środa, 30 stycznia 2013

Rozdział 11. 'We're looking for love'


Ależ Was zakoczyłam, co?! :D 
Tak właśnie! Dzisiaj dodaje 2 rozdziały na raz!
Mam nadzieję, że jakos tam trochę się cieszycie :p
Jednak, 12. rozdział pojawi się najwcześniej za tydzień, we wtorek lub środę.

Byłam bardzo wdzięczna, za komentarz od każdego czytającego. To dla mnie bardzo ważne. ♥






Rozdział 11.

            -Harry? – zapytałem do słuchawki telefonu.
            -Cześć, Lou. – przywitał się zachrypniętym głosem.
            -Wszystko w porządku?
            -Czemu pytasz?
            -Masz chrypkę.
            -Trochę się przeziębiłem, ale nic takiego mi nie jest.
            -Na pewno?
            -Tak, Lou. Wszystko okej.
            -No dobrze. Haz, dzwonie, bo chcę Cię przeprosić.
            -Za co?
            -Nie widzieliśmy się od dwóch tygodni.
            -Da się przywyknąć. – powiedział szorstko, a ja zaniemówiłem. Po chwili usłyszałem pikanie, oznaczające koniec naszej rozmowy.
Położyłem łokcie na blacie mojego biurka i oparłem twarz na otwartych dłoniach. Miałem tyle pracy, robiłem wszystko, co mogłem, a mój przyjaciel, do którego tak naprawdę czułem coś więcej, był na mnie zły. Przecież to nie moja wina, że przepisali na mnie kolesia z takim trudnym przypadkiem. Na dodatek on ciągle do mnie wydzwania. Wina jest jednak też po mojej stronie. Nie powinienem poświęcać tyle mojej uwagi mojemu klientowi. Tak, był poważnie chory, ale zbyt częste wizyta też były złe. Uzależniał się od mojego towarzystwo, to może się źle skończyć, ale ja już nic na to nie poradzę. Kiedy odmawiam spotkania, on popada w panikę, krzyczy i grozi, że się zabiję. Jako psycholog nie mogę na to pozwolić. Tak bardzo bym chciał, aby przydzielili go komuś innemu. Cholernie brakuje mi Harrego i nie widziałem go od ponad dwóch tygodni. Miałem tego dość i najchętniej rzuciłbym wszystko i pobiegł jak najszybciej do mojego ukochanego.
            -Louis? – zapytała osoba, wchodząca bez pukania do mojego gabinetu. Spojrzałem na niego, a moim oczom ukazał się sam James.
            -Cześć, Jam. Spotkanie mamy jutro, zapomniałeś? – zapytałem z troską i sztucznym uśmiechem na twarzy.
            -Tak, wiem, ale ja już nie mogłem wytrzymać.
            -To znaczy? Co się dzieję?
            -Nic. Znaczy… chciałem z Tobą posiedzieć?
            -James, wysłuchaj mnie. – podszedłem do chłopaka i chwyciłem jego dłonie.
            -Tak?
            -Nie możesz tak po prostu przychodzić do mnie, kiedy tylko chcesz. Mamy spotkania bardzo często.
            -Mówiłeś, że jesteśmy przyjaciółmi.
            -Owszem, ale ja pracuję.
            -Ale ja cierpię, kiedy Cię nie widzę. – zamknąłem oczy i skupiłem się, aby dobrać słowa jak najdelikatniej.
            -Kochanie, wiem, że Ci ciężko… ale tak nie można.
            -Jak to nie można? To nawet nie mogę porozmawiać z moim przyjacielem? Chyba, że mnie okłamałeś?
            -Oczywiście, że nie. Już, spokojnie, wdech wydech.
            -Nie uspokajaj mnie!
            -James, nie krzycz.
            -Bo co?
            -To bardzo brzydko krzyczeć na przyjaciela.
            -Nie masz nawet dla mnie czasu. – powiedział, a ja czułem jak zalewa mnie krew. Czasami już nie miałem siły na tego człowieka.
            -Pracuję. P. R. A. C. U. J. Ę.
            -Rozumiem.
            -Dlatego nie możemy widywać się codziennie. Przychodzisz do mnie trzy razy w tygodniu i to musi Ci wystarczyć.
            -Ale nie wystarcza.
            -Przykro mi, ale musisz się do tego zmusić.
            -Nie będę się do niczego zmuszać! Ty po prostu nie chcesz mnie widzieć! Ja tu czuję! Nie, ja to wiem! OKŁAMUJESZ MNIE! – zagrzmiał, a ja aż podskoczyłem.
            -Uspokój się.
            -NIE!
            -Wyjdź proszę.
            -Wyganiasz mnie?!
            -James. Masz iść teraz do domu i przemyśleć swoje zachowanie.
            -Moje zachowanie jest bardzo odpowiednie! Za to Twoje KARYGODNE!
            -Jeśli stąd nie wyjdziesz, zawołam ochroniarza.
            -Jeszcze mi grozisz?! Tak nie robię przyjaciele.
            -Zaraz mam klienta.
            -Kogo?
            -Nie znasz.
            -Oczywiście, że nie znam! Ukrywasz coś przede mną!
            -James, takie są zasady. Jestem psychologiem i każdy mój klient potrzebuje mojej uwagi. Muszę mieć czas dla wszystkich, więc doceń to, że poświęcam Ci go i tak za dużo.
            -ZA DUŻO?!
            -W sensie więcej niż dla innych.
            -Wcale tak nie powiedziałeś.
            -To miałem na myśli.
            -Nie prawda! – krzyknął i zamachnął się ręką, ale ja w odpowiedniej chwili mocno go chwyciłem.
            -Przestań.
            -NIE! ZASŁUŻYŁEŚ NA KARE! – wykręcił swoją dłoń z moich rąk i ponownie się zamachnął. Tym razem już nie zdążyłem i po chwili poczułem przeszywający ból, rozrywający moją klatkę piersiową. Ułamek sekundy, chwila nieuwagi, a ja już leżałem na podłodzie, zwijając się z bólu.

2 dni później – zakończenie roku szkolnego

            -Lou? – zapytał Harry, patrząc na mnie z niedowierzeniem. – Co Ty tu robisz?
            -Cześć, Haz. Przyszedłem po Ciebie. – uśmiechnąłem się, lecz chłopak spojrzał na mnie obojętnie i już chciał odejść.
            -Harry! Zaczekaj, proszę. – krzyknąłem, ale on mnie nie słuchał. – Błagam Cię, daj mi chociaż wytłumaczyć. – wszystko na nic. On już zniknął w tłumie absolwentów, nie dając nawet opowiedzieć mi o tym, co działo się z mojej pracy. Wiedziałem dobrze, że to nie było żadne wytłumaczenie, ale chciałem po prostu, aby wiedział, dlaczego nie mogłem się z nim spotykać.

***

            Kiedy zobaczyłem Louis pod moją szkoła, nie mogłem w to uwierzyć. Moje serce niezmiernie się radowało i kazało podejść do niego i mocno przytulić. Jednak, rozum uznał, że nie powinienem być tak ‘łatwy’. Tommo nie miał dla mnie czasu. Praca pochłaniała go całkowiecie… albo po prostu nie chciał spędzać ze mną czasu. Sam już nie wiedziałem, co było prawdą. Bałem się, że wolał spotykać się z innymi i tłumaczył się pracą. Może poznał nowego klienta, która okazał się gejem? Który jest ładniejszy, mądrzejszy, zabawniejszy i po prostu lepszy ode mnie? Przecież to nie trudne.
Wróciłem do domu dość późno. Było już po dwudziestej trzeciej. Udałem się z Niallem i Zaynem na kilka piw, aby zakończyć liceum małym toastem. W mojej głowie już delikatnie mi się kręciło, ale nie było aż tak źle. Przecież trzy piwa to nie dużo.
Wszedłem do domu i zamknąłem za sobą drzwi, przekręcając zamek. Moja mama znowu wyjechała w delegację i wcale mi to nie przeszkadzało. Kochałem ją i to bardzo, ale wiadome było, że wolna chata było zawsze plusem.
Pokierowałem się do salonu i zacząłem przeszukiwać szafki z alkoholami. Miałem ochotę napić się choć trochę czegoś mocniejszego. Moje oczy napotkały Jack’a Daniel’sa, więc sięgnąłem go i nalazłem do małego kieliszka. Połknąłem zawartość, popijając szybko colą. Potem drugi, trzeci i czwarty bez jakiejkolwiek popitki. Napój już nie palił mojego gardła, tak jak na początku, więc wstałem, aby odłożyć colę do lodówki. Jednak mój plan się nie powiódł i mocno się zatoczyłem, opadając ponownie na kanapę, na której usiadłem przed zaczęciem picia. Roześmiałem się głośno, nie panując nad moimi emocjami. Sam do końca nie wiedziałem z czego się cieszyłem, ale było to niezłe uczucie. Abym mógł poczuć się lepiej, nalałem do pełna kolejny kieliszek i za jednym zamachem połknąłem całą zawartość. Zrobiłem to jeszcze trzy razy, aż w mojej głowie zaczęło wirować jeszcze bardziej. Po około dziesięciu minutach moje rozbawienie ustąpiło, a zastąpił je smutek. Zdałem sobie sprawę, że GO straciłem. Odepchnąłem Louisa, bo mnie ranił. Każdą odmową spotkania, każdym uśmiechem, każdym słowem. Kiedy go słyszałem w moim sercu wypalała się jeszcze większa dziura. Dlaczego? Bo słyszałem go tak rzadko. Prawie w ogóle.
Nagle usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Był jakiś zniekształcony, ale uznałem, że to skutki zbyt wielkiej ilości alkoholu. Nie mogłem sobie poradzić z odczytaniem, kto do mnie telefonował, więc nacisnąłem tylko zieloną słuchawkę i przyłożyłem ją do ucha.
            -Słucham? – powiedziałem, wysilając się, aby zabrzmiało to normalnie.
            -Harry?
            -Tak, kto mówi?
            -Eee.. no to ja, Louis.
            -Aaa…
            -Wszystko ok?
            -Pewka.
            -Czy Ty jesteś pijany?
            -Skądże znowu! Jakie Ty głupoty pleciesz?
            -Gdzie jesteś?
            -W domku.
            -Sam?
            -Dokładnie.
            -Zaraz u Ciebie będę. Nie ruszaj się stamtąd.
            -Po co?
            -Po prostu na mnie poczekaj. – rozłączył się, a ja odłożyłem telefon obok, na łóżko. Znowu zacząłem się śmiać, a po chwili wybuchnąłem niepohamowanym płaczem. Chcąc jakoś temu zaradzić, sięgnąłem po kolejny kieliszek, i następny.
Nagle po całym mieszkaniu rozległo się głośne pukanie do moich drzwi. Zbierając wszystkie siły, jakie mi jeszcze pozostały wstałem powoli i podszedłem, chwiejąc się, do ściany. Po omacku, choć z otwartymi oczami doszedłem do drzwi, przekręciłem zamek i nacisnąłem klamkę. Louis wtargnąłem do mojego pokoju, a ja odskoczyłem od drzwi i zatoczyłem się do tyłu prawie upadając. Na szczęście, w odpowiednim momencie, Tomlinson złapał mnie i przyciągnął do siebie. Nie panując nad tym, co robiłem, wtuliłem się w jego ciepły tors.
            -Harry, boże! Co Ty brałeś?
            -Nic. – wykrztusiłem zniekształcone słowo.
            -Piłeś?
            -Tyko troe.
            -Właśnie widzę. Już. Podnoś się, idziemy.
            -Nieeeeee. Jeteś taki miękki.
            -Przestań, jesteś totalnie pijany.
            -Co z tego?
            -Musisz się położyć.
            -Jeśli Ty poożysz się obok mnie.
            -Zdecydowanie potrzebujesz odpoczynku. Gdzie się tak urządziłeś? – zapytał, odrywając mnie od siebie i przekręcając tak, że złapał mnie jedną ręką w talii, a drugą pomógł sobie, abym oplótł jego szyję.
            -Byłem z Niallem i Zaynem na piwie.
            -Jednym?
            -Na trzech.
            -To wszystko?
            -Tak jakby.
            -Harry!
            -No co?
            -Odpowiedz mi w pełni na pytanie.
            -Zajrzyj do salonu. – Lou zaprowadził mnie do dużego pokoju i posadził na kanapie, na której wcześniej piłem.
            -Boże, ile Ty tego wypiłeś?
            -Nie liczyłem.
            -Oszalałeś?
            -Może.
            -Po co?
            -Co po co?
            -Po co piłeś?
            -Bo tak mi się chciało. Nie udawaj, że Cie to obchodzi.
            -Harry, sprostujmy coś. – powiedział, kucając przede mną i łapiąc moją twarz w dłonie. – Może i nie będziesz tego jutro pamiętał, ale zrozum, że jesteś dla mnie cholernie ważny. Tak bardzo pragnę mieć więcej czasu, ale James… on wymyka się spod kontroli.
            -James?
            -Tak ma na imię ten klient…
            -który chciał się zabić dwa razy?
            -Tak.
            -Co takiego robi?
            -Ja nie mam już siły.
            -Co robi?
            -Nie mogę, Haz. Tak jak bardzo chcę Ci powiedzieć, tak bardzo nie mogę tego zrobić.
            -Idź już.
            -Słucham?
            -Idź stąd.
            -Jesteś pijany, chcę Ci pomóc.
            -Musisz stąd wyjść.
            -Harry, o czym Ty mówisz? – do moich oczu nalewało się coraz więcej łez. Czułem, jak zaraz wybuchnę ponownie płaczem, a tak bardzo nie chciałem, aby Lou musiał to oglądać. Moje emocje były teraz trzy razy silniejsze. Pragnąłem wiedzieć, co się dzieje z moim przyjacielem. Byłem pewny, że coś było nie tak, ponieważ mówił, że ma dość. On nie dawał już sobie rady, chciałem mu pomóc. Problem w tym, że nie wiedziałem w czym.
            -Proszę Cię, wyjdź. – krzyknąłem, ale z moich oczy zaczęły wypływać powoli łzy. Schowałem twarz w dłoniach, nie mogąc dłużej się powstrzymywać. –Proszę.
Jednak Louis nie wyszedł, wręcz przeciwnie. Usiadł obok mnie i mocno mnie przytulił. Automatycznie wtuliłem się w niego, jak małe dziecko, potrzebujące ochrony matki.
            -Haz, co jest? Dlaczego płaczesz?
            -Ja też już nie daję rady. – wydukałem i rozpłakałem się na dobre.

15 komentarzy:

  1. Świetne! Mam nadzieje że Lou z Hazzą się pogodzą.:) Jezu ja nie wytrzymam tydzień ja chcę już następny rozdział :c nie przeżyję tego..:<

    OdpowiedzUsuń
  2. Rewelacja! Mam wielką nadzieję że Hazza i Lou sie pogodzą...
    I jestem też ciekawy co z tym Jamesem :>
    Nie wytrzymam tygodnia... ;<
    Dodaj szybciej! :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski :))) fajnie że dodałeś dziś dwa i widze że akcja się coraz bardziej rozkręca :)))))) czekam :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. O KURWA JA PIERDOLE .
    POSTARAM SIĘ WYTRZYMAĆ JAKOŚ TEN TYDZIEŃ ,AE BĘDZIE CIĘŻKO.
    DUPE MI ROZPIERA W CIEKAWOŚCI. KOBIETO CO TY ZE MNIE ZROBIŁAŚ .
    Już wiem. ZROBIŁAŚ PSYCHOFANKĘ TEGO BLOGA ! trararatatattaa.
    Dodaj jak najszybciej następny proszę. I pomyśleć że 1 taki rozdział a potrafi wywołaś uśmiech na mordce <3

    OdpowiedzUsuń
  5. ohhh, dopiero za tydzień? :'( Nie wytrzymam...
    A opowiadanie jest normalnie niesamowite, nie dość że jest piękne, to jeszcze rozdziały się często pojawiają co jest wielkim plusem! <3
    Kocham to opowiadanie, no i poprzednie też kocham, i będę pewnie też kochać następne :**

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojapierdolekurwajegomać *-* TO.JEST.BOSKIE..nic więcej nie trzeba mówić♥ kocham Cię i życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział i chyba nie wytrzymam tego tygodnia ... No ale rozumiem , że ten blog to nie całe Twoje życie . Czekam na kolejny , bo warto . ;)Życzę weny - Lama . ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozumiem Harrego. Ja też miałabyma dość. Rozdziała boski. Dzięki że tak szybko następny. Weny
    Pozdrawiam
    Ada

    OdpowiedzUsuń
  9. hah popieram wszystkie powyższe komentarze ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Popieram wszystko co u góry :) na serio jest genialny ! Ja już chce NN !!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  11. KOCHAM :3 Wenyyy :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Popieram wszystkie powyższe. Twojego bloga zaczęłam czytać wczoraj i przeczytałam od początku do końca wsztstkie notki. Szczerze gratuluję Ci talentu do pisania. Czekam na next i nie mogę doczekać się efektu Twojej niesamowitej wyobraźni. Weny. Xx ;3

    OdpowiedzUsuń
  13. Kocham twoje opowiadania , a to szczególnie. Czekam na następny. - Marika.

    OdpowiedzUsuń