesz o co mi chodzi.
            -Yeach.
            -Tak więc, Eleanor jest zupełnie inna. Lubi porządek, punktualność i w ogóle jest z innego świata. Oczywiście, kochają się, ale to czysto braterska miłość.
            -Ok, rozumiem. – powiedziałem, kiwając lekko głową.

            Szliśmy tak obok siebie, ciągle rozmawiając. Zadziwiające było to, jak dużo tematów mieliśmy do rozwinięcia po tylu niezręcznych sytuacjach. Myślałem raczej, że przynajmniej połowę drogi przemierzymy w milczeniu, ale jak miłe było moje zaskoczenie. Louis’owi, tak jak i mi, buzie się nie zamykały, a na dodatek co chwile chichotaliśmy.
Kiedy znaleźliśmy się pod moim blokiem, stanowczo nie miałem ochoty żegnać się z chłopakiem. Rozmawiało nam się naprawdę dobrze, a jeszcze tyle chciałem mu opowiedzieć, jak i o nim dowiedzieć.

            -Może wejdziesz? – zaproponowałem, a chłopak rozejrzał się dookoła, jakby szukał odpowiedzi wśród krzewów i kilku zielonych drzew.
            -Nie wiem. Nie będę przeszkadzał?
            -Jasne, że nie. Będzie mi bardzo miło.
            -Oh, w takim razie dobrze, z chęcią. – odpowiedział, a na jego policzkach zauważyłem niewielkie rumieńce. Kąciki moich ust powędrowały ku górze. Wyglądał tak uroczo, niewinnie i słodko.
            -No nie patrz tak na mnie.
            -Uh, wybacz. Po prostu słodko wyglądasz, kiedy się rumienisz. – powiedziałem zadziornie i wszedłem do klatki schodowej.
            -Nie wiem, czy mogę wyglądać słodko z czerwoną buzią.
            -Oj uwierz, że możesz. – zachichotałem, a po chwili poczułem lekkie uderzenie w ramię.
            -Ej! A to za co? – odwróciłem się, pytając.
            -Za to, że się ze mnie śmiejesz!
            -Wiesz co? Ja się nie śmieje. Tylko powiedziałem, że słodko wyglądasz, a Ty mnie bijesz. Chyba powinienem się obrazić. – odparłem, udając gniewnego.
            -Dramatyzujesz. – powiedział, po czym oboje głośno się zaśmialiśmy. Po chwili dotarliśmy już pod moje drzwi, więc otworzyłem je za pomocą klucza i zaprosiłem chłopaka do środka, po czym wszedłem za nim. Zdjęliśmy buty w przedpokoju, po czym zaprowadziłem gościa do dużego pokoju, który właściwie nie był wielki, ale taką nosił nazwę. Chłopak rozglądał się, a jego twarz zdobił delikatny uśmiech.
            -Przytulnie. – powiedział po dłuższej chwili.
            -Dziękuję. Wiem, że nie jest zbyt nowocześnie, ale nie mam zbyt wielkiego dobytku z pracy w supermarkecie. – zaśmiałem się cicho.
            -Nie ważne, czy jest nowocześnie. Mi się podoba.
            -Huh, miło mi. – kąciki moich ust uniosły się wyżej. –Może chcesz coś do picia, jedzenie?
            -Mógłbym prosić wodę?
            -Jasne. Rozgość się, zaraz do Ciebie wrócę.
            -Okej. – odparł,  a następnie usiadł na kanapie, a ja udałem się do kuchni. Wyjąłem z szafki dwie szklanki i nalałem do nich wodę mineralną. Przystanąłem na chwilę i nabrałem powietrza do płuc, aby zaraz wypuścić je powoli. Jeszcze niedawno świrowałem na punkcie Louis’a, niczym nastolatka w gimnazjum, a teraz siedzi on u mnie w domu. U mnie. W domu. Wziąłem kolejny głęboki wdech, aby unormować puls, wziąłem w dłonie szklanki i skierowałem się do salonu. Położyłem je na małym stoliczku, naprzeciwko kanapy i usiadłem na niej.
Przez kilka minut siedzieliśmy w ciszy, nawet na siebie nie patrząc. Nie było niezręcznie. Było normalnie, a to najbardziej mnie zadziwiało, ale jakże cieszyło. W końcu, Louis postanowił się odezwać, także zwróciłem wzrok na niego.

            -Haz?
            -Tak?
            -Mogę tak do Ciebie w ogóle mówić?
            -Jasne. – powiedziałem z uśmiechem.
            -Tak więc, Haz, dlaczego mnie unikałeś?
            -Oh… - westchnąłem i lekko się speszyłem. Naprawdę nie miałem jeszcze sensownego wytłumaczenia, a prawda raczej nie sprawiłaby, że chłopak polubiłby mnie bardziej.
            -No powiedz. – zachęcił, słodko się uśmiechając.
            -Po prostu… uhm…
            -Nie musisz się mnie wstydzić.
            -Nie wyśmiejesz mnie?
            -Obiecuję, że nie.
            -Nie uciekniesz?
            -Nie.
            -Ok… w takim razie ja… ja zobaczyłem Cię z tym chłopakiem wtedy w supermarkecie i… nie wiem.
            -To był Zayn. Mów dalej.
            -Myślałem, że łączy Cię coś z Zayn’em i nie chciałem się narzucać, czy coś w tym stylu.
            -Coś w tym stylu?
            -Nie wiem, jak inaczej to ująć.
            -Dobrze. Sprostujmy, nie łączy mnie z Zayn’em nic, prócz przyjaźni. – powiedział, puszczając mi oczko. –Dlaczego od razu założyłeś, że wolę chłopców?
            -Sam nie wiem.
            -A Ty?
            -Hm?
            -Jesteś gejem?
            -Ja… uhm… tak, jestem gejem.
            -Przynajmniej ktoś mnie zrozumie. – uśmiechnął się szczerzej, chcąc chyba mnie pocieszyć, więc uniosłem kąciki ust w górę.
            -Czyli dobrze założyłem?
            -Owszem. – odetchnąłem z ulgą, po czym usadowiłem się wygodniej na kanapie. Oboje napiliśmy się trochę wody, a po kilkunastu sekundach zaczęliśmy nowy temat. Chłopak opowiedział mi dużo o swojej rodzinie. Jego mama wraz z ojczymem i siostrami mieszkali w Doncaster. Jego biologiczny ojciec odszedł, kiedy Lou był jeszcze mały, ale nie miał do niego żalu. Uznał, że ludzie po prostu popełniają błędy i zazwyczaj nie chcą się do nich przyznać. Już dawno mu wybaczył i nie rozpamiętywał sprawy, bo inaczej byłoby mu smutno całe życie. Wsparcie znalazł u Marka, obecnego męża jego matki, i naprawdę dobrze się z nim dogadywał. Bardzo kochał swoją rodzinę i po rozmowie, wnioskuję, że często za nimi tęsknił.
Potem, ja opowiedziałem mu nieco o sobie. Moi rodzice również są rozwiedzieni, a moja mama, jak Louisa, znalazła sobie nowego męża. Jeszcze kilka lat temu mieszkałem z nimi, w Holmes Chapel, ale w Londynie była zdecydowanie lepsza szkoła, także przeprowadziłem się tutaj.

            -A jak poznałeś Niall’a i Liam’a? – zapytał, kiedy już skończyłem.
            -Liam’a poznałem już w gimnazjum. Mieszkał u cioci, bo w jego rodzinnym miasteczku nie chciał chodzić do szkoły. Myślę, że miał trudne dzieciństwo. Znaczy wiem to, ale nigdy nie powiedział mi tego wprost.
            -A co się działo?
            -Jego rówieśnicy go wyśmiewali. Wiesz, jak to czasami jest w podstawówce. No i Liam nie chciał chodzić z nimi do gimnazjum, uparł się i przeprowadził do cioci. Poznaliśmy się i od razu znaleźliśmy wspólny język, więc w krótkim czasie zostaliśmy przyjaciółmi. Potem razem przyjechaliśmy tutaj.
            -Fajnie mieć kogoś tak bliskiego.
            -To znaczy?
            -W sensie przyjaciela tak długo. Ja z Zayn’em poznaliśmy się dopiero w liceum.
            -To tak, jak ja z Niall’em, ale myślę, że nie ma, aż tak wielkiej różnicy. Tak samo, jak Liamowi mu ufam, szanuję go i wprost uwielbiam. Różnimy się od siebie, ale chyba to nas bardziej do siebie zbliża, niż zniechęca.
            -Coś o tym wiem. – zaśmiał się, mając na myśli Eleanor i Zayn’a. –El poznałem w drugiej klasie liceum, bo zmieniła szkołę. Od początku mieszkała w Londynie.
            -A jak się poznaliście?
            -Przyszła do mojej klasy, a że zazwyczaj bywam miły dla nowych, postanowiłem oprowadzić ją po szkole. No i jakoś skończyło się na tym, że rozmawialiśmy codziennie, na każdej przerwie, więc poznałem ją z Zayn’em i w trójkę tworzymy zgraną paczkę.

            Przez kolejną godzinę, rozmawialiśmy na temat naszych przyjaciół i dzieliliśmy się wspomnieniami. Było naprawdę przyjemnie, ale niestety Louis musiał już iść. Na zegarze wybiła siedemnasta, co oznaczało, że przegadaliśmy kilka dobrych godzin, ale nie było mi z tym źle. Wręcz przeciwnie. Dowiedziałem się o nim tylu wspaniałych rzeczy, także śmiało mogłem stwierdzić, iż Tomlinson był niesamowitą osobą. Zabawnie, co nie? Znałem chłopaka trzy tygodnie, a już go uwielbiałem. Z pewnością, z chęcią spędzę z nim więcej czasu.
            -Jutro też pracujesz?
            -Od poniedziałku do piątku.
            -Co powiesz, abym jutro też Cię odprowadził?
            -Będzie mi bardzo miło.
            -W takim razie do zobaczenia, Haz.
            -Do jutra, Lou. – odparłem, a na mojej, jak i jego twarzy, widniały dwa wielkie uśmiechy.

04.07.1996r.
Drogi pamiętniku!

            Chyba do końca życia będę dziękował Bogu, że właśnie w taki sposób zaplanował sobie mój wczorajszy dzień. Powiadają, że poniedziałek to najgorszy dzień w tygodniu, ale teraz chyba stanie się moim ulubionym. W końcu udało mi się przełamać i nie było wcale tak źle. W towarzystwie Louis’a czułem się już swobodnie i nie plątałem się we własnych słowach. Kiedy tylko Liam i Niall dowiedzieli się o tym, że z pędziłem z nowych kolegom popołudnie, popadli w jakiś szał. Gratulowali mi, jak kobiecie w ciąży i skakali z radości. Nie to, że ja się nie cieszyłem, ale po prostu… nie muszę biegać po całym domu, aby wyrazić moje szczęście.
           
            Wtorkowe popołudnie spędziliśmy równie miło, jak wczoraj. Tym razem postanowiliśmy iść dłuższą drogą, aby skorzystać z przyjemnego słońca. Rozmawialiśmy na tysiące tematów. Od ulubionych książek, do tego, o której zazwyczaj kładziemy się spać. Niby zwyczajne rozmowy, ale podczas nich czułem się niezwykle. Moje usta same wyginały się w ogromnym uśmiechu, a moje ciało było lekkie, jak nigdy dotąd. Czasami, kiedy Louis mówił coś bardziej prywatnego i intymnego, czułem jak na moje policzki wkradają się niewielkie rumieńce. Wiedziałem, że chłopak to zauważał, bo za każdym razem słodko się uśmiechał. Jednak, nigdy tego nie komentował, ani się nie śmiał, co czyniło go jeszcze bardziej uroczym. Wiem, że nie zabrzmi to skromnie, ale podobne reakcje spostrzegałem u niego. Stwierdziłem, że wezmę przykład z kolegi i również o tym nie wspominałem. Było naprawdę miło. Cudownie.

05.07.1997r.
Drogi pamiętniku!

            Myślę, że jest coraz lepiej. Tak strasznie się cieszę! Dzisiaj, ponownie, Louis czekał na mnie pod sklepem, nic wcześniej nie mówiąc. Zaskoczył mnie tym, ale uważam to za niesamowicie wspaniałą niespodziankę.
            Na niebie tworzyły się ciemne chmury, więc tym razem nie mogliśmy pozwolić sobie na dłuższy spacer. Udaliśmy się od razu do mojego domu, a kiedy zamknąłem za nami drzwi, jak na zawołanie usłyszeliśmy krople, spadającego deszczu. Usiedliśmy, jak zwykle, na kanapie w salonie i zagłębiliśmy się w pogawędce. Po godzinie, zauważyłem, że deszcz wcale nie chce ustąpić, więc dłużej nie zwlekałem i zaproponowałem gościowi obiad.
            -Myślę, że niegrzeczne by było wypuszczać Cię z domu w ulewę, więc co powiesz, abyśmy zrobili coś na obiad?
            -Brzmi nieźle. Tylko jest pewien problem.
            -Co takiego?
            -Nie gotuje zbyt dobrze.
            -Tym się nie martw. – uśmiechnąłem się pocieszająco, a następnie oboje pokierowaliśmy się do kuchni.
            -Na co masz ochotę? – zapytałem, zaglądając do lodówki.
            -A co proponujesz?
            -Możemy zrobić spaghetti albo lasagne.
            -Chyba lepiej wychodzi mi spaghetti.
            -Okej. Bolonese?
            -Tak, jasne. – wyciągnąłem z lodówki jogurt naturalny i serek śmietankowy, a z szafki makaron oraz pomidory w puszce.
            -Mógłbyś wyjąć garnek i nalać do połowy wody?
            -Jasne, gdzie jest?
            -Szafka na dole, obok tej pod zlewem. – chłopak schylił się i po chwili wyjął odpowiedni garnek. Ja zająłem się rozdrabnianiem pomidorów. Kiedy woda już bulgotała chłopak wsypał do niej makaron, wcześniej łamiąc go na pół.
            -Robisz to jak moja mama. – powiedział, uśmiechając się.
            -To źle?
            -Nie! Wręcz przeciwnie.
            -Huh.
Kiedy sos i makaron były już gotowe, nałożyliśmy do misek dwie porcje i usiedliśmy do stołu. Jak się okazało nie wyszło wcale tak źle, a Louis był zachwycony sosem. Było mi bardzo przyjemnie, bo zazwyczaj nie dostawałem zbyt wiele pochwał. Naprawdę spodobało mi się przebywanie w towarzystwie Louis’a. Najlepsze było to, że wszystko wskazywało na to, że jemu również było przy mnie dobrze. 

______________________________________________________________

Cześć wszystkim! ♥ Postanowiłam dodać dzisiaj rozdział, bo kilka osób strasznie się niecierpliwi, także taka mała niespodzianka ode mnie :) Następny pojawi się, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, za około tydzień, a wtedy zacznę dodawać regularnie. xx

sobota, 11 maja 2013

Informacja.

Witajcie Kochani! ♥

Wiem, że jesteście niecierpliwi. Wiem również, że bardzo chcecie przeczytać już 3. rozdział, sądząc po przeczytaniu Waszych komentarzy, ale proszę Was! Poczekajcie jeszcze trochę. Obiecuję, że za 2 tygodnie zacznę dodawać regularnie rozdziały, co 3-4 dni. Mam teraz znowu dużo nauki, ale za tydzień będzie juz luźniej. Uzbrojcie się w cierpliwość, byłabym wdzięczna.

Kocham Was. ♥