Ależ Was zakoczyłam, co?! :D
Tak właśnie! Dzisiaj dodaje 2 rozdziały na raz!
Mam nadzieję, że jakos tam trochę się cieszycie :p
Jednak, 12. rozdział pojawi się najwcześniej za tydzień, we wtorek lub środę.
Byłam bardzo wdzięczna, za komentarz od każdego czytającego. To dla mnie bardzo ważne. ♥
Rozdział 11.
-Harry?
– zapytałem do słuchawki telefonu.
-Cześć,
Lou. – przywitał się zachrypniętym głosem.
-Wszystko
w porządku?
-Czemu
pytasz?
-Masz
chrypkę.
-Trochę
się przeziębiłem, ale nic takiego mi nie jest.
-Na
pewno?
-Tak,
Lou. Wszystko okej.
-No
dobrze. Haz, dzwonie, bo chcę Cię przeprosić.
-Za
co?
-Nie
widzieliśmy się od dwóch tygodni.
-Da
się przywyknąć. – powiedział szorstko, a ja zaniemówiłem. Po chwili usłyszałem
pikanie, oznaczające koniec naszej rozmowy.
Położyłem łokcie na blacie mojego
biurka i oparłem twarz na otwartych dłoniach. Miałem tyle pracy, robiłem
wszystko, co mogłem, a mój przyjaciel, do którego tak naprawdę czułem coś
więcej, był na mnie zły. Przecież to nie moja wina, że przepisali na mnie kolesia
z takim trudnym przypadkiem. Na dodatek on ciągle do mnie wydzwania. Wina jest
jednak też po mojej stronie. Nie powinienem poświęcać tyle mojej uwagi mojemu
klientowi. Tak, był poważnie chory, ale zbyt częste wizyta też były złe.
Uzależniał się od mojego towarzystwo, to może się źle skończyć, ale ja już nic
na to nie poradzę. Kiedy odmawiam spotkania, on popada w panikę, krzyczy i
grozi, że się zabiję. Jako psycholog nie mogę na to pozwolić. Tak bardzo bym
chciał, aby przydzielili go komuś innemu. Cholernie brakuje mi Harrego i nie
widziałem go od ponad dwóch tygodni. Miałem tego dość i najchętniej rzuciłbym
wszystko i pobiegł jak najszybciej do mojego ukochanego.
-Louis?
– zapytała osoba, wchodząca bez pukania do mojego gabinetu. Spojrzałem na
niego, a moim oczom ukazał się sam James.
-Cześć,
Jam. Spotkanie mamy jutro, zapomniałeś? – zapytałem z troską i sztucznym
uśmiechem na twarzy.
-Tak,
wiem, ale ja już nie mogłem wytrzymać.
-To
znaczy? Co się dzieję?
-Nic.
Znaczy… chciałem z Tobą posiedzieć?
-James,
wysłuchaj mnie. – podszedłem do chłopaka i chwyciłem jego dłonie.
-Tak?
-Nie
możesz tak po prostu przychodzić do mnie, kiedy tylko chcesz. Mamy spotkania
bardzo często.
-Mówiłeś,
że jesteśmy przyjaciółmi.
-Owszem,
ale ja pracuję.
-Ale
ja cierpię, kiedy Cię nie widzę. – zamknąłem oczy i skupiłem się, aby dobrać
słowa jak najdelikatniej.
-Kochanie,
wiem, że Ci ciężko… ale tak nie można.
-Jak
to nie można? To nawet nie mogę porozmawiać z moim przyjacielem? Chyba, że mnie
okłamałeś?
-Oczywiście,
że nie. Już, spokojnie, wdech wydech.
-Nie
uspokajaj mnie!
-James,
nie krzycz.
-Bo
co?
-To
bardzo brzydko krzyczeć na przyjaciela.
-Nie
masz nawet dla mnie czasu. – powiedział, a ja czułem jak zalewa mnie krew.
Czasami już nie miałem siły na tego człowieka.
-Pracuję.
P. R. A. C. U. J. Ę.
-Rozumiem.
-Dlatego
nie możemy widywać się codziennie. Przychodzisz do mnie trzy razy w tygodniu i
to musi Ci wystarczyć.
-Ale
nie wystarcza.
-Przykro
mi, ale musisz się do tego zmusić.
-Nie
będę się do niczego zmuszać! Ty po prostu nie chcesz mnie widzieć! Ja tu czuję!
Nie, ja to wiem! OKŁAMUJESZ MNIE! – zagrzmiał, a ja aż podskoczyłem.
-Uspokój
się.
-NIE!
-Wyjdź
proszę.
-Wyganiasz
mnie?!
-James.
Masz iść teraz do domu i przemyśleć swoje zachowanie.
-Moje
zachowanie jest bardzo odpowiednie! Za to Twoje KARYGODNE!
-Jeśli
stąd nie wyjdziesz, zawołam ochroniarza.
-Jeszcze
mi grozisz?! Tak nie robię przyjaciele.
-Zaraz
mam klienta.
-Kogo?
-Nie
znasz.
-Oczywiście,
że nie znam! Ukrywasz coś przede mną!
-James,
takie są zasady. Jestem psychologiem i każdy mój klient potrzebuje mojej uwagi.
Muszę mieć czas dla wszystkich, więc doceń to, że poświęcam Ci go i tak za
dużo.
-ZA
DUŻO?!
-W
sensie więcej niż dla innych.
-Wcale
tak nie powiedziałeś.
-To
miałem na myśli.
-Nie
prawda! – krzyknął i zamachnął się ręką, ale ja w odpowiedniej chwili mocno go
chwyciłem.
-Przestań.
-NIE!
ZASŁUŻYŁEŚ NA KARE! – wykręcił swoją dłoń z moich rąk i ponownie się zamachnął.
Tym razem już nie zdążyłem i po chwili poczułem przeszywający ból, rozrywający
moją klatkę piersiową. Ułamek sekundy, chwila nieuwagi, a ja już leżałem na
podłodzie, zwijając się z bólu.
2 dni później – zakończenie roku szkolnego
-Lou?
– zapytał Harry, patrząc na mnie z niedowierzeniem. – Co Ty tu robisz?
-Cześć,
Haz. Przyszedłem po Ciebie. – uśmiechnąłem się, lecz chłopak spojrzał na mnie
obojętnie i już chciał odejść.
-Harry!
Zaczekaj, proszę. – krzyknąłem, ale on mnie nie słuchał. – Błagam Cię, daj mi
chociaż wytłumaczyć. – wszystko na nic. On już zniknął w tłumie absolwentów,
nie dając nawet opowiedzieć mi o tym, co działo się z mojej pracy. Wiedziałem
dobrze, że to nie było żadne wytłumaczenie, ale chciałem po prostu, aby
wiedział, dlaczego nie mogłem się z nim spotykać.
***
Kiedy
zobaczyłem Louis pod moją szkoła, nie mogłem w to uwierzyć. Moje serce
niezmiernie się radowało i kazało podejść do niego i mocno przytulić. Jednak,
rozum uznał, że nie powinienem być tak ‘łatwy’. Tommo nie miał dla mnie czasu.
Praca pochłaniała go całkowiecie… albo po prostu nie chciał spędzać ze mną
czasu. Sam już nie wiedziałem, co było prawdą. Bałem się, że wolał spotykać się
z innymi i tłumaczył się pracą. Może poznał nowego klienta, która okazał się
gejem? Który jest ładniejszy, mądrzejszy, zabawniejszy i po prostu lepszy ode
mnie? Przecież to nie trudne.
Wróciłem do domu dość późno. Było
już po dwudziestej trzeciej. Udałem się z Niallem i Zaynem na kilka piw, aby
zakończyć liceum małym toastem. W mojej głowie już delikatnie mi się kręciło,
ale nie było aż tak źle. Przecież trzy piwa to nie dużo.
Wszedłem do domu i zamknąłem za
sobą drzwi, przekręcając zamek. Moja mama znowu wyjechała w delegację i wcale
mi to nie przeszkadzało. Kochałem ją i to bardzo, ale wiadome było, że wolna
chata było zawsze plusem.
Pokierowałem się do salonu i
zacząłem przeszukiwać szafki z alkoholami. Miałem ochotę napić się choć trochę
czegoś mocniejszego. Moje oczy napotkały Jack’a Daniel’sa, więc sięgnąłem go i
nalazłem do małego kieliszka. Połknąłem zawartość, popijając szybko colą. Potem
drugi, trzeci i czwarty bez jakiejkolwiek popitki. Napój już nie palił mojego
gardła, tak jak na początku, więc wstałem, aby odłożyć colę do lodówki. Jednak
mój plan się nie powiódł i mocno się zatoczyłem, opadając ponownie na kanapę,
na której usiadłem przed zaczęciem picia. Roześmiałem się głośno, nie panując
nad moimi emocjami. Sam do końca nie wiedziałem z czego się cieszyłem, ale było
to niezłe uczucie. Abym mógł poczuć się lepiej, nalałem do pełna kolejny
kieliszek i za jednym zamachem połknąłem całą zawartość. Zrobiłem to jeszcze
trzy razy, aż w mojej głowie zaczęło wirować jeszcze bardziej. Po około
dziesięciu minutach moje rozbawienie ustąpiło, a zastąpił je smutek. Zdałem
sobie sprawę, że GO straciłem. Odepchnąłem Louisa, bo mnie ranił. Każdą odmową
spotkania, każdym uśmiechem, każdym słowem. Kiedy go słyszałem w moim sercu
wypalała się jeszcze większa dziura. Dlaczego? Bo słyszałem go tak rzadko.
Prawie w ogóle.
Nagle usłyszałem dzwonek mojego
telefonu. Był jakiś zniekształcony, ale uznałem, że to skutki zbyt wielkiej
ilości alkoholu. Nie mogłem sobie poradzić z odczytaniem, kto do mnie
telefonował, więc nacisnąłem tylko zieloną słuchawkę i przyłożyłem ją do ucha.
-Słucham?
– powiedziałem, wysilając się, aby zabrzmiało to normalnie.
-Harry?
-Tak,
kto mówi?
-Eee..
no to ja, Louis.
-Aaa…
-Wszystko
ok?
-Pewka.
-Czy
Ty jesteś pijany?
-Skądże
znowu! Jakie Ty głupoty pleciesz?
-Gdzie
jesteś?
-W
domku.
-Sam?
-Dokładnie.
-Zaraz
u Ciebie będę. Nie ruszaj się stamtąd.
-Po
co?
-Po
prostu na mnie poczekaj. – rozłączył się, a ja odłożyłem telefon obok, na
łóżko. Znowu zacząłem się śmiać, a po chwili wybuchnąłem niepohamowanym
płaczem. Chcąc jakoś temu zaradzić, sięgnąłem po kolejny kieliszek, i następny.
Nagle po całym mieszkaniu
rozległo się głośne pukanie do moich drzwi. Zbierając wszystkie siły, jakie mi
jeszcze pozostały wstałem powoli i podszedłem, chwiejąc się, do ściany. Po
omacku, choć z otwartymi oczami doszedłem do drzwi, przekręciłem zamek i
nacisnąłem klamkę. Louis wtargnąłem do mojego pokoju, a ja odskoczyłem od drzwi
i zatoczyłem się do tyłu prawie upadając. Na szczęście, w odpowiednim momencie,
Tomlinson złapał mnie i przyciągnął do siebie. Nie panując nad tym, co robiłem,
wtuliłem się w jego ciepły tors.
-Harry,
boże! Co Ty brałeś?
-Nic.
– wykrztusiłem zniekształcone słowo.
-Piłeś?
-Tyko
troe.
-Właśnie
widzę. Już. Podnoś się, idziemy.
-Nieeeeee.
Jeteś taki miękki.
-Przestań,
jesteś totalnie pijany.
-Co
z tego?
-Musisz
się położyć.
-Jeśli
Ty poożysz się obok mnie.
-Zdecydowanie
potrzebujesz odpoczynku. Gdzie się tak urządziłeś? – zapytał, odrywając mnie od
siebie i przekręcając tak, że złapał mnie jedną ręką w talii, a drugą pomógł
sobie, abym oplótł jego szyję.
-Byłem
z Niallem i Zaynem na piwie.
-Jednym?
-Na
trzech.
-To
wszystko?
-Tak
jakby.
-Harry!
-No
co?
-Odpowiedz
mi w pełni na pytanie.
-Zajrzyj
do salonu. – Lou zaprowadził mnie do dużego pokoju i posadził na kanapie, na
której wcześniej piłem.
-Boże,
ile Ty tego wypiłeś?
-Nie
liczyłem.
-Oszalałeś?
-Może.
-Po
co?
-Co
po co?
-Po
co piłeś?
-Bo
tak mi się chciało. Nie udawaj, że Cie to obchodzi.
-Harry,
sprostujmy coś. – powiedział, kucając przede mną i łapiąc moją twarz w dłonie.
– Może i nie będziesz tego jutro pamiętał, ale zrozum, że jesteś dla mnie
cholernie ważny. Tak bardzo pragnę mieć więcej czasu, ale James… on wymyka się
spod kontroli.
-James?
-Tak
ma na imię ten klient…
-który
chciał się zabić dwa razy?
-Tak.
-Co
takiego robi?
-Ja
nie mam już siły.
-Co
robi?
-Nie
mogę, Haz. Tak jak bardzo chcę Ci powiedzieć, tak bardzo nie mogę tego zrobić.
-Idź
już.
-Słucham?
-Idź
stąd.
-Jesteś
pijany, chcę Ci pomóc.
-Musisz
stąd wyjść.
-Harry,
o czym Ty mówisz? – do moich oczu nalewało się coraz więcej łez. Czułem, jak
zaraz wybuchnę ponownie płaczem, a tak bardzo nie chciałem, aby Lou musiał to
oglądać. Moje emocje były teraz trzy razy silniejsze. Pragnąłem wiedzieć, co
się dzieje z moim przyjacielem. Byłem pewny, że coś było nie tak, ponieważ
mówił, że ma dość. On nie dawał już sobie rady, chciałem mu pomóc. Problem w
tym, że nie wiedziałem w czym.
-Proszę
Cię, wyjdź. – krzyknąłem, ale z moich oczy zaczęły wypływać powoli łzy.
Schowałem twarz w dłoniach, nie mogąc dłużej się powstrzymywać. –Proszę.
Jednak Louis nie wyszedł, wręcz
przeciwnie. Usiadł obok mnie i mocno mnie przytulił. Automatycznie wtuliłem się
w niego, jak małe dziecko, potrzebujące ochrony matki.
-Haz,
co jest? Dlaczego płaczesz?
-Ja
też już nie daję rady. – wydukałem i rozpłakałem się na dobre.