Wielkimi krokami zbliżami się niestety do zakończenia. Trudno będzie żegnać mi się z tym opowiadaniem. Było chyba najdłuższe z tych trzech i myśle, że wyszło mi najlepiej. Oczywiśce, sądze, że pisze banalnie, popełniam ciągle błedy, a niektóre zdania są w ogóle nie po polsku. Mimo tego, jestem dumna, ze udało mi się opisać tą historię Larry'ego.
Czekają Was jeszcze chyba 2 lub 3 rozdziały i epilog. Nie wiem, kiedy pojawi się 18. Rozdział, ale na pewno nie wcześniej niż w poniedziałek.
Mam do Was prośbę. Mianowicie, każdy kto czyta to opowiadanie: czy moglibyście zostawić jakiś komentarz? Chociażby jedno słowo. Jest to dla mnie dość ważne i z góry Wam bardzo dziękuję <3
Miłego czytania! <3
Rozdział 17
3 dni później
-Halo? – zapytałem osoby po drugiej
stronie telefonu.
-Cześć, Lou. Dzwonię z domowego.
-Oh! Cześć, Haz! – przywitałem się
radośnie.
-Pójdziemy gdzieś dzisiaj?
-Pracuję do późna. – przyznałem ze
smutkiem w głosie.
-A no tak, dziś poniedziałek.
Szkoda.
-Jutro po Ciebie wpadnę i gdzieś
wyskoczymy.
-Okej! Napisz o której, żebym był
gotowy.
-Dobrze. – zaśmiałem się cicho.
-To do usłyszenia.
-Zadzwonię później, czyli do
wieczora, Curly. – powiedziałem miękkim głosem, po czym rozłączyłem się.
Minęły już
trzy dni, a ja nie byłem na tyle odważny, aby uświadomić Harry’emu, że moje
spotkania z James’em nadal się odbywają. Z każdym dniem byłem przerażony coraz
bardziej, lecz starałem się to ukrywać i przyznam, że nieźle mi to wychodziło.
Jednak, nie był to żaden powód do dumy. Byłem dupkiem. W mojej głowie plątały
się różne myśli i nie mogły scalić się w całość. Czasami brakowało mi już słów,
aby opisać to, co działo się wewnątrz mnie. Moje sumienie nie dawało mi spokoju
i podpowiadało, że powinienem jak najszybciej powiedzieć wszystko Styles’owi.
Oczywiście byłem zbyt wielkim tchórzem. Mimo tego, myślałem już, jak dobrać
słowa, aby zabrzmiało to delikatnie. Tylko nie miałem pojęcia, jak wytłumaczyć
to, że nie przyznałem od razu, iż nie przenieśli James’a. Sam do końca nie wiedziałem,
dlaczego nie powiedziałem prawdy.
Kiedy
zjadłem kanapkę i wypiłem kawę, zarzuciłem torbę na plecy i wyszedłem z domu,
zakładając trampki dużo wcześniej. Byłem przyzwyczajony, ze często chodziłem w
mieszkaniu w butach. Oczywiście, jeśli było lato i co chwile gdzieś
wychodziłem, a że byłem wyrzucić śmieci, zostałem już w obuwiu.
Dotarłem do
dużego budynku, przekroczyłem próg i udałem się do recepcji. Odebrałem kluczyk
od mojego gabinetu, witając się z Lucy. Skierowałem się dobrze znany mi korytarz,
wszedłem do pokoju i usiadłem przed moim biurkiem. Zaraz miał przyjść James z
pretensjami, dlaczego odwołałem wczorajsze spotkanie. Był dopiero poniedziałek,
a ja już byłem zmęczony samym myśleniem o nim.
Nagle, ku
moim oczekiwaniom, do sali wśliznął się chłopak, wcześniej cicho pukając.
Uśmiechnął się do mnie, a ja z obojętnym wyrazem twarzy pokierowałem się na
fotel, a po chwili naprzeciw mnie usiadł i mój klient.
-Dawno Cię nie widziałem. Stęskniłem
się.
-Mhm.
-Dlaczego wczoraj odwołałeś
spotkanie?
-Chciałem odpocząć.
-Od czego?
-Od pracy? – zapytałem sarkastycznie
nie myśląc o tym, jak bardzo byłem chamski.
-Czyli tak teraz nazywasz spotkania
ze mną.
-James… wyjaśnijmy sobie coś. Tak,
to właśnie jest moja praca. Widujemy się na sesjach, ponieważ to jest mój
obowiązek. Chcę Ci pomóc, pragnę Twojego zdrowia, ale utrudniasz mi to
niestety. – miałem gdzieś, jak to odbierze. Chciałem mu wyjaśnić i zrobić
wszystko, aby trochę przystopował, a może nawet przestał mnie lubić.
-Sugerujesz, że…
-Przestań James! Oboje dobrze wiemy,
że grasz! Wspaniale rozumiesz, co mam na myśli i daj sobie spokój, bo nie
jestem głupi.
-W takim razie, jak Ci to utrudniam?
– zdziwiło mnie, że nie wybuchnął krzykiem, lecz postanowiłem to wykorzystać i
powiedzieć mu wszystko tak dosadnie, aby sam zechciał zmienić psychologa. Skoro
Pan Whitman nie chciał pójść mi na rękę, to nie zamierzałem być miły dla tego
Psychopaty.
-Nachodzisz mnie. Pobiłeś mnie i
Harry’ego. Nie pozwalasz mi do siebie dojść. Naprawdę nie wiem do czego zmierzasz
takim zachowaniem, ale wiedz, że to się skończyło. Nie będę wiecznie znosił
Twoich humorków i napadów agresji.
-Wiem, że źle zrobiłem, bijąc Cię.
Wstyd mi za to, naprawdę przepraszam.
-A Harry?
-On zasłużył.
-O czym Ty kurwa mówisz?! – James
spojrzał na mnie przerażony i po raz pierwszy na naszych spotkaniach, to ja
miałem przewagę. Byłem wściekły. Wiem, ze nie powinienem wyładowywać się na
klientach, ale akurat w tym przypadku to było przydatne.
-Uważam, że Harry zasłużył. Chciał
mnie od Ciebie odciągnąć.
-Słucham?! – wziąłem kilka głębokich
wdechów, aby się uspokoić. –Wysłuchaj mnie i postaraj się jakoś to zrozumieć,
bo dwa razy powtarzać nie będę.
-Ok.
-Harry nie powinien Cię w ogóle
obchodzić. On już skończył sesje i wyzdrowiał. Nie utrudniał, współpracował ze
mną. Widzisz jak szybko?
-Bo Ty go lubisz. Mnie nie. – w tym
momencie cała złość ze mnie uleciała. Nie mogłem uwierzyć w to, co powiedział
James. Najgorsze było to, że miał rację.
-James… tu nie chodzi o to kogo
polubię.
-Łatwiej by nam się pracowało,
gdybyś choć raz dał mi do zrozumienia, że mnie lubisz.
-Łatwiej by się pracowało, gdybyś
mnie nie nachodził, bił, krzywdził Hazze i mogę jeszcze wymieniać.
-Przepraszam, Lou. Tak bardzo Cię
przepraszam. – wyszeptał, chowając twarz w dłoniach.
-Przestań udawać. – wykrztusiłem,
nie chcąc pokazać, że było mi go żal.
-Dopiero teraz to do mnie dotarło.
Jestem nikim. Skończonym idiotą, którego nikt nie chce.
-Nie mów tak.
-Sam tak uważasz.
-Nie. Nie uważam tak i mówię
szczerze. Jesteś naprawdę inteligentnym chłopakiem i wierzę, że wiele
osiągniesz w życiu, jednak zbyt wiele oczekujesz od innych. Widzisz w ludziach
wrogów. Boisz się, że zabiorą Ci to, czego chcesz. W życiu chodzi o to, aby
walczyć o swoje, dawać powody, że to należy się Tobie, a nie komuś innemu. Nie
wolno kogoś bić, abyś stał się lepszy, bo krzywdząc innych spadasz na dno. To
próbuje Ci uzmysłowić od dłuższego czasu.
-Te słowa są takie… prawdziwe. –
wyszeptał, a ja oszołomiony jego reakcją, tylko na niego patrzyłem. –Tylko
wiesz co?
-Hm?
-Nie obchodzi mnie to. – wycedził.
-Znowu?
-Nie. Ja Cię rozumiem, ale Ty nie
rozumiesz mnie.
-Tak więc oświeć mnie.
-Jak dla mnie to Harry jest nikim.
Niczego od niego nie oczekuje. Ja się nie boję. To inni boją się mnie.
-Doprawdy? To dlaczego, jak zacząłem
na Ciebie krzyczeć, nagle stałeś się cichy?
-Bo Cię kocham, Louis.
***
Dzień później – wtorek
Obudziłem się około dziewiątej,
poleżałem jeszcze chwilę, po czym wstałem i udałem się do łazienki. Wziąłem
chłodny prysznic, umyłem zęby i twarz, przywołałem swoje włosy do porządku i
wróciłem do pokoju. Ubrałem krótkie dresowe spodenki i zwykły czarny t-shirt.
Zszedłem na dół, przywitałem się z mamą, która wpadła na trochę do domu. Ona
ciągle gdzieś wyjeżdżała, a to w delegacji, a to na jakieś szkolenie. Nie
przeszkadzało mi to jakoś bardzo, ale były czasami momenty, gdy za nią po
prostu tęskniłem. Przytuliłem więc ją mocno, a ona na ten gest szeroko się
uśmiechnęła.
-Jak sobie radzisz, Kochanie? –
zapytała z troską.
-Dobrze, dobrze. Opowiadaj lepiej,
czy Cię tam nie męczą za bardzo.
-Jest w porządku. Przyzwyczaiłam się
już. – zaśmiała się cicho.
-Gdzie jutro wyjeżdżasz?
-Skarbie, muszę wyjechać dzisiaj. –
przyznała ze smutkiem.
-Dlaczego?! Nawet się nie wyśpisz
jednej nocy.
-Wysypiam się tam przecież. Lecę do
Nowego Jorku i mam lot za kilka godzin.
-Kiedy wracasz?
-Za dwa tygodnie, ale za to już na
dłużej.
-To dobrze i źle.
-Kochanie… w końcu nie zapytałam…
-Tak?
-Wyszedłeś ze szpitala, jak mnie nie
było. Jak się czujesz?
-O wiele lepiej. Jest naprawdę okej.
-To dobrze. Jak… jak te spotkania?
-Jakie?
-Z psychologiem.
-Mamo... bo wiesz, ja już skończyłem
sesje.
-Naprawdę? To znaczy, że…
-Tak, wszystko już dobrze. –
zaśmiałem się cicho.
-Tak szybko? Jak tam było?
-Może usiądźmy… - zacząłem i
skierowałem się do kuchni. Mama usiadła przy stole, a ja zająłem się
przyrządzaniem herbaty. Kiedy obie były już gotowe, postawiłem je na stole, po
czym usiadłem naprzeciwko rodzicielki.
-Na początku było dziwnie… tak
inaczej.
-W końcu to był pierwszy raz. –
uśmiechnęła się pocieszająco.
-Potem było w porządku. Lepiej
poznałem Louisa i mamo… bo ja zacząłem się z nim spotykać poza gabinetem.
-Mhm.
-Zaprzyjaźniliśmy się w pewnym
znaczeniu tego słowa.
-W pewnym znaczeniu?
-Tak, bo to było trochę inaczej.
-W sensie?
-Kilka lat temu oznajmiłem, że
jestem gejem, a Ty uznałaś, że to dojrzewanie i dlatego tak uważam… ale mimo
wszystko zaakceptowałaś to.
-Harry? Masz już osiemnaście lat…
nadal sądzisz, że jesteś homoseksualistom?
-Ja to wiem. Od zawsze to
wiedziałem. – Annie patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami i można było
wywnioskować, że długo myślała nad doborem właściwych słów.
-Rozumiem.
-To źle? – zapytałem, spuszczając
głowę w dół lekko się rumieniąc.
-Nie Skarbie. Jest mi trochę ciężko,
bo nie przypuszczałam, że to mogła być prawda, ale dziękuję, że jesteś ze mną
szczery.
-Nie chcę mieć przed Tobą żadnych
tajemnic.
-Cieszę się, naprawdę. Tylko co z
Louisem?
-Mamo… bo ja… ja i Louis jesteśmy
razem. – wypowiedziałem na jednym wydechu i czekałem, aż mama wybuchnie
krzykiem oburzenia. Byłem pewny, że jak na jeden raz i tak przyprawiłem jej za
dużo wrażeń.
-Ty… Ty masz chłopaka? Psychologa? –
spytała spokojnie, a ja podniosłem na nią wzrok.
-Od początku to nie zmierzało do
tylko przyjaźni… chyba rozumiesz o co mi chodzi.
-Tak, w pełni. Po prostu… nie
spodziewałam się.
-Nie myśl o mnie źle. – wyszeptałem.
-Harry, proszę Cię. Potrzebuję
trochę czasu, że to sobie poukładać i w ogóle. Rozumiem Cię i akceptuję to. –
uśmiechnęła się do mnie pocieszająco, na co moje kąciki ust również uniosły się
ku górze.
-Dziękuję. – powiedziałem cicho,
wstałem i mocno ją przytuliłem. Mama oczywiście zachichotała i poszła na górę
zrobić pranie i zmienić zawartość swojej walizki. Ja zabrałem się za śniadanie,
a następnie usiadłem prze telewizorem. Na przypadkowym programie leciał jakiś
film, więc postanowiłem go obejrzeć. Nie był dziełem sztuki, ale też nie był
zły.
Kiedy już
skończyłem śledzenie historii bohaterów, moje myśli zbiegły na temat Louisa.
Już nie mogłem doczekać się spotkania z nim. Jak dobrze pamiętam, kończył we
wtorki około 16. Pomyślałem, że może byłoby mu miło, gdybym przyszedł po niego
do pracy. Spojrzałem na zegarek, dochodziła czternasta. Wstałem więc, poszedłem
na górę i pomogłem trochę mamie uprzątnąć brudne ubrania. Rozmawialiśmy trochę
o mnie i Louisie. Szczerze mówiąc, byłem trochę zawstydzony. Nigdy jeszcze nie
opowiadałem nikomu, co czuję do Tomlinsona i jak bardzo odczuwam jego brak.
Oczywiście, powstrzymywałem się i dobierałem słowa ostrożnie. Z mojej twarzy
nie schodził uśmiech, bo zauważyłem, że mama traktuje to normalnie i cieszy się
moim szczęściem.
Około piętnastej zszedłem na dół,
zjadłem kilka ciasteczek, popijając sokiem i poszedłem do swojego pokoju.
Zdjąłem domowe dresy i przebrałem się w dżinsowe spodenki do kolan i zwykły,
czarny t-shirt z kolorowym nadrukiem. Kiedy ubierałem trampki, było za
piętnaście szesnasta, więc szybko pożegnałem się z mamą, życzyłem jej
powodzenia i wyszedłem z domu.
20 minut później
Wszedłem do dużego ośrodka i
skierowałem się w stronę recepcji. Powiedziałem, że przyszedłem po Louisa i
dziewczyna zgodziła się, nie robiąc żadnych problemów. Skręciłem w niedługi korytarz
i zatrzymałem się przed drzwiami z napisem „Psycholog
Louis Tomlinson”. Uśmiechnąłem się, zapukałem delikatnie i otworzyłem
drzwi.
-Cześć, Lou! – powiedziałem, a po
chwili cała radość tak po prostu odeszła. Zdecydowanie nie spodziewałem się takiego
widoku. Louis siedział, jak zwykle przy biurku, a nad nim stał nie kto inny jak
James i coś mu zawzięcie próbował wytłumaczyć. Mój chłopak spojrzał się na mnie
przerażony, a w mojej głowie plątało się tysiące myśli.
-Co Ty tu robisz? – skierowałem się
prosto do James’a.
-Mógłbym zapytać o to samo. – odparł
chłodno, a ja wszedłem do gabinetu, zamykając za sobą drzwi. –Podobno już
skończyłeś sesje.
-Podobno Ty zmieniłeś psychologa.
-Co? – spojrzałem pytająco na
Louisa, ale on tylko spuścił głowę.
-A nie?
-Skąd Ci to przyszło do głowy?
-Louis… - powiedziałem cicho, a on
podniósł wzrok. Był smutny i jednocześnie przerażony. Patrzyłem prosto w jego
oczy, nie rozumiejąc o co w tym wszystkim chodziło.
-Haz, poczekaj chwilę. Ja Ci
wszystko wytłumaczę. – zaczął mówić, lecz jego słowa z trudem do mnie
docierały. On mnie… czy on mnie okłamał?
-Co masz mu tłumaczyć? Ze jest tu
już niepotrzebny? – wycedził James, a ja poczułem jak w kącikach moich oczu
zbierają się łzy.
-Nie mów tak, James! – zagrzmiał Tomlinson.
–Mam Cię dość! Rozumiesz?!
Nie zamierzałem słuchać dalej ich
wymiany zdań, bo trudno to było nazwać nawet rozmową, więc wycofałem się i
wyszedłem z sali, zamykając cicho drzwi. Zacząłem szybko przebierać nogami, aby
jak najprędzej wydostać się z tego miejsca. Nie mogłem w to uwierzyć. Już nie
chodziło o to, że James nadal uczęszczał na zajęcia do Louisa. On mnie okłamał.
Tak po prostu powiedział coś zupełnie sprzecznego z prawdą. Dlaczego? Po co to
zrobił?
Wyszedłem na
świeże powietrze i wziąłem głęboki wdech, po czym powoli wypuściłem powietrze z
płuc. Nie mogłem się rozpłakać nie tu, nie teraz. Chciałem już ruszyć dalej,
lecz poczułem czyjąś dłoń na moim ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem
przygnębioną buzię Tomma.
-Harry, poczekaj! Proszę.
-Po co?
-To nie tak. Wysłuchaj mnie.
-Nie widzę takiej potrzeby.
-Haz, błagam.
-Nie rozumiem, co chcesz mi
tłumaczyć! Okłamałeś mnie, sprawa jest jasna.
-Nie, proszę Cię. Daj mi chociaż
kilka minut.
-Mów.
-Teraz?
-Teraz albo w ogóle.
-To chodź chociaż do środka.
-Nie.
-Haz.
-Zaraz sobie pójdę.
-Dobrze… w taki razie… wiem, że źle
zrobiłem. Nie powinienem był Cię okłamywać.
-Doprawdy?
-Haz, przepraszam. Byłeś taki
szczęśliwy i uśmiechnięty. Nie chciałem tego psuć.
-Co by to zmieniło?
-Dużo, sam dobrze o tym wiesz. James
jest sporym problemem w naszym życiu i wiadomość o tym, że nie da się go
przenieść, byłaby powodem do smutku.
-I co? Chciałeś to tak przede mną
ukrywać przez cały czas? Bo wolałeś, abym się nie smucił? Boże, Tomlinson…
-Nie! Chciałem Ci powiedzieć prawdę.
-Kiedy?
-Jak najszybciej. Ja po prostu…
Harry no.
-Co? Ty co?
-Bałem się!
-Czego?
-Jak zareagujesz, że będziesz zły, że
nie powiedziałem do razu prawdy, że nadal będziemy musieli go znosić.
-Ty będziesz musiał go znosić, Lou.
Ja wcale nie muszę.
-Haz…
-Wystarczy, że się usunę z Twojego
życia.
-Przestań, proszę.
-Ja mam przestać?!
-Błagam Cię, uspokój się. Bałem się,
okej? Dopiero co wyszedłeś ze szpitala. On Cię pobił! Nie chciałem, żeby coś Ci
się stało...
-Co by mi się stało, gdybym znał
prawdę?
-Przepraszam Cię. Tak bardzo Cię
przepraszam. Nie wiem, dlaczego Cię okłamałem. Nie mam zielonego pojęcia. Po
prostu słowa same ze mnie wypłynęły i nie mogłem tego cofnąć. Chciałem
zaprzeczyć, chciałem od razu powiedzieć prawdę, ale tak się ucieszyłeś.
Przepraszam, Haz. – Louis mówił szybko, a jego głos drżał. Wyglądał, jakby miał
zaraz się popłakać i szybko nie przestać. Miałem ochotę do niego podejść i
mocno go przytulić, lecz po chwili przypomniał mi się powód naszej kłótni. Nie
chciałem dalej krzywdzić go moimi słowami, nie potrafiłem patrzeć, jak bardzo
cierpiał i żałował. Jednak, nie umiałem też tak po prostu powiedzieć, że nic
nie szkodzi. Okłamał mnie.
Odwróciłem się i naprawdę szybkim
tempem udałem się w stronę przystanku autobusowego. Słyszałem, jak wołał mnie
imię, prosił, abym zaczekał, ale nie mogłem. Wiedziałem, że jak się odwrócę,
wybuchnę płaczem i pobiegnę do niego, aby mocno go przytulić.