sobota, 29 września 2012

Informacja.

Cześć ;3

Na początek chciałam bardzo podziękować za te miłe komentarze i tyle widzów :)
DZIĘKUJEMY <3

1. rozdział i kolejne zacznę dodawać chyba dopiero od listopada. Mam na razie 2 rozdziały, a muszę mieć przynajmniej 7-8, żeby zacząć publikowanie. Postaram się pisać szybciej i zdążyć na listopad :)

Do później <3

czwartek, 27 września 2012

Prolog. 'Never let me go'


Witajcie ponownie Kochane <33
Dzisiaj dodaję Prolog i byłabym bardzo wdzięczna na szczere opinię o nim i wgl. Wiem, że to dopiero początek i trudno stwierdzić, czy zapowiada się ciekawie, ale chciałabym ocenić ile osób zachce czytać to opowiadanie.

Zapraszam na Larrego Stylinsona :)
Miłego czytania <3
Never let me go.






Prolog.

            Ze snu wyrwał mnie głośny i nieprzyjemny dźwięk budzika. Podniosłem się trochę wyżej i czym prędzej go wyłączyłem. Wygramoliłem się ociężale spod kołdry, stanąłem na chłodnej podłodze i porządnie się rozciągnąłem. Następnie ruszyłem do łazienki wykonać poranną toaletę oraz ubrać wcześniej przyszykowane ubrania. Po tych czynnościach, wróciłem do pokoju i zerknąłem na zegarek. Była dopiero 07:08. Wziąłem swój czarny plecak i zszedłem po schodach, udając się do kuchni. Jak zwykle zrobiłem sobie czekoladowe płatki z zimnym mlekiem, po czym usiadłem do stołu i zacząłem się nimi zajadać. Do tego czasu udało mi się już trochę obudzić, więc wyjrzałem za okno, aby sprawdzić jaka dzisiaj pogoda. Niebo było lekko zachmurzone, a po słońcu ani śladu. Jednak dzień zapowiadał się nawet dobrze, bo nie miałem dzisiaj jakichś specjalnie trudnych lekcji. Mam nadzieję, że drugi semestr minie szybko. Nie, że jakoś bardzo chcę pożegnać się z liceum, bo lubię to miejsce, tylko po prostu desperacko pragnę wakacji i słońca. Wracając do szkoły, to właśnie tu poznałem moich wspaniałych przyjaciół ; Grega, Jacksona i Austina. Dzięki nim, chciało mi się tam przychodzić najbardziej. Nauczyciele też byli całkiem spoko, ale jak w każdej szkole, bywały zrzędy.
            Gdy moja miska została już opróżniona, wstawiłem ją do zmywarki. Następnie pokierowałem się do przedpokoju i ubrałem płaszcz oraz buty. Zarzuciłem na siebie plecak i wyszedłem przed dom. Zamknąłem drzwi na klucz i ruszyłem do szkoły. Po 20 minutach znalazłem się wreszcie w ciepłym budynku. Zostawiłem w szatni niepotrzebne rzeczy i pokierowałem się wzdłuż korytarza. Zdziwiło mnie trochę, iż moich kolegów jeszcze przy mnie nie było. Zazwyczaj, gdy tylko zbliżałem się do szkoły, wychylali głowy zza drzwi lub przez okna. Idąc w stronę klasy do języka angielskiego, poczułem na sobie wzrok sporej liczby osob. Nie mogłem mieć nic na plecach, bo dopiero tu przyszedłem. Może byłem od czegoś wybrudzony? Przeleciałem dyskretnie spojrzeniem po swoich ubraniach, ale nie zauważyłem nic nadzwyczajnego. Skręciłem w lewy korytarz i ujrzałem trójkę moich kumpli. Uśmiechnąłem się do nich promiennie, lecz tego nie odwzajemnili. Spojrzeli na mnie, jakbym był czymś obrzydzającym, a następnie, odwróciwszy się, ruszyli przed siebie, oddalając się ode mnie. Nie miałem pojęcia o co chodzi. Przecież nic zlego nie zrobiłem. Te wszystkie spojrzenia, które ciągle mnie śledziły… co się dzieje do cholery? Nagle zadzwonił dzwonek, więc wszedłem do klasy i zająłem swoje stałe miejsce. Wyjąłem książki i usiadłem grzecznie, udając, że słucham nauczyciela. Wiem, że to niegrzeczne, ale też silniejsze ode mnie… lecz podsłuchałem rozmowę, siedzących niedaleko mnie chłopaków, którzy również dziwie na mnie patrzyli.
-Phil, to jest ten, o którym mówił nam Jake? – zapytał jeden, wskazując brodą na mnie.
-Tak. Okropny, nie? Nawet po ubiorze widać, że jest jakiś dziwny. Żeśmy tego nie zauważyli wcześniej…
-Boże, te szelki. Zdecydowanie wygląda, jak gej. – o matko! Nie, błagam nie. Tylko nie to. Opuściłem głowę i zacząłem wgapiać się tępo w książkę. Jak to się stało? Skąd oni wszyscy wiedzą? Poczułem, jak moje policzki przybierają pomidorowy kolor.
Tak, jestem innej orientacji. Kręcą mnie chłopcy i to już od 2 klasy gimnazjum. Jednak postanowiłem zachować to dla siebie… na resztę życia. Poczułem wibracje, przychodzącego sms-a, więc ostrożnie wyjąłem telefon i otworzyłem go.

            „Czyżby ktoś okłamywał nas przez prawie 3 lata? Oh, nie! Jednak prawda wyszła na jaw! Louis Tomlinson gejem! Zdziwieni? Hahaha.”

Pod treścią na domiar wszystkiego widniało zdjęcie. Moja stara fotografia z kolegą. To on udowodnił mi, że jestem gejem. Tylko skąd wzięło się tu zdjęcie, na którym przytulałem się z moim byłym chłopakiem?! Do oczu napłynęły mi łzy, jednak starałem się opanować i jakoś uspokoić. Nagle cała ta szkoła wydała mi się dziwnie głupia i denerwująca. Ci wszyscy tępi ludzie.. Na litość boską, przecież oni mają już 18 lat! Powinni to zrozumieć. Nie, przepraszam, debile nie są w stanie zrozumieć chłopaka, który z niewiadomych przyczyn zakochał się w tej samej płci. 

Never let me go.

"Never let me go"

Tak, to tytuł mojego drugiego opowiadania o Larrym Stylinsonie. Pisałam, że może uda mi się zacząć dodawać rozdziały w październiku, no ale mam dopiero prolog + 2 :c Jednak wpadłam na pomysł, aby dodać dzisiaj Prolog, abyście zobaczyli czy Wam się spodoba czy coś w tym stylu ;)
Co Wy na taki układ? ;3

poniedziałek, 10 września 2012

Epilog 2.

Już dzisiaj napisałam epilog numer 2. Połowa jest taka sama, bo nie miało to związku z ostatecznym zakończeniem. Nie wiem, czy Wam się spodoba, ale starałam się jak mogłam.

Nowe opowiadanie najprawdopodobniej zacznę dodawać w październiku :)

Miłego czytania <3





*Louis*

 Gdy tylko lekarz wyszedł z sali, w której leżał Harry podbiegłem do niego prawie się przewracając. Byłem już trochę bardziej opanowany niż wcześniej. Moje policzki były suche, a bicie serca w normie. Jednak widok doktora sprawił, że moje ciśnienie momentalnie się podniosło. 
-Przepraszam. Ja... jestem przyjacielem Harrego Stylesa. 
-Ugh. Dobry wieczór. Pan do nas zadzwonił, tak?
-Tak.
-Bardzo dobrze Pan zrobił. Kolega powinien być panu wdzięczny. - uśmiechnął się słabo.
-To znaczy... to znaczy, że on już odzyskał przytomność?! - zapytałem z podnieceniem.
-Tak, ale proszę spokojnie. Pacjent musi odpoczywać. 
-Dobrze. - już chciałem odejść, kiedy lekarz zatrzymał mnie swoim głosem.
-Proszę chwilę poczekać.
-Tak? - zapytałem, wracając na swoją dawną pozycję.
-Czy Pan jest bliskim przyjacielem Harrego?
-Emm.. tak, bardzo bliskim. - no bo co ja mam mu powiedzieć? - mieszkamy razem. 
-Może uda się Pan najpierw do mojego gabinetu? Musi Pan o czymś wiedzieć.
-Dobrze. - zacząłem się powoli denerwować, gdy ruszyłem za lekarzem. Pewnie musiał mi tylko przedstawić wyniki badań i podać jakieś leki. 
Usiadłem na krześle, na przeciwko Pana w bialym fartuchu. 
-A więc... - spojrzał w jakieś kartki, po czym kontynuował. - Harry Styles ma białaczkę. To chyba Pan wie, tak?
-Wiem.
-Jak widać stan pacjenta się pogorszył. Z jego książeczki lekarskiej wynika, że spędził kilka miesięcy w sanatorium i szpitalu. Wtedy było dobrze, nawet bardzo. 
-Mhm. - moje serce biło z sekundy na sekudne coraz szybciej. - Ale teraz już będzie wszystko w porządku, prawda?
-Bardzo chciałbym powiedzieć tak. Jednak nie mogę Pana okłamywać. Pan Harry jest w kiepskim stanie. 
-Jak kiepskim?
-Bardzo. nie będę owijał w bawełnę, bo to chyba nie o to chodzi. Pan Styles jest poważnie chory. Są strasznie małe szanse, że będzie jeszcze tak, jak kiedyś. - zamarłem. Nie, nie, to nie była prawda. Nie chciałem uwierzyć w żadne słowo wypowiedziane przez tego głupiego faceta. Co on mógł wiedzieć? Przecież Harry jest zdrowy!
-Ale... powiedział Pan, że jest szansa.
-Strasznie mała.
-Ale jest. 
-Konieczna jest operacja. I to szybko.
-Kiedy?
-Najlepiej teraz. Tylko, że to niemożliwe, ponieważ nie mamy w tej chwili odpowiedniego szpiku.
-Może ja mógłbym jakoś pomóc? Miałem kiedyś robione badania szpiku. 
-O, to wspaniale. Pamięta Pan wyniki? 
-Niestety nie. - spuściłem głowę w dół i wpatrywałem się tępo w podłogę. Przecież to wszystko nie może się dziać. Dlaczego akurat Harremu? 
-Proszę podać imię i nazwisko. 
-Louis Tomlinson. 
-W którym szpitalu pobierano Panu szpik?
-Tutaj. - lekarz zaczął czytać coś w monitorze komputera, a ja stawałem się coraz bardziej niespokojny. Musiał być jakiś sposób, żeby uratować Hazze. 
-Mam. Rodzinne miasto to Doncaster?
-Tak. 
-Ugh... przykro mi. Nie ma Pan odpowiedniego szpiku.
-Ale jak to?! 
-Proszę się uspokoić.
-Przepraszam. Niema żadnego innego dawcy?
-O tej godzinie nie. Jutro rano zaczniemy szukać dawcy.
-Dobrze. - uniosłem się z krzesła i starałem opanować, napływające wciąż do moich oczu łzy.
-Panie Tomlinson?
-Tak?
-Bardzo ciężko mi to powiedzieć, ale... jeśli nie uda nam się znaleźć dawcy...
-Uda się. - lekarz spojrzał na mnie wielkimi oczami. Nie spodziewał się po mnie takiej reakcji.
-Jeśli się nie uda to Pański przyjaciel ma tydzień. - nie byłem w stanie nic odpowiedzieć. Wyszedłem szybko z gabinetu i pokierowałem się do sali numer 9. Otworzyłem powoli drzwi i wszedłem do sali, zamykając je z powrotem. Po mojej twarzy spływały pojedyncze łzy, po wizycie w gabinecie. Nie dbałem już o to. Spojrzałem na Harrego. Miał przymknięte powieki, a moje ciche wejście do dali go nie obudziło. Był tak okropnie blady i wydawał się być taki kruchy. Do moich oczy cisnęło się jeszcze więcej łez. 
Zbliżyłem się do szpitalnego łóżka i wyciągnąłem spod niego małe krzesełko. Usiadłem na nim i wpatrywałem się tępo w twarz Loczka. Kochałem w niego wszystko, każdą wadę i zaletę. Nie potrafiłbym się bez tego obejść. To zbyt trudne i ciężkie. Nie mogłem go zobaczyć, dotknąć, porozmawiać z nim przez ponad rok, a teraz został mi zaledwie tydzień. Oczywiście była szansa na przeszczep szpiku. Jednak mała. Ale ja wierzyłem, wierzyłem, ze się uda. 
Przebiegłem wzrokiem po ciele Harrego, który zatrzymał się na jego dłoni. Wplotłem w nią delikatnie moją rękę i gładziłem ją ostrożnie. Poczułem nagle, jak mnie uścisnął. Uśmiechnąłem się delikatnie przez łzy i pokierowałem oczy na jego buzię. Próbował otworzyć oczy, jednak słabo mu to wychodziło.
-Cześć. - powiedziałem cicho.
-Louis. - wychrypiał ciężko. Można powiedzieć, że po mojej twarzy ciurkiem spływała słona woda. - Przepraszam. 
-Przestań. - wykrztusiłem. Zabrałem jedną rękę i starałem się nią jakoś otrzeć. 
-Nie płacz. Proszę. - powiedział błagalnym tonem.
-Dobrze. Już dobrze. - wyciągnąłem z kieszeni chusteczki i wytarłem jedną twarz. Wyrzuciłem ją do kosza, stojącego obok łóżka. Wziąłem głęboki wdech i wypuściłem powoli powietrze. Wplotłem ponownie palce między jego i ścisnąłem jego dłoń. 
-Jak się czujesz?
-Słabo. - westchnął. - Rozmawiałeś z lekarzem?
-Tak. - wyszeptałem ciężko. 
-Przepraszam. Przepraszam, ze nie powiedziałem Ci o tym wcześniej. Myślałem, że wyzdrowieje, że będzie lepiej. Nie miałem pojęcia, że znowu wyląduję w szpitalu. 
-Spokojnie. Nie mam Ci niczego za złe, Harry. - usmiechnąłem się do niego słabo, lecz włożyłem w ten uśmiech sporo wysiłku. 
-Kocham Cię. 
-Ja Ciebie też.

Tydzień później. 
Jak co ranek przyszedłem do szpitala i pokierowałem się od razu w stronę sali numer 9. Od tygodnia nie jadłem zbyt wiele. Po prostu nie miałem apetytu. Wstawałem rano tylko po to, aby iść zobaczyć Harrego. Bardzo denerwowałem się tego dnia. Mój ukochany dziś rano był operowany. Wczoraj znaleźli dawcę i przygotowali Stylesa na operacje. Jeśli wszystko się uda, osoba, która mnie uszczęśliwia będzie żyć. Jednak mój lęk wzrastał coraz bardziej, kiedy zobaczyłem puste łóżka w jego sali. Szybkim krokiem udałem się do najbliższej pielęgniarki.
-Przepraszam. Harry Styles. Gdzie on jest?
-A kim Pan jest?
-No do cholery przychodzę tu codziennie od tygodnia! - pielęgniarka spojrzała na mnie przestraszona, a ja postaram się uspokoić. - Louis Tomlinson. Bliski przyjaciel. 
-Pan Harry leży w sali numer 23 na drugim piętrze pooperacyjnym. - rzuciłem szybkie dziękuję i pobiegłem ile sił w nogach na górę. Drzwi z numerem 20, spojrzałem w drugą stronę, 21. Doszedłem wreszcie do drzwi o numerze 23. Wziąłem głęboki wdech, po czym wypuściłem powoli powietrze. Nacisnąłem ostrożnie klamkę i wśliznąłem się do pomieszczenia, zamykając cicho drzwi. Hazza jeszcze się nie wybudził. Usiadłem więc obok niego na małym krzesełku i czekałem, aż w końcu będę mógł poczuć ulgę. Byłem okropnie zmęczony, ponieważ nie mogłem spać zeszłej nocy. Wierciłem się w łóżku, aż w końcu wstałem i poszedłem oglądać telewizję, przy której zasnąłem na dwie godziny. 
Byłem strasznie zdenerwowany. W mojej głowie szumiały przeróżne myśli, które nie dawały mi spokoju. Lekarz powiedział, że szpik może się nie przyjąć, co oznacza tylko jedno. Jeśli Harry obudzi się w ciągu 10 godzin po operacji, oznacza to, iż wszystko idzie w dobrym kierunku. Wtedy będzie można podać leki, które go wzmocnią i pomogą przyjąć się szpikowi. Jednak jeśli obudzi się o wiele później, nie chodzi tu o godzinę, czy dwie, lecz dzień-dwa, to Loczkowi nie pozostanie zbyt wiele czasu. Momentalnie do moich oczu nalały się łzy. Oddychałem głośno, aby łatwiej było mi się uspokoić. Tak bardzo nie chciałem go stracić. Bałem się. Nie wyobrażam sobie życia bez tej osoby. To on sprawia, że chce mi się żyć, że się uśmiecham.
Spojrzałem na jego twarz. Był taki blady i delikatny. Ostrożnie ująłem jego dłoń w swoją i przybliżyłem ją do swoich warg. Pocałowałem jej wierzch, po czym wplotłem moje palce między jego i ułożyłem je na białej pościeli. Wyjąłem drugą ręką z mojej kieszeni telefon i zerknąłem na godzinę. Od operacji minęło 8 godzin. Dopiero teraz sobie zdałem sprawę, iż siedzę to już ponad godzinę.
-No Harry... Obudź się. - jednak nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Zachciało mi się znowu płakać. Niech obudzi się chociaż na minutę, błagam. 
Mijały sekundy, mijały minuty, mijały godziny, a Harry nadal się nie wybudzał. Położyłem delikatnie głowę na skraju jego brzucha i przymknąłem powieki. Byłem okropnie zmęczony, jednak nie chciałem zasnąć. Pragnąłem jakoś obudzić Hazze. Tylko co ja mogę zobić? Tylko czekać. 
Nawet się nie zorientowałem, gdy pochłonął mnie sen. 

Nie mam pojęcia, która była godzina, ale czułem na swoim policzku zaschniętą ślinę. Moment... dlaczego czyjaś ręka leżała na mojej głowie? I bawiła się moimi włosami?!
Podniosłem się gwałtownie, ocierając dłonią policzek. O matko! Moja głowa prawie eksplodowała, a po mojej twarzy zaczęły spływać stróżki łez. Łez szczęścia. Harry właśnie patrzył na mnie i słodko się uśmiechał. 
-Dzień dobry Louis.
-Harry. Boże, Harry! - nie mogłem opanować swoich emocji. To właśnie z tą osobą przeżyłem najwspanialsze chwile. Rzuciłem się na niego i mocno go przytuliłem. - Tak się cieszę. O matko! Ty żyjesz! 
-Tak Lou. A czego się spodziewałeś? - zaśmiał się cicho, równie mocno mnie przytulając. Jego siły powróciły z dnia na dzień. Oczywiście, to nie było to samo, co kiedyś. Jednak to naprawdę ogromna różnica, z tym co było tydzień temu. 
Z mojej twarzy już do końca dnia nie schodził uśmiech. Siedziałem przy Harrym cały czas. Rozmawialiśmy o dosłownie wszystkim i śmialiśmy się z byle czego. Tak jak kiedyś. Jak zawsze. Za trzy dni wypisują go ze szpitala. Ogarniało mnie niesamowite szczęście. Myślę, że to cało zdarzenie wiele mnie nauczyło. Nauczyło mnie przede wszystkim, czym jest miłość. Ta prawdziwa miłość.

Nowe opowiadanie.

Witajcie po raz kolejny :)

Na początek bardzo chciałam przeprosić, za to, iż moje słabe opowiadanie brzmi podobnie do SLYG. Chodzi mi o zakończenie. Naprawdę już wcześniej miałam w planach uśmiercenie jednego z chłopców. Po przeczytaniu epilogu SLYG stwierdziłam, że mój może brzmieć podobnie... niestety. Jednak starałam się jak mogłam, aby brzmiało inaczej. Nie chciałam zmieniać wcześniej wymyślonej fabuły, chociaż teraz myślę, że to byłoby lepsze rozwiązanie. Jeśli chcecie mogę napisać drugi epilog, w którym postaram się jeszcze bardziej i zmienię kilka rzeczy. Bardzo proszę o odpowiedzi.

A teraz chciałam coś wtrącić o nowym opowiadaniu :)
Przedwczoraj napisałam już prolog i jestem z niego osobiście zadowolona. Jak to zazwyczaj początki są ciężkie i nudne, ale jakoś dałam radę. Przemyślałam już jaki będzie ciąg wydarzeń, lecz nadal są niedopowiedzenia. Myślę, że zacznę dodawać rozdziały jakoś w listopadzie lub grudniu. 
Do 'zobaczenia' <3

niedziela, 9 września 2012

Epilog.

Witajcie ponownie <3
Tak bardzo dziękuję wszystkim za czytanie tego opowiadania. Jestem bardzo zaskoczona tak wielką ilością widzów. Strasznie dziękuję również za przemiłe komentarze, które sprawiały, że od razu miałam ochotę pisać. To dzięki Wam zdołałam dojechać do końca. 
Mam nadzieję, że to opowiadanie nie było, aż tak złe.
Smutno mi trochę kończyć tą opowieść, ale niema sensu pisać czegoś na siłę.
Miałabym ogromną prośbę zostawienia po sobie krótkiego komentarze, co sądzicie o tym blogu. Jest to dla mnie i Magdy bardzo ważne. Z góry dziękujemy i życzymy miłego czytania :)










*Louis*

 Gdy tylko lekarz wyszedł z sali, w której leżał Harry podbiegłem do niego prawie się przewracając. Byłem już trochę bardziej opanowany niż wcześniej. Moje policzki były suche, a bicie serca w normie. Jednak widok doktora sprawił, że moje ciśnienie momentalnie się podniosło. 
-Przepraszam. Ja... jestem przyjacielem Harrego Stylesa. 
-Ugh. Dobry wieczór. Pan do nas zadzwonił, tak?
-Tak.
-Bardzo dobrze Pan zrobił. Kolega powinien być panu wdzięczny. - uśmiechnął się słabo.
-To znaczy... to znaczy, że on już odzyskał przytomność?! - zapytałem z podnieceniem.
-Tak, ale proszę spokojnie. Pacjent musi odpoczywać. 
-Dobrze. - już chciałem odejść, kiedy lekarz zatrzymał mnie swoim głosem.
-Proszę chwilę poczekać.
-Tak? - zapytałem, wracając na swoją dawną pozycję.
-Czy Pan jest bliskim przyjacielem Harrego?
-Emm.. tak, bardzo bliskim. - no bo co ja mam mu powiedzieć? - mieszkamy razem. 
-Może uda się Pan najpierw do mojego gabinetu? Musi Pan o czymś wiedzieć.
-Dobrze. - zacząłem się powoli denerwować, gdy ruszyłem za lekarzem. Pewnie musiał mi tylko przedstawić wyniki badań i podać jakieś leki. 
Usiadłem na krześle, na przeciwko Pana w bialym fartuchu. 
-A więc... - spojrzał w jakieś kartki, po czym kontynuował. - Harry Styles ma białaczkę. To chyba Pan wie, tak?
-Wiem.
-Jak widać stan pacjenta się pogorszył. Z jego książeczki lekarskiej wynika, że spędził kilka miesięcy w sanatorium i szpitalu. Wtedy było dobrze, nawet bardzo. 
-Mhm. - moje serce biło z sekundy na sekudne coraz szybciej. - Ale teraz już będzie wszystko w porządku, prawda?
-Bardzo chciałbym powiedzieć tak. Jednak nie mogę Pana okłamywać. Pan Harry jest w kiepskim stanie. 
-Jak kiepskim?
-Bardzo. nie będę owijał w bawełnę, bo to chyba nie o to chodzi. Pan Styles jest poważnie chory. Są strasznie małe szanse, że będzie jeszcze tak, jak kiedyś. - zamarłem. Nie, nie, to nie była prawda. Nie chciałem uwierzyć w żadne słowo wypowiedziane przez tego głupiego faceta. Co on mógł wiedzieć? Przecież Harry jest zdrowy!
-Ale... powiedział Pan, że jest szansa.
-Strasznie mała.
-Ale jest. 
-Konieczna jest operacja. I to szybko.
-Kiedy?
-Najlepiej teraz. Tylko, że to niemożliwe, ponieważ nie mamy w tej chwili odpowiedniego szpiku.
-Może ja mógłbym jakoś pomóc? Miałem kiedyś robione badania szpiku. 
-O, to wspaniale. Pamięta Pan wyniki? 
-Niestety nie. - spuściłem głowę w dół i wpatrywałem się tępo w podłogę. Przecież to wszystko nie może się dziać. Dlaczego akurat Harremu? 
-Proszę podać imię i nazwisko. 
-Louis Tomlinson. 
-W którym szpitalu pobierano Panu szpik?
-Tutaj. - lekarz zaczął czytać coś w monitorze komputera, a ja stawałem się coraz bardziej niespokojny. Musiał być jakiś sposób, żeby uratować Hazze. 
-Mam. Rodzinne miasto to Doncaster?
-Tak. 
-Ugh... przykro mi. Nie ma Pan odpowiedniego szpiku.
-Ale jak to?! 
-Proszę się uspokoić.
-Przepraszam. Niema żadnego innego dawcy?
-O tej godzinie nie. Jutro rano zaczniemy szukać dawcy.
-Dobrze. - uniosłem się z krzesła i starałem opanować, napływające wciąż do moich oczu łzy.
-Panie Tomlinson?
-Tak?
-Bardzo ciężko mi to powiedzieć, ale... jeśli nie uda nam się znaleźć dawcy...
-Uda się. - lekarz spojrzał na mnie wielkimi oczami. Nie spodziewał się po mnie takiej reakcji.
-Jeśli się nie uda to Pański przyjaciel ma tydzień. - nie byłem w stanie nic odpowiedzieć. Wyszedłem szybko z gabinetu i pokierowałem się do sali numer 9. Otworzyłem powoli drzwi i wszedłem do sali, zamykając je z powrotem. Po mojej twarzy spływały pojedyncze łzy, po wizycie w gabinecie. Nie dbałem już o to. Spojrzałem na Harrego. Miał przymknięte powieki, a moje ciche wejście do dali go nie obudziło. Był tak okropnie blady i wydawał się być taki kruchy. Do moich oczy cisnęło się jeszcze więcej łez. 
Zbliżyłem się do szpitalnego łóżka i wyciągnąłem spod niego małe krzesełko. Usiadłem na nim i wpatrywałem się tępo w twarz Loczka. Kochałem w niego wszystko, każdą wadę i zaletę. Nie potrafiłbym się bez tego obejść. To zbyt trudne i ciężkie. Nie mogłem go zobaczyć, dotknąć, porozmawiać z nim przez ponad rok, a teraz został mi zaledwie tydzień. Oczywiście była szansa na przeszczep szpiku. Jednak mała. Ale ja wierzyłem, wierzyłem, ze się uda. 
Przebiegłem wzrokiem po ciele Harrego, który zatrzymał się na jego dłoni. Wplotłem w nią delikatnie moją rękę i gładziłem ją ostrożnie. Poczułem nagle, jak mnie uścisnął. Uśmiechnąłem się delikatnie przez łzy i pokierowałem oczy na jego buzię. Próbował otworzyć oczy, jednak słabo mu to wychodziło.
-Cześć. - powiedziałem cicho.
-Louis. - wychrypiał ciężko. Można powiedzieć, że po mojej twarzy ciurkiem spływała słona woda. - Przepraszam. 
-Przestań. - wykrztusiłem. Zabrałem jedną rękę i starałem się nią jakoś otrzeć. 
-Nie płacz. Proszę. - powiedział błagalnym tonem.
-Dobrze. Już dobrze. - wyciągnąłem z kieszeni chusteczki i wytarłem jedną twarz. Wyrzuciłem ją do kosza, stojącego obok łóżka. Wziąłem głęboki wdech i wypuściłem powoli powietrze. Wplotłem ponownie palce między jego i ścisnąłem jego dłoń. 
-Jak się czujesz?
-Słabo. - westchnął. - Rozmawiałeś z lekarzem?
-Tak. - wyszeptałem ciężko. 
-Przepraszam. Przepraszam, ze nie powiedziałem Ci o tym wcześniej. Myślałem, że wyzdrowieje, że będzie lepiej. Nie miałem pojęcia, że znowu wyląduję w szpitalu. 
-Spokojnie. Nie mam Ci niczego za złe, Harry. - usmiechnąłem się do niego słabo, lecz włożyłem w ten uśmiech sporo wysiłku. 
-Kocham Cię. 
-Ja Ciebie też. 

Tydzień później. 
    Jak co ranek przyszedłem do szpitala i pokierowałem się od razu w stronę sali numer 9. Od tygodnia nie jadłem zbyt wiele. Po prostu nie miałem apetytu. Wstawałem rano tylko po to, aby iść zobaczyć Harrego. 
Lekarze nie znaleźli dawcy. Jednak Styles czuł się z dnia na dzień lepiej. Dziś minął tydzień od pamiętnej rozmowy z doktorem. Bałem się tego dnia, jak cholera i bardzo chciałem, aby dobiegł końca, szczęśliwego końca. 
Wszedłem do pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Harry spojrzał na mnie i uśmiechnął się blado. 
-Dzień dobry. - pocałowałem go w czoło i usiadłem na krzesełku.
-Cześć.
-Jak się spało?
-Nieźle. A Tobie?
-Ugh... krótko spałem.
-Lou...
-Spokojnie. Nic mi nie jest. Po prostu nie chciało mi się spać. - przerwałem mu. 
-Jaki dziś dzień?
-Niedziela. Przecież wczoraj mówiłem Ci, że jest sobota, nie pamiętasz?
-Oh, zapomniałem.. - odparł cicho, trochę zawstydzony. Zdziwiło mnie to trochę, bo jak można zapomnieć o czymś takim z dnia na dzień?
-Wszystko dobrze, Harry?
-Tak, tak. Przyniósłbyś mi wodę?
-Jasne. - wstałem w krzesełka i podszedłem do malego stoliczka. Nalałem do pustej szklanki wody mineralnej i pomogłem napić się z niej Loczkowi. 
-Dziękuję. - powiedział, gdy odstawiłem na swoje miejsce szklankę.
-Zapisałem się na studia. - powiedziałem ni stąd ni zowąd, przerywając ciszę.
-Naprawdę? - zapytał, uszczęśliwiony Harry. - Tak bardzo się cieszę. Jaki kierunek Kujonku?
-Ej, ej. Jeszcze nie kujonku. - zaśmialiśmy się, po czym ciągnąłem. - wybrałem filmoznawstwo. Zawsze lubiłem filmy.
-Oj tak. To dobrze. Pamiętam, jak mi opowiadałem o tych wszystkich 'Twoich cudach'. - wybuchnęliśmy śmiechem.
-No co? To nie moja wina, że byłem tak zafascynowany kinem. - wyszczerzyłem się. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę o mojej nauce. Gdy skończyliśmy, Harry złapał mnie delikatnie za dłoń. Spojrzałem więc na niego z delikatnym uśmiechem.
-Lou...
-Tak?
-Chciałbym Ci powiedzieć, że strasznie... Cię kocham. Jesteś dla mnie całym światem. Sprawiłeś, że zapomniałem o wszystkim co złe, bo Ty sprawiałeś, że było lepiej. Dzięki Tobie poznałem lepiej samego siebie. Gdy Cię zobaczyłem, nigdy bym się nie spodziewał, że zostanę gejem. Jednak to Ty wskazałeś mi tą właściwą drogę. Udowodniłeś mi to, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Kocham w Tobie dosłownie wszystko. Uwielbiam to, że gdy tylko na Ciebie spojrzę robi mi się cieplej na sercu. Nawet wtedy, gdy jesteś na mnie zły. Jest w Tobie coś takiego, że gdy przy mnie jesteś staję się promienny i szczęśliwy. Od razu chce mi się żyć i robić rzeczy, o których jeszcze nie myślałem. Sprawiasz, że się nakręcam. Poznanie Ciebie było czymś cudownym...
-Harry. - spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem. Uszczęsliwiały mnie jego słowa, lecz brzmiały jak pożegnanie. Jego słowa, z każdym zdaniem były cichsze i słabsze. - jesteś zmęczony.
-Wiem, Lou. - wyszeptał. Do jego oczu napłynęły łzy. - Poznanie Ciebie było czymś cudownym i najpiękniejszym, co mi się przydarzyło. 
-Proszę, nie. 
-Mam do Ciebie prośbę. 
-Harry, błagam. - jednak ten kontynuował. 
-Nie zatrzymuj się w miejscu. Nie zamykaj się znowu w czterech ścianach. Musisz iść do przodu. Dobrze? - po moich policzkach spływało pełno łez. Jego twarz również była wilgotna. 
-Dlaczego płaczesz? - zapytałem.
-Bo tak bardzo nie chcę Cię stracić. Pragnę widzieć Twoją twarz każdego dnia. 
-Przecież możesz.
-Nie, Lou.
-Harry. 
-Nie mam już siły. - obok jego głowy widniała spora plama słonej wody. Nie, naprawdę tego nie chciałem. Tak bardzo błagałem Boga, aby mi go jeszcze nie zabierał. 
-Przytul mnie. - nachyliłem się nad nim i delikatnie uniosłem go do góry. Przytuliłem go jak najmocniej potrafiłem, po czym ułożyłem z powrotem na poduszkę. Jego dłoń spoczęła na moim podbródku i przyciągnęła mnie bliżej jego. Podarował mi czuły i delikatny pocałunek. Gdy oderwaliśmy się od siebie, złapał mnie mocno za dłoń. Siedziałem, patrząc się na niego. Po mojej twarzy spływało tone łez i nie miałem nawet siły nad tym zapanować.
-Kocham Cię, Louis.
-Ja Ciebie też kocham. Najbardziej na świecie. - jego uścisk słabł z sekundy na sekundę. 
-Moje serce biło dla Ciebie. - uśmiechnął się, ukazując swoje słodkie dołeczki. Po chwili jego powieki się zamkneły a dłoń, która przed chwilą mocno ściskała moją, leżała bezwładnie na białej pościeli. Po sali rozległ się dźwięk piszczącej aparatury, a ja nie mogłem ruszyć się z miejsca. Po kilku sekundach zbiegło się pełno lekarzy i pielęgniarek. Miałem zamazany obraz od łez. Pielęgniarka, która chciała mnie wyprosić poprosiła o pomoc lekarza, ponieważ nie chciałem opuścić Harrego. Krzyczałem i probowałem się jakoś wyrwać, lecz po minucie wylądowałem na korytarzu. Byłem w totalnym szoku. Nie tego się spodziewałem. Osunąłem się po ścianie, siadając na podłodze. Moje ciało drżało, a ja nie byłem w stanie już nic zrobić. Nie chciałem tego. Pragnąłem tylko obudzić się ze złego koszmaru. Jednak, życie było okrutne. Prawdziwe koszmary nie miały miejsca w śnie, lecz na jawie. To tutaj mogłeś doświadczyć czegoś tak okropnego. Bo ze snu możesz się obudzić i ponownie zobaczyć twarz ukochanego. Tutaj już nie. Bo śmierć jest najgorsza. Nie do pogodzenia.

piątek, 7 września 2012

Rozdział 21. część 2.

Witajcie ponownie :)
Oto ostatnia część, ostatniego rozdziału przed epilogiem. Trochę smutno mi kończyć tą opowieść, no ale nie chcę tego ciągnąć na siłe i wypisywać nudne opowiastki. Jednak już niedługo zaczynam pisać kolejną opowieść. Dopiero, gdy skończę całość, zacznę dodawać rozdziały. Oczywiście, opowiadanie będzie dodawane na tego bloga :3

Miłego czytania <3





*Louis*

-Harry! Kiedy Ty wyjdziesz z tej łazienki? - stałem przed drzwi już od kilkunastu minut. 
-No chwila!
-My idziemy tylko na spacer.
-Oj no. Jak chcesz to weeejdź. 
-Drzwi są zamknięte baranie. - po chwili usłyszałem odkręcania kluczyka. Drzwi otworzyły się i ręka Harrego szarpnęła mną przyciągając moje ciało do jego.
-Co się tak denerwujesz, hm? - wymruczał mi do ucha, przyciskając mnie do ściany. Bicie mojego serca momentalnie przyspieszyło chyba o tysiąc razy. 
-Ja... ja chciałem tylko się załatwić. - oczy Hazzy wlepiały się we mnie, a ja nie umiałem się przez to skoncentrować. On po prostu tak strasznie na mnie działał. Gdy na mnie patrzył, zapominałem o całym Bożym świecie. Kąciki jego ust uniosły się ku górze, pokazując tym swoje urocze dołeczki. Spróbowałem sie trochę wyluzować i nawet mi wyszło. Muszę tylko pamiętać o wdechu i wydechu. 
-Na pewno chcesz iść na spacer? - zapytał Loczek, przylegając całym ciałem do mnie. Jęknąłem cicho, gdy w moich bokserkach zrobiło się nieco ciaśniej. 
-Harry. 
-Tak, Kochanie? - zniżył głowę i zaczął całować moją szyję. Oddawał na nie długie, przyjemne pocałunki, które były progiem przyjemności.
-Chodźmy na spacer, dobrze? - było to dla mnie okropnie trudne, lecz uniosłem jego głowę na wysokość mojej, odrywając przy tym jego słodkie usta od mojej szyi. Spojrzałem w jego piękne, zielone oczy i uśmiechnąłem się, jak najlepiej potrafiłem. 
-Dobrze. - uśmiechnął się jeszcze szerzej. Ucieszył mnie fakt, że jednak chciał się ze mną przejść, a nie robił tego dla świętego spokoju. Zbliżyłem swoje wargi do jego i pocałowałem go namiętnie. 
-To teraz wyjdź i chwilę na mnie poczekaj. - wypchnąłem go zza drzwi, nie dając mu dojść do słowa i przekręciłem kluczyk. Oparłem dłonie o umywalkę i spojrzałem w lustro.
-Boże. Jestem taki szczęśliwy. - pomyślałem i uśmiechnąłem się. 
Po załatwieniu swojej potrzeby wyszedłem z toalety i udałem się do korytarzyku, aby ubrać buty. Styles stał już cały uszykowany, a jego buzia promieniała. Zawiązałem sznurowadła moich granatowych trampek i pocałowałem jeszcze raz, szybko słodkie wargi Harrego. 
-To idziemy? - zapytałem.
-Tak. Wychodź. - klepnął mnie w pupę, na co ją lekko wypiąłem i zaśmiałem się. Poczekałem, aż zamknie drzwi na klucz i ruszyliśmy drogą. 
Chodziliśmy po centrum miasta i śmialiśmy się niegrzecznie z ludzi, przechodzących obok nas. Nie wiem, czy ktoś normalny potrafiłby śmiać się z tego co my. Najważniejsze, że nam było wtedy dobrze. Nagle poczułem, jak Harry złapał mnie za dłoń. Wplótł palce między moje, a ja poczułem, jakby moje serce się zatrzymało. Trzymaliśmy się już za ręce, ale robiliśmy to tylko w domu. Nigdy wcześniej jeszcze nie robiliśmy tego publicznie. Zwróciłem głowę w jego stronę i mimowolnie się uśmiechnąłem. 
-Lou? - zaczął po kilku minutach Harry.
-Tak?
-Liam dzisiaj przyjeżdża?
-Tak. Stęskniłeś się, hm?
-Ojj taak. Ale to nie to samo co Ty. - pocałował mnie szybko w policzek. 
-Może chcesz coś zjeść?
-Hmm.. może pójdziemy na lody? - zaproponował.
-Dobrze. - odnaleźliśmy szybko budkę z lodami i ustawiliśmy się w niewielkiej kolejce.
-Jakie bierzesz? - zapytał Hazza.
-Najlepiej marchewkowe. - zaśmialiśmy się obaj. - Może czekolada i jagoda? A Ty?
-Truskawka i jagoda. 

Po pół godziny spacerowania i próbowania od siebie lodów usiedliśmy na ławce wtuleni w siebie. Niebo się trochę zachmurzyło, więc zrobiło się chłodniej. Mogłem tak siedzieć z Harrym całymi dniami, byle by był obok mnie. Uwielbiałem jego miękką skórę i bijące od niego ciepło, nawet gdy było mu zimno. Kochałem każdą część jego ciała. Byłem oczarowany jego poczuciem humoru, inteligencją, ambicją, kreatywnością oraz energią, którą wszystkich zarażał. Jednak od jakiegoś czasu coś było nie tak. Hazza wcale nie był tak pełny sił, jak kiedyś. Nie skakał, nie wygłupiał się i nie biegał wokół wszystkich, robiąc z siebie pajaca. Oczywiście śmiał się często i robił głupie miny, ale to nie to samo. Może wydoroślał przez ten rok? A może to wczorajsza noc go zmęczyła? O matko. Nie mogę myśleć o tej nocy, bo od razu robi mi się gorąco, a ciśnienie w moim kroczu wzrasta. Wdech, wydech...
-Louis... może wrócimy już do domu?
-Posiedźmy jeszcze chwilę. - nie chciałem zanudzać mojego przyjaciela, lecz kochałem widok, zachodzącego słońca, na dodatek w towarzystwie Harrego.
-Proszę. - spojrzałem na niego i nieco spoważniałem. Był jakby... o wiele bledszy niż rano, a jego oczy nagle stały się podkrążone. 
-Coś się stało? Harry, nie wyglądasz dobrze.
-Źle się czuję. - starałem się być opanowany. Jednak zdenerowawnie rosło z minuty na minutę. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że Harry jest chory. I to poważnie chory. 
-Chodź. Idziemy. - podniosłem się z ławki, lecz Loczek ani drgnął. -Harry? - spróbował się podnieść, lecz mu to nie wyszło. Pomogłem mu i jakoś daliśmy radę. Objąłem go mocno w talii i powoli ruszyliśmy w stronę domu. W mojej głowie pojawił się ogromny lęk. Dlaczego tak nagle Hazza poczuł się źle? I Dlaczego aż tak bardzo do jasnej cholery? 
-Lou. Ja nie mam siły dalej iść. - powiedział załamanym głosem Harry. Moje serce waliło jak opętane, a ja nic nie mogłem poradzić.
-Proszę, wytrzymaj. Zaraz będziemy. - bladość jego twarzy przypominała mi białe, szpitalne ściany. Nie mogłem o tym myśleć, bo do moich oczu spływało się od razu stado łez. Spokojnie Lou, tylko spokojnie. 
Po 10 minutach udało nam się dopełzać do domu. Położyłem Harrego na kanapie i ściągnąłem mu buty. Po chwili wróciłem do niego i przykryłem go kocem. 
-Połóż się obok mnie. - wyszeptał. Zrobiłem to o co prosił, wtulając się delikatnie w jego nagle kruche ciało. 
Po jakimś czasie wsłuchiwania się w jego oddech, zrobiłem się śpiący. Harry oczywiście już zasnął. Mam nadzieję, że po obudzeniu będzie lepiej. Poszedłem po chwili w jego ślady i zamknąłem oczy. 

-Lou. - usłyszałem nagle cichy głosik obok mojego ucha. - Louis. Obudź się. - otworzyłem szybko oczy i postarałem się ogarnąć. 
-Co się dzieje?
-Lou. Pomóż mi.
-Harry, co jest? - wyskoczyłem szybko spod koca i nachyliłem się nad nim.
-Źle się czuję. - był jeszcze bledszy niż wcześniej. Boże, jego oczy były takie wyblakłe i sine wokół.
-Boże. Jeszcze gorzej?
-Tak, Lou. Niedobrze mi. - jego oczy zaszkliły się po chwili. Chwyciłem telefon i usiadłem obok niego. Gładziłem jego włosy i po wybraniu numeru przyłożyłem komórkę do ucha. 

Godzinę później.
Siedziałem w tym okropnym korytarzu, opierając głowę o dłonie. Nienawidziłem szpitali, a jeszcze bardziej tego, że na sali leżał Harry. Zadzwoniłem po Nialla i Zayna. Liam był w drodzę, więc wysłałem mu tylko sms-a. Wiem, ze to trochę głupie, ale nie chciałem go denerwować, podczas jazdy. A wiem, że sms-y odczytywał tylko, gdy się zatrzyma. Jak zwykle, rozsądny Liaś. 


*Niall*

     Gdy tylko Zayn powiedział mi o telefonie od Lou, wsiedliśmy w najbliższy autobus. Boże, tak się przestraszyłem. Tommo powiedział, że to tylko zasłabięcie, lecz słyszałem dobrze jego głos. Zdecydowanie płakał.
Tak jak się nie myliłem. Zobaczyłem go, siedzącego na krześle. Był cały mokry od łez. Gdy tylko mnie zobaczył, podbiegł do mnie, a ja mocno go przytuliłem. 
-Już dobrze, Lou. - pogładziłem go po plecach, próbując jakoś uspokoić. 
-Nic nie jest dobrze! - wykrztusił, po czym schował twarz w mojej koszulce. Nie mogłem znieść tego, że tak bardzo cierpiał. Nie dosyć, że ponad rok był zamknięty w czterech ścianach, to jeszcze teraźniejsza sytuacja. Chciałem go jak najlepiej pocieszyć, ale co ja mogłem poradzić? Gdy trochę się uspokoił, usiedliśmy na krzesełkach.
-Gdzie Zayn?
-Wstąpił do sklepu. Zaraz przyjdzie.
-Lou?
-Tak?
-Co się dokładnie stało? - mój przyjaciel wziął wdech, po czym wypuścił powoli powietrze.
-Byliśmy się przejść. Wszystko było w porządku, gdy nagle Harry źle się poczuł. Siedzieliśmy wtedy na ławce. Ledwo wstał. - po jego twarzy zaczęło ponownie spływać pełno łez. - pomogłem mu dojść do domu. - urwał na chwilę i oparł głowę o dłonie. - Nie miał siły nic zrobić. Położyłem go na łóżku. Zasnęliśmy oboje. Gdy mnie obudził czuł się jeszcze gorzej. Zadzwoniłem wtedy po karetkę, a gdy chciałem mu jakoś pomóc wstać, zemdlał. - zaszlochał dość głośno i już się nie odezwał. Tak bardzo było mi przykro. Nie mogłem myśleć o tym, że Harry był chory. Nie chciałem w ogóle się z tym pogodzić. Objąłem Louisa w pasie i przyciągnąłem do siebie.
-Nie płacz. 
-To wszystko przeze mnie! Mogłem go nie wyciągać na ten głupi spacer! 
-Lou, nie myśl tak. To nie przez Ciebie. Spójrz na mnie. - delikatnie uniósł na mnie wzrok. - Harry jest chory. - ledwo przeszło mi to przez gardło, ale musiałem być silny. Miałem łzy w oczach, lecz nie pozwalałem im spłynąć po moich policzkach. - Było przez jakiś czas dobrze. Harry jednak powiedział, ze nie jest jeszcze zdrowy. Jego organizm jest coraz słabszy. Odpocznie tutaj i wszystko będzie dobrze. - cholera jasna. Jedna łza oderwała się od mojego oka i popłynęła w dół. Szybko ją wytarłem i przytuliłem jeszcze raz Tomlinsona. 

poniedziałek, 3 września 2012

Rozdział 21. część 1.

Witajcie ponownie <33
Bardzo Wam dziękuje, że odwiedzacie moja stronę i zostawiacie po sobie te wspaniałe komentarze. Niestety udało mi się tylko napisać 1. i to dość krótką część. Za kilka dni napiszę o wiele dłuższą, 2.
Po tym rozdziale, pojawi się już tylko epilog.
Zaczął się rok szkolny, więc mam o wiele mniej czasu na pisanie.
Jednak moja mała niespodzianka jest taka, iż po skończeniu tego opowiadania, zacznę pisać następne.
Najpierw napiszę je dla siebie i potem dopracuję, a następnie zacznę dodawać. Pewnie nie nastąpi to prędko, ale będę się starać.

Miłego czytana <3




Rozdział 21. część 1.
Tydzień później.

*Harry*

     Obudziłem się w objęciach mojego ukochanego. Był to dla mnie wymarzony i cudowny poranek. Przy Louisie czułem się spełniony, nic więcej nie było mi potrzebne. Umówiliśmy się, że nie będzie traktował mnie, jak chorego. Pragnę żyć normalnie, tak jak wcześniej. Nie chcę, żeby wszyscy biegali wokół mnie i mi współczuli. Wystarczy, że będę traktowany normalnie. Spędzaliśmy ze sobą, jak najwięcej czasu. Byliśmy w kinie, nad jeziorem z Niallem i Zaynem, Lou zabrał mnie na piknik na łąkę, a ja go do parku linowego. Przez ten tydzień bawiliśmy się naprawdę dobrze. Oczywiście, chłopcy też już wiedzieli o mojej chorobie. Bardzo się przestraszyli i przez pierwsze dwa dni czuliśmy pewien dyskomfort. Potem przeprowadziliśmy rozmowę, żeby traktowali mnie zwyczajnie i jakoś sobie poradziliśmy.
-Dzień dobry. - wyszeptał mi do ucha Louis. Wtulił się we mnie mocniej, kładąc głowę we wgłębieniu mojego obojczyka.
-Cześć. - uśmiechnąłem się mimowolnie, gładząc dłońmi jego plecy. Przyjemność promieniowała wzdłuż całego, mojego ciała. Mógłbym tak leżeć przez cały dzień, ale pewnie mój dzikus zaraz wyskoczy i zacznie biegać po całym domu. Jednak mijały minuty, a on jak leżał, tak się nie ruszał. Czasem mi tylko zamruczał do ucha, co doprowadzało mnie do szału i na tym się kończyło. Powierciłem się trochę i teraz ja miałem głowę niżej, na jego torsie. Zacząłem jeździć palcami wzdłuż jego klatki piersiowej. Wspiąłem się trochę wyżej i pocałowałem jego szyję. Obdarowywałem ją coraz to dłuższymi pocałunkami, a Lou mruczał i pojękiwał cicho.
-Dobra, dobra. Koniec już, Lokersie. 
-No eeej.. dopiero się rozkręcam. - zaśmiał się i wygrzebał spod kołdry, jednak nie pozwoliłem mu odejść daleko. Przyciągnąłem go bliżej i wpiłem się w jego wargi. Na początku odwzajemniał moje czułości, lecz po chwili się opamiętał i mnie odepchnął.
-Harry, jest 10. 
-No i co?
-Wstań już.
-Nie-ee. To Ty się połóż. Najlepiej na mnie. 
-Harry! - Lou walnął mnie w głowę i wybuchnął śmiechem.
-No co? To nie moja wina, że jesteś taki podniecający. - złapałem go za pośladek, na co mój przyjaciel pisnął. Ścisnąłem go i rozluźniłem, zrobiłem tak kilka razy. Louisowi widocznie się to spodobało, ponieważ nie narzekał. Przyciągnąłem go ostrożnie i zacząłem całować jego szyję. Napięcie w moich bokserkach urosło, gdy położył się na mnie, a jego krocze dokładnie dotykało moje. Poczułem, ze jego kolega też budzi się do życia, co nakręciło mnie jeszcze bardziej. Odnaleźliśmy swoje wargi i zaczęliśmy je namiętnie o siebie ocierać. Lou błądził dłońmi po moim ciele, a ja macałem jego pośladki, doprowadzając go do niezmiernej przyjemności. Chłopak nagle wypiął swoje pośladki do przodu, powodując, że mój członek stał się całkowicie twardy. Bardzo spodobał mi się ten manewr, więc powtórzyłem to, a Lou jęknął. Robiliśmy tak przez kilka minut, a ja czułem, że niedługo dojdę.
-Lou. - wykrztusiłem, gdy jego członek otarł się o mojego z ogromna siłą. - Błagam. Zaraz dojdę. - mój ukochany uśmiechnął się i przestał. Zbliżył się do moich ust i zaczął je całować z czułością. Odnalazł dłonią mojego penisa, wkładając ją w moje bokserki.
-Czekaj. - moje słowo sprawiło, że Lou zabrał rękę i trochę się ode mnie odsunął. - wiesz... emm... bo ja...
-Tak?
-Chciałbym spróbować czegoś nowego..
-To znaczy? - odnalazłem pod łóżkiem tubkę lubrykantu i pokazałem ją Louisowi. Ten zrobił wielkie oczy i przez chwilę nic nie mówił.
-Ty.. tak poważnie?
-Inaczej bym tego nie kupował. - chłopak zniżył się na wysokość mojej twarzy i mocno mnie pocałował.
-Spróbujmy. 
-Chcesz być na dole, czy na górze?
-Może.. emm.. na dole? - ucieszyłem się, że tym razem ja będę mógł sprawić mu przyjemność. Jednak bałem się, że go skrzywdzę. Miałem ogromną nadzieję, że wszystko się uda. 
Wylałem trochę zimnej mazi na moją rękę i przyłożyłem ją delikatnie do otworu na pupie Louisa. Patrzyłem w jego oczy, a on uśmiechnął się do mnie, puszczając mi oczko. Wysmarowałem dobrze mój palec, po czym przyłożyłem go do dziury. Chłopak drgnął, ale po chwili wyrównał oddech. Wśliznąłem delikatnie palec do środka, a Lou zamknął oczy. Włożyłem go trochę głębiej, co wywołało syknięcie z jego ust.
-Boli Cię. - wyszeptałem.
-Nie. Rób, co masz robić. - Popchnąłem palec głebiej i poczułem jak mój chłopak się spina.
-Ale Cię to boli.
-Wszystko w porządku. - moje serce biło, jak szalone. Pochyliłem się nad ciałem przyjaciela i pocałowałem delikatnie jego brzuch. Rozluźnił się trochę dzięki temu, więc wykorzystałem to i włożyłem całego palca do jego otworu. Lou znowu syknął, lecz ja kontynuowałem i zacząłem ruszać w dół i w górę moim palcem. Zauważyłem jednak, że jego wyraz twarzy ukazuje coraz większy ból.
-Koniec. Boli Cię.
-Nie, Harry! Kontynuuj!
-Ale Lou...
-Proszę. - powoli ślizgałem palcem, zaczynając trochę go wyginać. Dodałem po chwili drugiego, a Lou jęknął. Tym razem nie z bólu, lecz w przyjemności. Ucieszyło mnie to strasznie, więc przyspieszyłem. Tomlinson zaczął jęczeć z rozkoszy, więc wyjąłem palce i sięgnąłem po pudełko prezerwatyw. 
-Nie. Bez tego.
-Jesteś pewny?
-Zdecydowanie. - usmiechnąłem się szeroko i powoli wszedłem w mojego Louisa. Poruszył się i cicho jęknął. Zacząłem rytmicznie się ruszać i zwiększać tempo. Mój chłopak jęczał, a gdy znowu przyspieczyłem pokrzykiwał. Dawałem z siebie jak najwięcej. Z całych sił starałem się uszczęśliwić mojego największego skarba. Wchodziłem w niego coraz szybciej. Pot spływał po mojej klatce piersiowej. Lou głośno dyszał i jęczał.
-Mm.. Harry.. ugh... ah! O kurwa! - jego słowa nakręciły mnie jeszcze bardziej i wszedłem w niego cały. Louis krzyknął na całe gardło i doszedł. Lepka, ciepła ciecz znalazła się na moim nagim torsie. Wyszedłem z mojego przyjaciela i opadłem na łóżko obok niego. Bylem cały zadyszany, nie mówiąc już o Lou. Wydawał się, jakby przebiegł 100 kilometrów.
-Harry?
-Tak?
-Kocham Cię.
-Ja Ciebie też kocham. - uśmiechnąłem się i złożyłem na jego ciepłych wargach czuły pocałunek.