witajcie! ♥
Wybaczcie, że dodaję rozdział dopiero teraz! Miałam ostatnio naprawdę dość zajęte dni i nie miałam kiedy wziąć się za pisanie. Dosłownie przed minutką skończyłam tworzyć ten, jakże beznadziejny, rozdział. Byłabym wdzięczna za klikanie w reakcje i jakikolwiek komentarz.
Epilogu spodziewajcie się jakoś we wtorek lub środę.
Miłego czytania! <3
Rozdział 20
Uchyliłem
powieki, aby odszukać wzrokiem mój nieznośny budzik. Wyłączyłem go jak najprędzej,
aby nie zbudzić Harry’ego. Wygrzebałem się z ciepłej kołdry i stanąłem na
miękkim dywanie. Udałem się cicho do łazienki na poranną toaletę, po czym
wróciłem do pokoju i ubrałem wczorajsze spodnie oraz bluzkę, którą znalazłem w
szafie mojego chłopaka. Wsunąłem telefon do brązowej torby, po czym pochyliłem
się nad Loczkiem. Ucałowałem delikatnie jego zarumieniony policzek i udałem się
na dół. Wyszedłem z mieszkania i przekręciłem zamek kluczami, które schowałem
do małej doniczki, dobrze schowanej, pod dużymi liśćmi żywopłotu.
20 minut później
Wszedłem do
ośrodka, kierując się od razu w stronę recepcji. Przywitałem się z Lucy,
prosząc ją o kawę, gdyż nie zdążyłem wypić jej w domu. Dziewczyna oczywiście
odparła, że zaraz przyniesie mi ją do gabinetu, więc podziękowałem i udałem się
do niewielkiego pomieszczenia. Usiadłem za biurkiem i nie zdążyłem spojrzeć,
kiedy przyjdzie mój klient, ponieważ usłyszałem krótki dźwięk, przychodzącego
sms’a. Może to zabrzmieć dziwnie, a wręcz śmiesznie, lecz naprawdę się wystraszyłem.
Miałem serdecznie dość tych wszystkich gróźb, a najgorsze było to, iż nie
miałem pewności, kto wysyłał mi tak beznadziejne wiadomości.
Od ‘Zastrzeżony’ Nie
boisz się zostawiać Go samego w domu? Jesteś pewien, że nic mu się nie stanie?
Ostatnio przecież wylądował w szpitalu. Ciekaw jestem, czy teraz wystarczy mu
sił, aby przeżyć drogę z domu do szpitalnego łóżka. Chyba niedługo zaspokoję
moją ciekawość.
Wstałem,
głośno odsuwając krzesło i pokierowałem się do drzwi. Zatrzasnąłem je mocno za
sobą i udałem się w stronę gabinetu pana Whitman’a. Zapukałem kilka razy, a gdy
usłyszałem zaproszenie, pewnie wszedłem do środka.
-Dzień
dobry, Louisie.
-Nie wiem,
czy taki dobry…
-To znaczy?
Coś się dzieje?
-Owszem,
ale mam najpierw pytanie.
-Tak?
-Gdzie jest
James?
-Teraz? Nie
mam pojęcia.
-Jak to?
-Przychodzi
na terapie codziennie na 3 godziny.
-Co?
-Czego nie
rozumiesz?
-Myślałem,
że tam zostanie. W sensie na tydzień.
-Nie mamy
prawa bez podstaw zamykać go na tydzień.
-Bez
podstaw?!
-Potrzebujemy
więcej dowodów.
-Dobrze,
dziękuję. – Doktor nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ jak oparzony wyszedłem z
jego gabinetu. Zamknąłem się we własnej sali, po czym wybrałem numer Harry’ego.
-Lou? –
usłyszałem zachrypnięty głos mojego chłopaka i poczułem ogromną ulgę.
-Tak,
wszystko w porządku?
-Tomlinson,
jest dwadzieścia po ósmej, a ja mam wakacje.
-Haz…
dostałem sms’a.
-Jakiego? –
zapytał od razu ożywiony.
-Wczoraj
dostałem trzeciego, a kilka minut temu kolejnego.
-Dlaczego
mi nic nie powiedziałeś?
-No właśnie
mówię.
-Chodzi mi
o wczoraj.
-Spałeś
już… nie chciałem Cię budzić.
-Przeczytaj
mi je.
-Harreh…
-Czytaj!
-On Ci
grozi.
-Mi?
-Boże… Haz,
obiecaj mi, że nigdzie dzisiaj nie wyjdziesz.
-Co?
-Po pracy
od razu do Ciebie przyjdę, ale błagam Cię. Nie wychodź nigdzie, dobrze?
-D… dobrze,
Lou.
-Jakby coś
się działo dzwoń, pisz, cokolwiek.
-Mógłbyś
przeczytać mi treść tych wiadomości?
-Muszę
kończyć, Haz. Mam klienta. – powiedziałem szybko, po czym rozłączyłem się z
chłopakiem. Naprawdę nie chciałem, aby zobaczył słowa tej psychicznej osoby.
Inaczej chyba nie mogłem jej nazwać. Miałem coraz większe obawy, że nie był to
tylko James. Jeśli był z nim ktoś jeszcze… miałem większe kłopoty, niż mogłem
to sobie wyobrazić. Najgorsze było to, iż nie miałem pewności.
16:04
Wyszedłem z
dużego budynku i pokierowałem się od razu na przystanek autobusowy. Chciałem
jak najszybciej znaleźć się w domu Styles’a z pewnością, że wszystko w
porządku, że nic mu nie jest, że jest bezpieczny. Niczego więcej teraz nie
pragnąłem. Po prostu musiałem zobaczyć go całego i zdrowego, bo inaczej
dostałbym chyba szału.
Wsiadłem do pojazdu, skasowałem bilet i stanąłem tuż przy
drzwiach, nie chcąc wtapiać się w tłum ludzi, wracających z pracy do domów.
Czas dłużył mi się okropnie, a wskazówki zegara nie były łaskawe przesuwać się
szybciej. Patrzyłem uważnie przez szyby, czy nie znalazłem się na przystanku
Hazzy, lecz za każdym razem czułem to samo rozczarowanie.
Kiedy w końcu rozpoznałem okolice, wyskoczyłem z autobusu i
zacząłem niesamowicie szybkim tempem iść w stronę domu mojego ukochanego.
Skręciłem w jego ulice, a moje serce przyspieszyło, jakby miało zaraz wyskoczyć
z mojej piersi. Przystanąłem na chwilę, nie wiedząc co się dzieje. Myślałem, że
to jakiś sen, że to koszmar i zaraz się obudzę.
Przed domem Harry’ego stały dwa samochody policyjne oraz
karetka. Właśnie odjeżdżała, a policjanci natomiast wychodzili z wozów.
Zacząłem biec, ile miałem tylko sił w nogach. Przecież to nie mogła być prawda.
Gdyby działo się coś złego zadzwoniłby. Napisałby coś, aby dać znak, że jest
źle, że muszę natychmiast zjawić się obok niego. Byłem totalnie przerażony, a
moje serce kołatało, jak nigdy dotychczas.
***
Nie miałem
pojęcia, co powinienem zrobić. Nie działo się źle ze mną, więc dlaczego miałbym
niepokoić Louisa. Siedziałem skulony na kanapie i bałem się wykonać
jakiegokolwiek ruchu. Usłyszałem nagle głośne pukanie do drzwi i zadrżałem z
przerażenia. Wstałem cicho, aby zobaczyć, kto chciał dostać się do mojego
mieszkania. Na moje szczęście, zobaczyłem mojego chłopaka, więc otworzyłem
pospiesznie drzwi i rzuciłem mu się na szyję.
-Boże,
Harry. – wyszeptał, ściskając mnie mocno. Jego oddech był ciężki, jakby
przebiegł cały maraton.
-Biegłeś?
-A Ty co
byś zrobił na moim miejscu, gdybyś ujrzał przed moim domem karetkę?
-Lou, boję
się. – powiedziałem ledwo słyszalnie, a moje oczy momentalnie się zaszkliły.
Chłopak naparł na mnie całym ciałem, abyśmy po chwili znaleźli się całkowicie w
pomieszczeniu. Oderwał się ode mnie po kilku minutach, po czym domknął
dokładnie drzwi i przekręcił w nich zamek.
-Co się
stało? – zapytał, a w jego oczach widziałem strach.
-Obok w
mieszkaniu… ktoś się włamał… tam był mały chłopiec.
-Co?!
-Żyje, ale
jest w ciężkim stanie. – Louis nie umiał nic wykrztusić i patrzył na mnie nadal
przerażony. Ciszę przerwał nam dopiero krótki dzwonek, oświadczający nadejście
sms’a. Byłem pewien, że ani on, ani ja, nie chcieliśmy znać treści. Mimo tego,
Tommo wyjął z torby komórkę, a ja stanąłem obok, aby swobodnie przeczytać
wiadomość.
Od ‘Zastrzeżony’ To
dopiero początek… masz szczęście, że nie zechciałem przejść od razu do
konkretów.
-Harry… -
zaczął, a jego głos drżał. –Ja mam tego dość.
-Nie Ty
jeden.
-Nie chcę,
rozumiesz?
-Spokojnie,
Lou. – powiedziałem, kładąc dłoń na jego policzku.
-Jak mam
być spokojny?! Jak?! On Ci grozi! Prawie zabił człowieka! Dziecko!
-Louis…
uspokój się. Panikowanie to ostatnia rzecz…
-Tak, wiem
wiem. Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Po co on to robi?
-Kogo masz
na myśli?
-A kogo
mogę mieć?
-…
-James. To
ten pieprzony dupek! Chory dupek! – Louis wziął głęboki wdech, po czym wypuścił
powoli powietrze z płuc. Odwrócił się do mnie przodem i spojrzał prosto w moje
oczy.
-Muszę
wyjść. Poczekaj tu na mnie, dobrze?
-Gdzie
idziesz?
-Nigdzie
nie wychodź. – powiedział błagalnie, a następnie zniknął już za drzwiami.
***
Nie miałem
czasu, biegłem ile sił w nogach, a w dłoni trzymałem, jak najmocniej telefon.
Nie chciałem tak żyć. Miałem dość ciągłego oszukiwania samego siebie, że
wszystko z czasem się ułoży. Tutaj jednak czas był cenny, nie mogłem czekać,
lecz działać. Nie mogłem dopuścić, aby jeszcze komuś stało się coś złego.
Miałem gdzieś, pytające spojrzenia ludzi, kiedy widzieli mnie pędzącego w
środku centrum.
Wbiegłem
zziajany do gabinetu Pana Whitman’a, darując już sobie pukanie. Doktor spojrzał
na mnie przerażony, nie wiedząc co się dzieje.
-O to mi
chodzi! – powiedziałem trochę zbyt głośno, podkładając mu telefon po nos.
-Nie
rozumiem.
-On do mnie
pisze. Grozi mi, grozi Harry’emu.
-Kto?
-James, a
kto inny?
-Co pisze?
-Najpierw
groził, że mnie zabiję. Zabawne, czyż nie? Potem zmienił zdanie i uznał, że
będę bardziej cierpiał, patrząc na śmierć mojego chłopaka. Kiedy wróciłem dziś
z pracy do jego domu, pod drzwiami stała karetka i wozy policyjne. Kto był w
środku z lekarzami? Mały, niewinny chłopiec. Po co to zrobił? Aby nas ostrzec!
Czy to nie jest wystarczający powód, aby go zamknąć?! On jest chory, nie widzi
tego Pan?
-Louis,
Louis, Louis. – powiedział cicho pod nosem, wstając ze swojego krzesła i przechadzając
się niespokojnie w kółko po gabinecie. –Co ja mam teraz zrobić?
-Skąd mam
wiedzieć?
-Skąd pisał?
-Numer
zastrzeżony.
-Postarał
się.
-Chorzy
ludzie są naprawdę zdolni do wszystkiego.
-Wiem, to
akurat wiem.
-To
dlaczego nie zareagował Pan wcześniej?
-Myślałem,
że nie jest aż tak źle. Potrafił udawać, wiesz? Przed Tobą był inny, a przede
mną grał. Powinienem to zauważyć, przepraszam.
-Proszę
mnie nie przepraszać, tylko coś z tym zrobić.
-Mógłbym
prosić adres pańskiego lubego?
-Oczywiście.
– powiedziałem i napisałem na małej karteczce adres zamieszkania Hazzy. –Co Pan
zamierza?
-Zaraz tam
pojadę, pojedziemy tam razem. Pobiorę odciski palców, zrobię zdjęcia. Wiem, że
policjanci na pewno to zrobią, ale pytanie kiedy. Wiesz, jak bywa.
-Niestety.
-Zajmę się
tym. Nie odpuszczę tym razem.
-Dziękuję. –
wyszeptałem i już chciałem wyjść z pomieszczenia, kiedy głos Doktora mnie zatrzymał.
-Louis…
-Tak?
-Naprawdę
przepraszam.
-W porządku…
jakby, ale błagam. Zajmijmy się tym już.
-Naturalnie.
– odparł i oboje w szybkim tempie opuściliśmy ośrodek i udaliśmy się samochodem
specjalisty pod dom Harry’ego.
uhtgfuvhdturfhvc o kurwa!
OdpowiedzUsuńaucbfdufhv u ale owowowoowowowowowoow!
Dodaj szybciej następny rozdział bo mi dupe ze stresu i ciekawości zeżrę!
nooo!
Hahahahaha , mi też ! :D
Usuńco ty pierdolisz ? to jest moim zdaniem boskie.. nareszcie Lou zwrócił się o pomoc... czekam :)
OdpowiedzUsuńZajebisty !
OdpowiedzUsuńPisz dalej , nie mogę się doczekać ! :D
W pięć dni przeczytałam wszystko od początku bo dopiero się o blogu dowiedziałam <3
Mam złe przeczucia, co może się stać w następnym rozdziale ;c
OdpowiedzUsuńOjj chyba przeżyjemy :)
UsuńJesu, nie wiedziałem, że James jest aż tak psychiczny i wmiesza w to wszystko niewinne dziecko -.-
OdpowiedzUsuńJak zwykle rozdział mega, z niecierpliwością czekam na epilog i rozwiązanie tej sprawy <3
bdsjbvjbdsjbvcjbsdvjbdjbvjds *.*
OdpowiedzUsuńnie mam słów ! :D
Wspaniały rozdział ! Tylko szkoda, że już niedługo będzie koniec....ten blog był naprawdę wspaniały. Szkoda, że to już koniec...;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam !
Adjafkjafsdfhgasjdfg! Zgon na miejscu <3 Słoooooodkie! Kocham Cię za to opowiadanie ;**
OdpowiedzUsuńmam przeczucie, ze jak przyjada to Hazz nie bedzie zyl ;___;
OdpowiedzUsuńBłagam tylko o happy end :) Ale jak twoim pomysłem jest smutaśny end to plissssska napisz 2 (happy i smutaśny) Btw. epicko piszesz <3
OdpowiedzUsuńTo co robi James przechodzi wszelkie rozumowanie niech go zamkną na dożywocie Rozdział fantastyczny Czekam na epilog
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ada
Zżera mnie ciekawość i stres bo przecież nie wiem co się teraz stanię. Boski rozdział!! Wreszcie Lou powiedział komuś o tych sms'ach. Nie wiem co napisać mam totalną pustkę w głowie! Nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Posz szybko bo umręz niewiedzy i stresu!! Kooocham!! <33
OdpowiedzUsuńAaaaaaaaa zawaliste <3
OdpowiedzUsuńomg, już epilog? ;c ale mam nadzieję, że weźmiesz się za nowe opowiadanie, które będzie tak samo boskie *o* czekam na next, weny! ;*
OdpowiedzUsuń